Grzegorz Pająk: Chciałbym zostać w ZAKSIE na dłużej

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W rozpoczynającym się niebawem sezonie ligowym, Grzegorz Pająk będzie reprezentował kędzierzyńską ZAKSĘ. Siatkarz opowiedział o przyczynie zmiany barw klubowych oraz o rywalizacji z najlepszym rozgrywającym Ligi Światowej 2015, Benjaminem Toniuttim.

WP SportoweFakty: Orzeł Międzyrzecz, BBTS Bielsko-Biała, Jastrzębski Węgiel, Martigues Volleyball , Effector Kielce, AZS Olsztyn, znowu Kielce i najnowszy etap życia - ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Tak wygląda przegląd pańskiej kariery. Dlaczego wybrał pan klub z Opolszczyzny?

Grzegorz Pająk: Nie chciałem takiej zmiany. Wolałbym osiąść w jednym miejscu. W Jastrzębiu miałem podpisany dłuższy kontrakt - na cztery lata. Po drugim roku udałem się na wypożyczenie do Francji. Następnie tułałem się po Polsce: Kielce, Olsztyn, znowu Kielce i teraz ZAKSA. Nie ukrywam, że chciałbym się zatrzymać w Kędzierzynie-Koźlu na dłużej. Miałem już do czynienia z tak "wielkim" klubem, ponieważ występowałem w Jastrzębiu. I to jest właśnie jedna z przyczyn, dla której uprawiamy siatkówkę. Grać w utytułowanych klubach, mieć wysoko postawione cele, walczyć o wygraną z najlepszymi. Na takim poziomie chciałbym się teraz utrzymać i zostać w ZAKSIE, jak najdłużej. Dodatkowo drużyna z Opolszczyzny słynie z zawodników, którzy jeśli się sprawdzą, dostają szansę na kilka sezonów, żeby tutaj grać. Największy sukces klubowy świętował pan w Jastrzębiu-Zdroju (wicemistrzostwo Polski sezon 2009-2010, Puchar Polski 2010), natomiast rok później czwarte miejsce w Lidze Mistrzów. Wybrał pan ZAKSĘ, bo jest pan głodny sukcesów?

- Tak. Absolutnie nie dyskredytuję zespołów, które nie biją się o medale, bo to są ekipy, które również mają cele, ale troszeczkę inne. Nie będę ukrywał, że w Kielcach zależało mi na tym, żeby się pokazać, wybić pod kątem reprezentacji i lepszego klubu, co udało mi się zrobić. Obecnie nie mogę spocząć na laurach. Muszę włożyć dwa razy więcej pracy, żeby utrzymać się na wysokim poziomie, bo to jest zupełnie inna "czapka śliwek" do zjedzenia. W Kielcach nikt nie urwał głowy za przegranie meczu, natomiast w Kędzierzynie może być inaczej. ZAKSIE nie udało się ściągnąć razem z panem Mateusza Bieńka. Dlaczego?

- To perypetie między prezesami i ciężko mi się wypowiadać na ten temat. Mam nadzieję, że nie będziemy żałować, a chłopaki, których zakontraktowano w Kędzierzynie, podołają oczekiwaniom trenera. Oby Mateusz miał równie dobry sezon, jak ten poprzedni i podobnie po zakończeniu kadry, rozpoczął PlusLigę. Bardzo go lubię, życzę mu jak najlepiej i oby dalej się tak rozwijał. W waszych treningach bierze udział Patryk Czarnowski. Szykuje się jakiś niespodziewany transfer? - Patryk Czarnowski i Michał Kozłowski trenują z nami, ponieważ nie mają jeszcze nigdzie podpisanych kontraktów. Z kolei nam brakuje większości zawodników, gdyż znajdują się na zgrupowaniu kadry. Bez nich trenowalibyśmy w ośmiu, a w dziesięciu trener ma większe pole do manewru. I klub wychodzi z ręką do tych dwóch graczy i jednocześnie oni wychodzą z ręką do klubu, że mogą się tutaj międzyczasie poruszać. Benjamin Toniutti otrzymał tytuł najlepszego rozgrywającego Ligi Światowej 2015. Czy można sobie wyżej postawić poprzeczkę w rywalizacji o pierwszą "szóstkę"?

- Świetnie, że Benjaminowi udało się zdobyć trofeum z drużyną oraz tak prestiżową nagrodę indywidualną. Jest to ogromny atut dla ZAKSY. Na pierwszym spotkaniu trener powiedział, że każdy w naszej ekipie będzie miał do odegrania własną rolę. I każda z ról będzie bardzo ważna. Od początku wiedziałem dokąd przychodzę i z kim przyjdzie mi rywalizować. Z drugiej strony, nie chodzi tylko o rywalizację, bo przy tak utytułowanym trenerze jak Ferdinando de Giorgi jest się czego uczyć. Z kolei od światowej klasy rozgrywającego, można wiele czerpać na parkiecie. Moim zdaniem nie będziemy grali ciągle jedną "szóstką". Jak to się mówi? Zespół poznaje się po tym, jak mocną ma ławkę rezerwowych, a nie po tym, jak mocną ma pierwszą "szóstkę". W wielu przypadkach zdarza się tak, że to właśnie zmiennicy wygrywają mecze i przeważają o losach spotkania. Reasumując, ogromnym plusem jest fakt, że przez półtorej miesiąca będę na treningach ćwiczył sam i wyrobię sobie systemy, których trener będzie od nas oczekiwał. Nie mam żadnego problemu, że moim kolegą na pozycji jest Benjamin Toniutti. Bardzo się z tego cieszę, bo taki rozgrywający pozwoli nam osiągnąć lepszy wynik, niż ktokolwiek inny. [nextpage]Dosyć obszernie udziela się pan na portalach społecznościowych. Jest to dla pana sposób na kontakt z fanami, kolegami "z branży", a może wyznaczanie trendów muzycznych w kadrze B? - Niektóre zdjęcia i filmiki są napędzane przez mnóstwo innych osób, ja je tylko udostępniam. Chociaż w większości jest to moja własna inicjatywa. Wspaniały dowód na to, jak wspaniałą atmosferę mieliśmy w kadrze. Wydaje mi się, że w Kędzierzynie-Koźlu będzie podobnie. Korzystam z portali zazwyczaj, kiedy mam dobry humor, tak jak teraz: rozpoczyna się nowy sezon, jestem w nowej drużynie. Wtedy przychodzą mi do głowy szalone pomysły. Cieszę się bardzo, że oficjalny profil prowadzę sam, bo nie chciałbym żeby miał cechy portalu informacyjnego. Wolę zawsze dodać coś od siebie. Mam też pomysł na to, co wkrótce chciałbym robić poza sportowo, a portal jest tego zapleczem. Zdobyty przez kadrę B brązowy medal Ligi Europejskiej to ogromny sukces, pokazujący jak bogate zaplecze siatkarskie posiada nasz kraj. Zgodzi się pan ze mną?

- Uważam, że to ogromny sukces naszego zespołu, bo mieliśmy młodą ekipę, co chwilę zmienianą, borykaną brakiem regularnego treningu. Mieliśmy jeden obóz w Nowym Dworze Mazowieckim - sześciodniowy, co było ewenementem, bo wcześniej mieliśmy trzy treningi-wylot-mecz, pięć treningów-mecz itd. Więc czapki z głów dla sztabu szkoleniowego, że sklecili fajną ekipę. Jak się zaczynało coś układać, Stephan'e Antiga i Phillip Blain zabierali kogoś, w zamian dawali kogoś innego. Mieliśmy mało pozycji stałych. Osiągnęliśmy bardzo duży sukces i może nie walczyliśmy z drużynami z pierwszej dziesiątki FIVB, ale były to najsilniejsze zespoły, które nie grają w Lidze Światowej. I my, jako zaplecze kadry rywalizowaliśmy z mocnymi ekipami. Reprezentacja Słowenii była poza zasięgiem każdego, bo tam każdy zawodnik gra regularnie w Serie A. My podjęliśmy rękawicę, ale zagraliśmy słabo, natomiast Słoweńcy rewelacyjnie. Udowodnili swoją formę także w finale. Nas cieszy, że zdobyliśmy medal na własnej ziemi. Nagroda międzynarodowa, my w koszulkach reprezentacyjnych - mało osób może doświadczyć czegoś takiego. W kwietniu otrzymał pan powołanie do szerokiej kadry Stephane'a Antigi. Występy w kędzierzyńskiej ZAKSIE mogą sprawić, że za rok to reprezentacja A będzie stała otworem.

