"Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break". W swojej autobiografii Andrzej Niemczyk - żywa legenda polskiej siatkówki - bez ogródek opowiada o tym, co przeżył. O burzliwych relacjach z kobietami. Milionie dolarów straconym w kilka sekund. Kulisach pracy z reprezentacją Polski kobiet. Całej prawdzie o Polskim Związku Piłki Siatkowej.
Prapremiera autobiografii Andrzeja Niemczyka "Życiowy tie-break" miała miejsce podczas 19. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie (22-25.10.2015), w środę (28.10.) na Stadionie Narodowym odbędzie się medialna premiera książki, a od 4.11. pojawi się we wszystkich dobrych księgarniach w Polsce. Dodatkowo na oficjalnej stronie internetowej wydawnictwa SQN można książkę już kupować wysyłkowo.
W WP SportoweFakty znajdziecie fragmenty autobiografii Andrzeja Niemczyka, napisanej wespół z Markiem Bobakowskim. Tym razem trener opowiada o ciągu alkoholowo-hazardowym, w jaki wpadł na zgrupowaniu z reprezentacją Niemiec.
---
Było takie miejsce, gdzie rok w rok wpadałem w trzytygodniowy „ciąg” - nie tylko alkoholowy, ale i pokerowy. Regularnie jeździliśmy z reprezentacją Niemiec na obóz przygotowawczy do Berchtesgaden. To małe miasteczko w Bawarii liczące kilka tysięcy mieszkańców. Otaczają je piękne góry i lasy, powietrze jest krystalicznie czyste. To właśnie tam razem z dziewuchami pracowaliśmy nad bazą na cały sezon zmagań.
Obiady i kolacje jedliśmy w świetnej restauracji. Właściciel i kelner szybko się ze mną zaprzyjaźnili, bo okazało się, że są nałogowymi pokerzystami. Przez trzy tygodnie graliśmy i przy okazji oczywiście sączyliśmy whisky. Dzień w dzień, to znaczy noc w noc, siadaliśmy i spędzaliśmy przy stole osiem godzin. Wracałem do pokoju około 6.00 rano, lekko wcięty, kładłem się na godzinę do łóżka, po czym brałem godzinny prysznic. On mnie ratował, bo wyglądałem po nim jak człowiek, a nie jak menel, który balował całą noc.
Uwielbiałem grać w pokera z tymi Niemcami, bo regularnie wygrywałem. Mieli dość mizerne umiejętności, nie byli w stanie poradzić sobie z moimi blefami, więc bezproblemowo wyciągałem od nich kasę. I to całkiem niezłą! Panowie nie należeli do najbiedniejszych, więc i stawki mieliśmy na stole bardzo wysokie. W efekcie codziennie zasilały mój portfel dwa–trzy tysiące marek. Jak łatwo obliczyć, po trzytygodniowym obozie byłem bogatszy o 40–60 tysięcy. Można było za to kupić całkiem niezły samochód.
Najlepsze, że moi rywale nigdy nie mieli do mnie pretensji. Często w pokerze jest tak, że przegrany wpada w szał, rzuca się na oponenta, grozi mu. Cóż, nie jest łatwo przegrać spore pieniądze. W tym przypadku zawsze panowała „pełna kultura”.
Tym sposobem przeszliśmy do hazardu - mojej drugiej słabości, która paradoksalnie pomogła mi przezwyciężyć nowotwór. Chwile przy stole pokerowym czy przy ruletce zawsze dawały mi taką energię, taką adrenalinę, takie emocje, że żadna choroba nie miała szans!
Czy byłem nałogowym hazardzistą? Biorąc pod uwagę, ile razy byłem w kasynie, to specjaliści powiedzieliby, że tak. Jeśli jednak przeliczę pieniądze, które wygrałem i przegrałem przy stole, to już nie wygląda tak źle. Co prawda nie prowadziłem dokładnych statystyk, ale jestem pewien, że w sumie wyszedłem na zero.
Kasyna nie zarabiają wcale na ludziach bogatych. One robią interes na biedakach, którzy przychodzą z zaskórniakami, szybko przegrywają, chcą się odegrać, więc grają na krechę, aż w końcu zostają bez niczego. Nigdy tak nie robiłem. Prawie zawsze siadałem do stołu z założeniem: „Dzisiaj gram do trzech tysięcy dolarów na minusie. Jeśli tyle przegram, wstaję i wracam do pokoju”.
To się sprawdzało. Dlaczego więc napisałem „prawie zawsze”? Bo bywały wyjątki, gdy mając większą gotówkę, postanawiałem zaszaleć. Najwięcej w życiu przegrałem jednej nocy 15 tysięcy dolarów. Wiem, że dla przeciętnego człowieka to roczne wynagrodzenie, ale wziąwszy pod uwagę, że w jednej chwili straciłem na biznesie ponad milion dolarów, to moją skłonność do hazardu możemy nazwać niewinnymi igraszkami.
Od ruletki bardziej wolałem black jacka. Głównie z tego powodu, że tam jest rywal – krupier. A ja, jako były sportowiec i trener, mam naturę walczaka. Te 15 tysięcy zielonych przegrałem właśnie w black jacka. Siedziałem przy stole i szło mi doskonale - byłem już jakieś dziesięć tysięcy dolarów na plusie.
W pewnym momencie zmienił się krupier. Nie wiem, czy zgodnie z harmonogramem, czy szefowie kasyna postanowili mnie skarcić i wysłali najlepszego człowieka, ale od tego momentu skończyła się moja dobra passa. Nowy krupier zaczął ze mną wygrywać, co wywoływało u mnie jeszcze większą chęć rywalizacji. „Ja ci pokażę! Jeszcze raz. Teraz się odkuję”, mówiłem sobie po każdym przegranym rozdaniu. W sumie czułem się dokładnie tak samo, jakbym rozgrywał finał mistrzostw świata czy Europy. Jednak powtórzę: tamtego wieczoru mogłem sobie pozwolić na szaleństwo. W zwykły wieczór po prostu w pewnym momencie odszedłbym od stołu.
* * *
Andrzej Niemczyk to autor niezliczonych sukcesów żeńskiej siatkówki w Polsce, Niemczech i Turcji. Jest jedynym szkoleniowcem, który doprowadził polskie siatkarki do mistrzostwa Europy, i to dwukrotnie - w 2003 i 2005 roku. Od 1995 roku zmagał się z nowotworem, który pokonał ostatecznie po 10 latach walki.
Marek Bobakowski jest dziennikarzem sportowym, pracującym w WP SportoweFakty. Wcześniej był szefem działu sportowego Grupy o2.pl, redaktorem naczelnym „Magazynu Futbol” i szefem działu siatkówki w katowickim „Sporcie”. Do tej pory wydał dwie książki: Niepokój stadionów (razem z Rafałem Zarembą) oraz Grzegorz Lato.
Zobacz także: Kibice siatkówki wychodząc z meczu nie znają wyników? Eksperci rozwiewają wątpliwości
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)