Szkoda, że Lozano we mnie zwątpił - rozmowa z Grzegorzem Szymańskim, siatkarzem AZS UWM Olsztyn

AZS UWM Olsztyn zajął czwarte miejsce w Memoriale Zdzisława Ambroziaka. Mimo rozlicznych kłopotów siatkarze Mariusza Sordyla pokazali, że stać ich na wiele. Jeden z liderów drużyny Grzegorz Szymański uważa, że nawet na walkę o medale. Przyznaje jednak, że w razie braku stabilizacji finansowej, bierze pod uwagę zmianę barw klubowych.

Ilona Kobus: O jakie cele będzie walczył AZS Olsztyn w sezonie 2008/2009?

Grzegorz Szymański: - Memoriał Zdzisława Ambroziaka pokazał, że AZS Olsztyn ma wszelkie predyspozycje, by w nadchodzących rozgrywkach ponownie walczyć o medale. Po sezonie zespół opuściło ośmiu zawodników, co jest bardzo dużym osłabieniem. Dodatkowo, w Warszawie nie zagrał Paweł Zagumny, który jest istotnym ogniwem w naszej drużynie. Ciężko pracujemy i jeśli będziemy walczyć z takim zaangażowaniem, jak w Warszawie, to naprawdę mamy spore szanse, by sprawić niespodziankę. Wydaje mi się, że podczas Memoriału nasza gra wyraźnie uległa poprawie i możemy patrzeć w przyszłość optymistycznie.

Z Olsztyna odeszła spora grupa zawodników, ale w ich miejsce przyszli nowi.

- Cieszę się zwłaszcza z przyjścia Tomka Józefackiego, z którym będę walczył o wyjściową szóstkę. Taka konkurencja korzystnie wpłynie na nas obu, a przede wszystkim przyniesie dużo dobrego drużynie. Olli Kunnari natomiast z pewnością godnie zastąpi Bjorna Andrae. Już pokazał, że jest klasowym graczem. Największym atutem drużyny będzie jednak Paweł Zagumny. Jego kontuzja pokrzyżowała nam trochę plany, bo nie może się zgrywać z nowymi zawodnikami, a czasu do rozpoczęcia ligi jest niewiele. Przed nami jeszcze dwa sparingi w Gdańsku i to będzie musiało wystarczyć.

Mówi Pan, że będziecie walczyć o medale. Kto jeszcze, poza Skrą i Olsztynem ma szanse na podium?

- Na pewno Asseco Resovia Rzeszów. Na razie sporo eksperymentują składem i ich gra nie wygląda jeszcze tak, jak powinna. Dysponują w tym roku ogromnym budżetem i poczynili takie zakupy, że powinni walczyć o finał. W sporcie bywa jednak różnie i tak naprawdę trudno przewidzieć, czy tak rzeczywiście będzie. W stawce będzie się liczyć również Jastrzębski Węgiel.

Czy niepewna przyszłość kluby zaburzyła w jakiś sposób przygotowania do sezonu?

- Dzięki intensywnym treningom i ogromnemu zaangażowaniu w przygotowania udało nam się zapomnieć o kłopotach w klubie i skupić wyłącznie na szlifowaniu formy. Tak naprawdę w ogóle nie odczuwaliśmy napięcia, a sytuacja w zespole wcale nie wyglądała tak dramatycznie, jak próbowały przedstawiać to media. Przygotowania w niczym się nie różniły od tego, co było przed rokiem. Jesteśmy profesjonalnymi sportowcami i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie możemy odpuścić treningów. Gdyby nawet się okazało, że klub rezygnuje z Plusligi i daje nam wolną rękę, to przecież gdzieś musielibyśmy pójść. Musieliśmy więc trenować i mimo że po głowie mimowolnie kołatały się różne myśli, dawaliśmy z siebie wszystko.

Zostaje Pan w Olsztynie niezależnie od rozwoju sytuacji?