- Nie mówię, że w tym roku odpadłem. Nie byłem po prostu przygotowany na to, by "uciągnąć" rywalizację z Grześkiem Łomaczem, który jest bardziej doświadczonym zawodnikiem na polskim rynku. Zagrałem sezon w Kielcach, według znawców wyszedł dobrze i zostałem zauważony przez trenera Antigę. Mamy bardzo dobry, stały kontakt. Sam powiedziałem, że w kolejnych sezonach nie rezygnuję. Dowiedziałem się, co mam poprawić i na tym będę się skupiał. Dalej będę aspirował do tego, by zostać reprezentantem naszego kraju. Dlatego w ZAKSIE skupiam się na ciężkiej pracy, by stać się jeszcze lepszym. Na pewno będę miał ku temu możliwości przy takim zespole i trenerze. Wrzesień i październik to miesiące, które wszystkim kojarzą się z rozpoczęciem edukacji, nowego etapu. Czy w życiu zawodowego siatkarza, czasy szkolne upływają tak zwyczajnie, jak u sztampowego ucznia? - O maturze staram się nie myśleć, bo jak zaczynam liczyć, ile to było lat temu - wynik daje liczbę dwucyfrową. Czasy szkolne wspominam świetnie. Chodziłem do genialnego gimnazjum. Uczęszczałem do normalnego liceum, choć miałem okazję pójść do Spały. Jednak moje życie potoczyło się inaczej. Ukończyłem IX Liceum Ogólnokształcące im. C. K. Norwida w Częstochowie, razem z Grześkiem Fijałkiem - w klasie, w ławce, w pokoju. Wprowadziłem go w siatkówkę plażową. Kiedy się teraz spotykamy, z przyjemnością wspominamy dawne, fajne czasy. Z Grzegorzem Fijałkiem, z którym wygrał pan mistrzostwa Polski kadetów w 2004 roku i mało osób o tym pamięta.

- Zawsze grałem w plażówkę, od gimnazjum. Jako junior dostałem się do turnieju finałowego. Zapytałem Grześka, czy nie zagrałby ze mną. On nigdy nie grał, ale powiedział, że możemy spróbować. Wygraliśmy województwo, następnie półfinały, ćwierćfinały i do finału pojechaliśmy, tak po prostu. Wiedzieliśmy, że tam będzie ciężko, bo grał Zbyszek Bartman z Dominikiem Wójcickim, Michał Kubiak z Dawidem Migdalskim, Michał Żurek z Radkiem Zbierskim, z którymi nigdy nie wygraliśmy i dzięki Bogu na nich nie trafiliśmy, bo pewnie byśmy przegrali. To był świetny turniej. Wygraliśmy po tie-breaku, a mogliśmy wygrać 2:0, tylko ja sobie zamarzyłem zaatakować i trafiłem w aut. Wokół panowała taka ulewa, że gdy skakaliśmy, same zamykały nam się powieki od kropli deszczu. Wygraliśmy w tie-breaku z Miśkiem Kubiakiem i Dawidem Migdalskim 31:29, a w plażówce seta gra się przecież do 15. Weszliśmy do finału i wtedy otrzymaliśmy wiadomość, że będziemy reprezentantami kraju w plażówce. Pierwszego seta w finale ze Zbyszkiem Bartmanem sromotnie przegraliśmy, w drugim zablokowałem go siedem razy! W tie-breaku wygraliśmy chyba do sześciu punktów. Zadzwoniłem wtedy do mojej mamy i mówię: "Mamo, jestem mistrzem Polski!", a mama do mnie: "Ale w czym?". Nikt nie podejrzewał, że jestem w stanie wygrać taki turniej. Kilka miesięcy wcześniej zdobyliśmy ten sam tytuł, ale w hali. Udało nam się wywalczyć podwójną koronę. To były świetne czasy. Grzesiek został przy siatkówce plażowej, ja natomiast przy halowej i obaj radzimy sobie całkiem dobrze.

Rozmawiała Anna Kardas

Źródło artykułu: