Anna Fijołek: Jakie to uczucie być częścią drużyny, która tyle osiągnęła w tym sezonie?
Zuzanna Efimienko: Szczerze mówiąc to nie czuję, że to już koniec. Dopiero ten mecz z kibicami dał mi poczucie, że jednak coś się kończy. Takie luźne granie, dla żartu. Poza tym, to wciąż do mnie nie dociera. Czuję się, jakbym jutro miała normalnie przyjść na trening i rozgrywki wciąż by trwały. Może gdyby finał zakończył się dla nas złotym medalem to miałabym inne wrażenie, a tak czuję taki malutki niedosyt... Mimo wszystko ten sezon był dla nas jednym wielkim sukcesem i wszystkie jesteśmy z niego dumne i niezwykle szczęśliwe.
[ad=rectangle]
W pierwszej części sezonu wasza gra falowała, ale później byłyście bardzo trudne do powstrzymania.
- Na początku to było takie zapoznanie się. Musiałyśmy się poznać, zgrać ze sobą. Wiadomo, że forma przychodzi z czasem i tak było również w tym roku. Potrzebowałyśmy kilka chwil, by dojść do tej optymalnej dyspozycji. Pojawiały się lekkie załamania naszej gry, ale trener Lorenzo Micelli znakomicie to wszystko nadzorował i kontrolował. W tym roku, od stycznia miałyśmy non stop takie napięcie, że musiałyśmy wciąż wygrywać i wygrywać, bo każdy mecz był ważny, a wszystkie następne jeszcze ważniejsze. Cieszę się, że udało nam się psychicznie unieść tę presję, bo również same sobie ją narzucałyśmy. Mówiłyśmy sobie: "Trzeba teraz wygrać, trzeba teraz wygrać!". Było tak, że jedna przegrana mogła zadecydować o odpadnięciu z rozgrywek, czy to z Pucharu CEV, czy z Pucharu Polski.
W takim razie jak wyglądało to od strony fizycznej? Te wszystkie podróże również musiały dać wam w kość.
- Myślę, że jednak psychiczne obciążenie było gorsze od tego fizycznego. Byłyśmy w takim trybie meczowym, że myślałyśmy tylko o czekających nas starciach i potrzebnych nam zwycięstwach. Przez to zapominałyśmy o jakichś małych kontuzjach i zmęczeniu, czasami również o tym psychicznym, bo jak musiałyśmy dokądś dojechać albo dolecieć w dość krótkim czasie, to cała reszta jakby się rozmywała. Ważniejsze było spotkanie, jakie miałyśmy do rozegrania, przeciwniczki, z którymi miało nam przyjść się mierzyć. To na tym się skupiałyśmy.
Wspomniałaś o kontuzjach. Jak twoje zdrowie? Widać, że doskwiera ci problem z nadgarstkiem bądź palcem.
- Z palcem, a dokładniej z kciukiem. Męczę się z tym już od dwóch lat. Czasem się zdarza, że po prostu ktoś mocniej zaatakuje, pod nieodpowiednim kątem i kość mi "wyskakuje". Tym razem problem zaczął już w meczu z Dynamem Krasnodar. Dostałam piłką od Koszeliewej. To jest zawodniczka, która bije bardzo mocno, z wysokiego pułapu. Ogólnie ten uraz to taka dłuższa historia. Trochę się go podlecza, a później znowu jest gorzej, także chyba się już przyzwyczaiłam do tego bólu.
Grasz z tejpami na dłoni, czy dzięki temu, że palec ma to lekkie usztywnienie, boli chociaż trochę mniej?
- Mam takie dni, kiedy myślę, że powinnam je nosić nawet codziennie. Zdarza się, że nawet przy wiązaniu butów ten kciuk "wyskakuje" w niekontrolowany sposób...
[b]
Jeszcze na chwilę wrócę do rozgrywek... Mam nieodparte wrażenie, że finały rządzą się własnymi prawami. W pierwszym finałowym pojedynku dałyście popis umiejętności, w drugim i w trzecim to Chemik Police zaprezentował swoją siłę, a w czwartym niewiele zabrakło, żebyście to wy wygrały.[/b]
- Często decyduje dyspozycja dnia. Niektórzy się dziwili, że udało nam się wygrać Puchar Polski i pokonać policzanki w tamtym finale. Wtedy walka była dość mocno wyrównana. Nie było tak, że mecz skończył się 3:0, czy 3:1, kolejne piłki decydowały o wyniku. Teraz to była chyba kwestia właśnie dyspozycji dnia, może mentalnego nastawienia. Wydaje mi się, że w pierwszym starciu finałowym w Szczecinie wyszłyśmy na boisko niespięte. Z kolei już na drugie spotkanie wybiegłyśmy na parkiet zdenerwowane. Najgorsze, co nam się przytrafiło to takie uczucie zestresowania już u nas, w Ergo Arenie, w trzecim meczu. Bardzo nas spięło to starcie, co zresztą było widać. Wszystkie błędy, nerwowość... a to Chemik powinien być pod presją. Skończyło się, jak się skończyło. Teraz już nic nie zmienimy, można tylko gdybać. My i tak cieszymy się z tego, co jest.