- Na dzień dzisiejszy nie mogę z pełną stanowczością powiedzieć, że zostanę w Olsztynie, bo sytuacja klubu wciąż jest niepewna. Zarząd walczy, żeby zdobyć dodatkowe środki i zapewnia, że się uda. Chciałbym zostać i skupić się wyłącznie na sportowej rywalizacji. Siatkówka to jednak mój zawód i muszę zarabiać. Okienko transferowe jest otwarte do końca pierwszej rundy i na ewentualne decyzje o zmianie klubu pozostaje sporo czasu. Mam nadzieję, że nie zajdzie potrzeba, bym zmieniać barwy, bo w Olsztynie czuję się naprawdę dobrze. Najważniejsze jednak dla mnie jest by dobrze grać i na tym się koncentruję, niezależnie od tego kto jest moim pracodawcą.

Nie żałuje Pan decyzji o przenosinach do Olsztyna?

- Nie żałuję, bo zmiana otoczenia każdemu się przydaje. Szczerze mówiąc planowaliśmy to z Pawłem Zagumnym kilka miesięcy wcześniej. Miał do nas dołączyć też Krzysiek Ignaczak i chcieliśmy stworzyć naprawdę fajną "pakę". Potem okazało się, że zostaje Rich Lambourne i nasze plany uległy małej korekcie. Dwa lata spędzone w Jastrzębiu wspominam jednak bardzo dobrze, zwłaszcza ostatni okres współpracy z Tomaso Totolo.

A propos Totolo - widzi go Pan jako trenera polskiej kadry?

- Czytałem w prasie, że chciałby spróbować swoich sił z kadrą Polski. Uważam, że to bardzo dobry pomysł i powinien wystartować w konkursie. Na pewno nie zepsułby tego, co zbudował Raul Lozano, wręcz wyszłoby to wszystkim na dobre. To ambitny szkoleniowiec ze świetnym warsztatem i ma w stu procentach "papiery" na to, żeby zostać dobrym trenerem kadry narodowej.

Raul Lozano też jest świetnym szkoleniowcem....

- Szanuję trenera Lozano za to czego mnie nauczył i do czego mnie doprowadził, bo tak naprawdę to dzięki niemu zaistniałem w reprezentacji. Zdobyłem medal mistrzostw świata i miałem pewne miejsce w dwunastce. Szkoda, że zwątpił we mnie i publicznie podważył moje problemy zdrowotne. Tym bardziej, że pod jego okiem harowaliśmy bardzo ciężko i poświęcaliśmy własne zdrowie. Każdy trening, każdy skok, każdy atak to ogromne obciążenie dla organizmu, zwłaszcza jeśli pojawiają się jakieś dolegliwości. Ja tego obciążenia nie wytrzymałem.

Padł zarzut, że nie wytrzymał Pan przede wszystkim presji pierwszego atakującego.

- I to mnie najbardziej zdenerwowało, a jednocześnie bardzo zabolało. To nieprawda. Na mistrzostwach Europy w Moskwie byłem pierwszym atakującym, choć wszyscy wkoło nieustannie powtarzali, że Mariusza Wlazłego nie da się zastąpić. Choć Mariusza zabrakło w ostatnim momencie, nie bałem się ryzyka i podjąłem rękawicę. To, że ten turniej nam nie wyszedł jest zupełnie inną opowieścią.

Naprawdę nie oglądał Pan zmagań reprezentacji w tym roku?

- Ligi Światowej nie oglądałem w ogóle, bo w tym czasie skupiłem się na rodzinie i wypoczynku. Chciałem choć na krótki czas zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach. Byłem w tej kadrze dość długo i czułem się z nią związany, trudno więc tak po prostu pogodzić się z brakiem powołania. Turniej olimpijski śledziłem już bardzo uważnie i trzymałem za chłopaków kciuki. Nie ukrywam, że czasem przeszło mi przez myśl, że może gdybym tam był, mógłbym coś zmienić, pomóc.

Czy zobaczymy jeszcze Grzegorza Szymańskiego w barwach narodowych?

- Jeżeli nowy trener uzna, że zasługuję na biało - czerwoną koszulkę i wyśle mi powołanie, na pewno nie odmówię. Najpierw jednak muszę zacząć dobrze grać. Na razie nie jestem w najwyższej formie i żaden selekcjoner nie dałby mi na dziś powołania do reprezentacji.

Komentarze (0)