24 marca czarnym dniem włoskiej siatkówki. Mija czwarta rocznica śmierci legendarnego środkowego

 / Znicz
/ Znicz

Vigor Bovolenta był u schyłku kariery. Zakończył karierę w Serie A, by spokojnie dokończyć zawodniczą przygodę ze sportem w Volley Forli, występującym w Serie B2. Tymczasem po jednym z meczów nie wrócił do domu.

Pojedynek pomiędzy Volley Forli a rezerwami Lube Banki Macerata na zawsze zapisał się w siatkarskiej historii. Tak samo jak jego data - 24 marca 2012 roku oraz ostatnie słowa, jakie Bovolenta wypowiedział przed śmiercią, które brzmiały: "Kręci mi się w głowie. Wydaje mi się, że upadam". I osunął się na boisko.

Służby medyczne błyskawicznie przystąpiły do reanimacji. Zawodnika próbowano przywrócić do życia zarówno w karetce, jak i w szpitalu w Maceracie. Niestety, bez skutku. Zmarł w wieku zaledwie 37 lat, a przyczyną jego śmierci był atak serca.

- Pamiętam, że tego wieczora otrzymałem telefon z pilną prośbą o numer żony Vigora. Gdy dowiedziałem się o całej sprawie, śledziłem na bieżąco jej rozwój. Na końcu przeżyłem szok - powiedział naszemu portalowi Giacomo Sintini, były rozgrywający reprezentacji Włoch.

Zgon Bovolenty sprawił, że na Półwyspie Apenińskim wszczęte zostało postępowanie sądowe wobec Matteo Scarpy i Maurizio Mambelliego - lekarzy, którzy wystawiali medyczne świadectwo o gotowości gracza do uprawiania sportu w ostatnich latach przed jego śmiercią (ostatecznie zostali uniewinnieni). Tutaj warto wspomnieć, że podczas sezonu 1997/1998 musiał on zrobić sobie trzy miesiące przerwy od uprawiania sportu, ponieważ wykryto u niego arytmię serca.

Już wtedy miał na swoim koncie jeden z największych sukcesów - wicemistrzostwo olimpijskie z 1996 roku. W trakcie szesnastu kolejnych lat dołożył do kolekcji dużo medali i tytułów, zdobytych zarówno z klubami, jak i z reprezentacją. Całą karierę spędził w ojczyźnie. W każdym zespole, w którym występował, odgrywał znaczącą rolę.

- Z pewnością był jednym z najlepszych włoskich środkowych w historii. Dobrze blokował, ale przede wszystkim wyróżniał się znakomitą grą w ofensywie. Nie widziałem wielu zawodników tak dobrze atakujących z pierwszego tempa jak on - wspomniał nam Andrea Anastasi, który był trenerem Bovolenty podczas Igrzysk Olimpijskich 2008 w Pekinie, na których Włosi zajęli 4. miejsce.

Ciągły optymizm był jednym ze znaków rozpoznawczych Vigora Bovolenty (źr. CEV)
Ciągły optymizm był jednym ze znaków rozpoznawczych Vigora Bovolenty (źr. CEV)

- Pamiętam Vigora jako uczciwego i wielkodusznego człowieka. Zawsze można było na niego liczyć w razie potrzeby. Był ode mnie starszy i dawał mądre rady. Doskonale wiedział, jak zadbać o stworzenie w zespole dobrej atmosfery, niezbędnej do osiągania najwyższych celów - dodał z kolei Sintini.

Podobnych słów do opisania swojego byłego podopiecznego użył Anastasi. - Poza boiskiem cały czas był uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony. W jego towarzystwie czas upływał bardzo miło. Po jego śmierci całe włoskie siatkarskie środowisko było rozbite, ponieważ wszyscy go kochali - powiedział obecny trener Lotosu Trefla Gdańsk.

Zawodnik pozostawił żonę Federicę Lisi i czwórkę dzieci. Około pół roku później na świat przyszedł jego piąty potomek - Andrea. We Włoszech pamięć o Bovolencie cały czas jest żywa. W celu uczczenia jego pamięci organizowane są różne wydarzenia. Jednym z nich jest tak zwany coroczny "Bovo day". Ostatni miał miejsce 6 stycznia 2016 roku.

- Włoska drużyna narodowa rozgrywa wtedy towarzyski mecz z ekipą przyjaciół Vigora. To bardzo dobry pomysł, ponieważ część zysku z tej imprezy wędruje do jego rodziny, która potrzebuje pieniędzy - wytłumaczył Anastasi.

Fundusze uzyskane dzięki sprzedaży biletów przeznaczane są jednak także na zakup defibrylatorów do placówek jakkolwiek związanych z siatkówką. Takiego urządzenia nie było w hali podczas feralnego spotkania w Maceracie. Po czasie stwierdzono, że jego obecność znacząco zwiększyłaby szansę na uratowanie Vigora. A tak niestety 24 marca stał się nostalgicznym dniem dla całego siatkarskiego świata.

Wiktor Gumiński

Komentarze (0)