Macie ku temu powody, w końcu ten sezon był naprawdę znakomity!
- O tak! Co prawda niektórzy mówią, że chciałoby się więcej, ale zawsze pozostaje jakiś niedosyt. Tak już jest, jeśli nie wygra się wszystkiego.
Katarzyna Zaroślińska mówiła, że jednym z powodów waszych świetnych wyników była atmosfera panująca w zespole i w relacjach z prezesami.
- Tak, taka jest prawda. Musieliśmy ze sobą spędzać praktycznie każdy dzień. Codziennie się widywaliśmy, my jako zawodniczki, z trenerami, z innymi członkami klubu, z całym staffem, ogólnie mówiąc. Przy dłuższych wyjazdach dzień i noc byliśmy ze sobą. Zdarza się, że w drużynach jest tak, że nie każdy potrafi to wytrzymać. Ktoś się z kimś zaczyna kłócić, wiadomo nie każdy pasuje do siebie charakterem. U nas udało się to wszystko dopasować i jest mi przykro, że to już koniec, bo wiem jakie są realia klubów. Na pewno ktoś odejdzie, a ktoś zostanie. Z niektórymi dziewczynami będę się musiała rozstać na jakiś czas, bo pewnie nie będziemy dalej grały w jednym klubie i jest to przykre i smutne. Coś się kończy, ale z kolei za chwilę coś nowego się zacznie, co jest pocieszające.
[b]
A czy są szanse, że zostaniesz w PGE Atomie Treflu Sopot na kolejny sezon?[/b]
- Rozmowy dopiero się zaczynają. W Chemiku i u nas one dopiero ruszyły, bo całkiem niedawno skończyłyśmy grać. Pewnie za około tydzień zaczną się pojawiać informacje o transferach, tak jak chwilę temu wypłynął hit transferowy Kasi Skowrońskiej-Dolaty do Impelu Wrocław. Wydaje mi się, że za niedługo powinno być więcej informacji i nowości. (Rozmowa została przeprowadzona 13. maja.)
Czeka cię zgrupowanie kadry, także wolnego chyba nie będziesz miała za wiele.
- Do kadry dołączę dopiero za miesiąc, w czerwcu, co daje mi miesiąc wolnego. Lista zawodniczek na Igrzyska Europejskie była już ustalana wcześniej, mnie na niej nie ma, więc teraz mam wakacje, że tak powiem (śmiech).
Jak zamierzasz spędzić te kilka tygodni?
- Przede wszystkim podreperuję zdrowie i zajmę się sprawami, na które nie miałam czasu w trakcie sezonu. Nazbierało się tego trochę... Na pewno odwiedzę rodziców i siostry, bo ciężko jest dbać o to w trakcie rozgrywek, kiedy nie ma się na to czasu.
Jeśli chodzi o trenera Jacka Nawrockiego. Był obecny na meczach finałowych, przyglądał się waszej grze. Z kadetami udało mu się odnieść sukces w tym roku. Pojawiła się nadzieja na to, że sytuacja z żeńską kadrą ulegnie poprawie?
- Podstawa to zbudowanie dobrej atmosfery. Według mnie trener Nawrocki ma takie podejście, że równo traktuje wszystkich zawodników, czy też zawodniczki. To jest bardzo ważne. Jeśli będzie panowała przyjazna atmosfera to i nasza praca powinna być bardziej efektywna.
To tak na koniec, czego ci życzyć na sezon reprezentacyjny? Poza zdrowiem oczywiście!
- No tak, zdrowie jest najważniejsze! Przyda się też zadowolenie i radość z siatkówki, ponieważ, jeśli panuje fajna atmosfera na boisku i w drużynie to gra zupełnie inaczej wygląda. Myślę, że to będzie najważniejsze zarówno w reprezentacji, jak i w przyszłym sezonie, w klubie w jakim będę. Przede wszystkim priorytetem jest utrzymanie zdrowej atmosfery oraz zdrowej rywalizacji między zawodniczkami, bo niestety czasami jest tak, że wkrada się taka rywalizacja "na poważnie", nie do końca sportowa i zapomina się o graniu w jednej drużynie. U nas w Atomie udało się utrzymać znakomite stosunki od początku do końca i szczerze mówiąc, nie wiem, czy kiedykolwiek byłam w klubie, w którym czułam się aż tak dobrze.
Rozmawiała,
Anna Fijołek