Do Polski wrócił "Napoleon". Alkohol i ziemniaki - z Raulem Lozano nie ma żartów

Równo dziesięć lat temu rozpoczął pracę z reprezentacją siatkarzy. Wtedy nikt się nie spodziewał, że da aż tak mocny impuls do rozwoju tej dyscypliny w naszym kraju.

Przecież to od srebra podczas MŚ w Japonii rozpoczął się bogaty w sukcesy marsz Biało-Czerwonych w górę światowej hierarchii. Marsz, który trwa do dzisiaj. Argentyńczyk właśnie podpisał umowę z Cerradem Czarnymi Radom.

- Kiedy pokazał nam zakupiony alkomat, zatkało nas. Mówił wolno, głośno, wyraźnie. Mimo że wielu z nas nie znało języka włoskiego, nawet nie musieliśmy czekać na słowa tłumacza. Wszystko było jasne. Groził, że może użyć sprzętu o każdej porze dnia i nocy, a jeżeli wyświetlacz pokaże cokolwiek więcej niż trzy zera, to wyrzuci takiego zawodnika na zbity pysk. Kiedy wróciłem do pokoju cukierki o smaku adwokatowym, które kupiła mi żona w drodze na zgrupowanie, wylądowały w koszu na śmieci. Uwielbiałem je. Wolałem jednak nie ryzykować gniewu trenera - jeden z byłych reprezentantów tak wspomina sytuację z obozu przygotowawczego w 2006 roku.
[ad=rectangle]
168 cm wzrostu, w kapeluszu

Raul Lozano w 2005 roku został pierwszym obcokrajowcem na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Ani Ireneusz Mazur, ani Ryszard Bosek, ani Waldemar Wspaniały, nie potrafili przekuć sukcesów naszych juniorów na triumfy w kategorii seniorów. Dlatego prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej postanowił sprowadzić nad Wisłę "Napoleona", bo taki przydomek przylgnął do Argentyńczyka nie tylko ze względu na jego wzrost (zaledwie 168 cm, choć żartobliwie w środowisku mówiło się, iż tyle ma, ale w kapeluszu), ale głównie ze względu na zamiłowanie do taktyki. W Polsce dorobił się pseudonimu "Kat". Pseudonimu, który nawiązywał do legendarnego Hubert Jerzy Wagner. Lozano również uwielbiał dokręcić zespołowi "śrubę".

Już po kilku tygodniach pracy doprowadził naszych zawodników do awansu do turnieju finałowego Ligi Światowej. Zajęliśmy tam czwarte miejsce, choć półfinałowy mecz z Serbią i Czarnogórą zapamiętamy na zawsze. Prowadząc 2:0 mieliśmy w III secie wysoką przewagę (22:17). Jedną nogą byliśmy w wielkim finale. Niestety, przegraliśmy 2:3. Po tym meczu "Fakt" opublikował zdjęcia zawodników w... pampersach. Fotomontaż wywołał wielkie kontrowersje. Kadra obraziła się na dziennikarzy tabloidu, zawodnicy protestowali, nie udzielali wywiadów. W tym postanowieniu wspierał ich Argentyńczyk. Sytuacja była bardzo napięta. Mimo porażki Lozano dał nam jednak wyraźny sygnał, że ma ambicje zdobyć w końcu medal ważnej imprezy siatkarskiej. Medal na który czekaliśmy wiele lat.

Wyrzuceni za samowolkę

Do dzisiaj polscy siatkarze wspominają ciężkie, wręcz katorżnicze treningi podczas obozów treningowych, morderczą dyscyplinę oraz obsesyjną wręcz niechęć do alkoholu. Lozano nie stronił od dobrego wina, pozwalał kelnerom podać go zawodnikom do obiadu, ale nie tolerował samowolki. Nawet jedno piwo wypite bez jego zgody mogło zakończyć się fatalnie. Coś o tym wiedzą: Krzysztof Ignaczak, Łukasz Kadziewicz i Andrzej Stelmach. Kiedy podczas Memoriału Wagnera (w 2005 roku) poszli pobawić się do klubu nocnego i tam pili alkohol, Lozano wyrzucił ich z zespołu. Bez mrugnięcia powieką i tuż przed mistrzostwami Europy. - Gdyby na piwo poszedł cały zespół, wszyscy moi siatkarze, to wszystkich bym zdyskwalifikował - tłumaczył działaczom Argentyńczyk. - Pojechałbym na turniej juniorami. Tylko w ten sposób zmienimy mentalność kadrowiczów i w przyszłości zdobędziemy medal.

- Czy można całą noc się bawić, a o siódmej rano czytać w telewizji wiadomości sportowe? - tak z kolei tłumaczył tę sytuację dziennikarzom.

To właśnie sytuacja z Memoriału Wagnera wpłynęła na zakup w 2006 roku alkomatu, co zostało wspomniane na początku. Lozano zaatakowała większa część środowiska polskich trenerów - że nie może ograniczać dorosłym ludziom dostępu do jednego piwa, że to zamordyzm, że tylko zrazi do siebie siatkarzy, że wywoła bunt. Kilka miesięcy później wywalczył medal mistrzostw świata. Po 32 latach przerwy. Nie było skuteczniejszego sposobu, aby zamknąć usta krytykom. W 2007 roku otrzymał nagrodę Człowieka Roku Wirtualnej Polski.

Wkurzył się za ziemniaki

Alkohol to jeden z "koników" Lozano. Drugim była punktualność. Argentyńczyk nie tolerował nawet minuty spóźnienia na zajęcia. Przekonał się o tym na własnej skórze Robert Milczarek, który był odkryciem sezonu 2004/05. Oczywiście został powołany do kadry, poznał zasady Lozano i... Nagle przepadł bez wieści. Nieoficjalnie wiadomo, że raz, czy dwa spóźnił się na halę, a na dodatek potrafił złamać ciszę nocną. "Napoleon" szybko podziękował mu za współpracę i odesłał do domu.

Podobny los spotkał Pawła Woickiego, który zawsze należał do zawodników broniących głośno swojego zdania. Podczas jednego ze zgrupowań reprezentacji w Spale odważył się wdać w ostrą dyskusję z trenerem. Kilka dni później pakował swoje rzeczy. "Napoleon" zapamiętał mu brak subordynacji.

O profesjonalizmie Lozano przekonała się nawet jedna z kucharek w ośrodku w Spale. Kiedy pewnego dnia zamiast ziemniaków podano kopytka, Argentyńczyk wpadł w szał. Przerwał obiad, wziął talerz, zrobił na kuchni awanturę. Nie przekonały go tłumaczenia, że ziemniaki się rozgotowały i trzeba było na szybko je uratować. - Miały być ziemniaki. Koniec, kropka! - krzyczał Argentyńczyk. Po czym zabrał zespół do autobusu i kazał menedżerowi zawieźć się do restauracji, gdzie siatkarze zjedzą ziemniaki, zgodnie z zaplanowanym przez niego menu.

Lozano jak Anastasi?

31 grudnia 2008 (po piątym miejscu podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie) zakończył pracę w polskiej kadrze. Potem prowadził reprezentację Niemiec, którą wprowadził na międzynarodowe salony, miał również epizod w lidze irańskiej. Teraz wraca do naszego kraju. Podpisał umowę z Cerradem Czarnymi Radom.

Prezes klubu - Mariusz Szyszko - wierzy, że zatrudnienie Lozano da jego ekipie takiego kopa, jak powierzenie Lotosu Treflu Gdańsk Andrei Anastasiemu, latem zeszłego roku. Ekipa znad morza już w pierwszym sezonie pod wodzą byłego selekcjonera Biało-Czerwonych zdobyła wicemistrzostwo Polski i Puchar Polski. - Spokojnie - studzi rozgrzane głowy kibiców prezes z Radomia. - Zajęliśmy w tym sezonie dziewiąte miejsce i mamy od czego się odbić. Jednak nie będę oczekiwał, że Raul zagwarantuje nam w przyszłym roku miejsce na podium. Nie tędy droga. Chcemy, aby Argentyńczyk zbudował z nami fundamenty pod mocny zespół. Budujemy nową halę i tak sobie marzę, że za trzy lata będę mógł powiedzieć z czystym sercem, iż walczymy o najwyższe cele, o medal mistrzostw Polski. Raul zna moje plany, przyklasnął im z całego serca, chce się podjąć zadania.

- Raul był już w klubie, rozmawialiśmy, ma przyjechać w połowie maja na dłużej, aby wszystko zapiąć na ostatni guzik przed wakacjami - powiedział Sportowym Faktom Robert Prygiel, który w poprzednim sezonie był trenerem Czarnych, a w przyszłym ma pełnić funkcję asystenta Lozano.

Ma, bo najpierw musi znaleźć z Argentyńczykiem wspólny język. A o to czasami jest ciężko.

#dziejesiewsporcie: Barcelona podgrzewa atmosferę

Źródło: sport.wp.pl

Źródło artykułu: