Ola Piskorska: Urodził się pan w Turynie, ale dopiero teraz [9 czerwca] po raz pierwszy wystąpił pan w tej hali jako trener reprezentacji narodowej.
Mauro Berruto: Tak, ostatni mecz w Pala Ruffini reprezentacja rozegrała pięć lat temu, jeszcze przed moją kadencją. Turyn to nie tylko moje rodzinne miasto, ja tu nadal mieszkam i to kilkaset metrów od tej hali, moje dzieci chodzą tu do szkoły. Do tego w tej właśnie hali sam debiutowałem jako trener. To dla mnie po prostu dom, bardzo ważne miejsce i niezwykle się cieszę, że udało się doprowadzić do tego, że zagramy tu aż dwa spotkania Ligi Światowej.
Po dwóch pierwszych meczach o punkty w tym sezonie jest pan zadowolony, zarówno z wyniku, jak i z gry swoich zawodników?
- Na pewno jestem zadowolony z tego, że dwukrotnie wygraliśmy. Na początku sezonu, zwłaszcza z taką liczbą nowych zawodników, każde zwycięstwo jest dla zespołu jak benzyna dla auta - pomaga nam jechać dalej, daje napęd na wiele następnych dni ciężkiej pracy. Oczywiście, nie gramy i na razie nie będziemy grać idealnie. Nasza gra strasznie faluje, mamy momenty dobre, ale i momenty fatalne. Mniej to było widać w Modenie, choć tam też mieliśmy przestoje i traciliśmy punkty seriami, a wyjątkowo dobrze było to widać w drugim meczu. Zaczęliśmy beznadziejnie, popełnialiśmy masę błędów, często niewymuszonych, Niemcy od razu to zauważyli i po prostu oddawali nam piłkę, bo sami się o nią potykaliśmy. My ze swojej strony nie wywieraliśmy na nich żadnej presji, pozwalaliśmy im bez przeszkód grać swoją grę. Byliśmy strasznie pasywni, żadnej agresji na zagrywce, bez obrony w polu nawet przy łatwych piłkach, po prostu nic nie grało.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
Te wzloty i upadki, nierówna gra to efekt przemeblowania drużyny, młodego wieku i braku doświadczenia zawodników czy po prostu początek sezonu?
- Wszystkiego po trochu. Poza tym Liga Światowa to bardzo wredna bestia. W ciągu doby grasz dwa mecze i wszystko może się zupełnie odwrócić pomiędzy pierwszym a drugim. Dlatego właśnie tak to kocham (śmiech). Ten turniej wyjątkowo skutecznie uczy, że to, jak zagrałeś wczoraj, dziś nie ma już najmniejszego znaczenia. I dziś grasz tu, a za kilka dni na zupełnie innym, odległym kontynencie, a po drodze czeka cię długa i wyczerpująca podróż i nieprzyjemny jetlag, a i tak masz wyjść na boisko i walczyć o zwycięstwo. To jest szkoła życia, dzięki której zawodnicy dojrzewają, idealna dla moich młodych siatkarzy. Po tym pierwszym weekendzie na pewno już się nauczyli, że można wygrać łatwo i bez wysiłku w trzech setach, a dobę później z tym samym przeciwnikiem równie łatwo przegrać dwa pierwsze sety i walczyć o życie w każdym następnym. I dobrze, bo potrzebujemy jeszcze dziesiątek, setek takich meczów. Dobra wiadomość jest taka, że na pewno będą, zła, że na pewno nie wszystkie uda nam się wygrać (śmiech). Ale ja uważam, że człowiek dojrzewa poprzez trudności, zawodnik i drużyna też. Ciężkie chwile są nam niezbędne.
A po tych dwóch pierwszych meczach co - poza falowaniem - uważa pan za największą słabość swojego zespołu?
- Porównuję ten zespół ze swoim poprzednim, tym z igrzysk. I na pewno mamy teraz lepsze przyjęcie, zwłaszcza serwisów typu float, co wynika też z możliwości stawania Zajcewa [grającego na pozycji atakującego – przyp. red.] do przyjęcia. Dużo słabiej gramy natomiast na kontrach, szczególnie brakuje punktów zdobywanych blokiem przy własnej zagrywce. To musi przyjść, bo zagrywka jest naszą mocną stroną i nad tym będę teraz sporo pracował. Ale generalnie patrząc na ten zespół mam poczucie, że jest dobrze, ci chłopcy mają przed sobą wielką przyszłość. Choć na pewno i ja, i włoska federacja wykazaliśmy się sporą odwagą decydując się na granie odmłodzonym i mało doświadczonym zespołem.
Właśnie, w reprezentacji brakuje kilku starszych i bardziej doświadczonych zawodników, to była pana decyzja czy ich? Czy część z nich wróci do zespołu na mistrzostwa Europy, jak Michał Łasko?
- Trudno jest mi na to odpowiedzieć dzisiaj, bo te decyzje będę podejmował po Lidze Światowej. Ale powiem szczerze, że może być tak, że nie wrócą, Michał też nie. Moim zdaniem zawsze trzeba budować drużynę narodową mając jakiś cel w dalszej perspektywie, tylko w klubach można patrzeć wyłącznie pod kątem najbliższego sezonu. I my od tego sezonu zaczęliśmy zupełnie nowy projekt, którego celem jest sukces na igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016. Oczywiście, to nie znaczy, że lekceważymy wszystkie inne imprezy po drodze, ale cel jest jasno zdefiniowany i nim się kierując budujemy nową drużynę. Według badań siatkarz osiąga szczyt swojej formy w wieku 27-28 lat, dlatego dobraliśmy zawodników odpowiednio młodszych, 22-25-letnich. Poza tym do osiągnięcia tego szczytu niezbędne jest rozegranie około 90 meczów w reprezentacji narodowej, a od teraz po drodze do Rio mamy osiem dużych turniejów: cztery Ligi Światowe, dwa mistrzostwa Europy, jedne mistrzostwa świata oraz jeden Puchar Świata, co daje nam liczbę około 120 – 150 meczów.
Ma pan wszystko bardzo starannie wyliczone i przemyślane.
- Wiadomo, że kluczowy jest talent i odpowiednie warunki fizyczne, i takich zawodników wybrałem. Teraz przez 3 lata powinni nabierać ogrania, doświadczenia, a ja ich będę prowadził w tym procesie za rękę, w złych momentach i w dobrych. Można powiedzieć, że zaczynamy wspólną podróż i jest bardzo ważne, żeby oni mi ufali i czuli moje wsparcie. Jeżeli za chwilę powołam z powrotem tych starszych zawodników, a ich odeślę, to może wszystko zburzyć.
Mówiło się jednak, że część z tych starszych zawodników wspomoże reprezentację na mistrzostwach Europy.
- Żeby było jasne - ja ich kocham nad życie. Razem z Łasko, Barim, Feiem, Mastrangelo, Boninfante czy Papim zdobyliśmy medal olimpijski i to zostanie na zawsze w mojej pamięci, i zawsze będę im wdzięczny. Wiem, że oni są gotowi w razie czego dołączyć i czekają na moją decyzję. Ale igrzyska w Londynie to już przeszłość, a trener reprezentacji narodowej musi myśleć o przyszłości. I jeżeli ta obecna reprezentacja, bez nich, zagra w Lidze Światowej wystarczająco dobrze, to pojadą do Danii w obecnym składzie.
[nextpage]
A jak wygląda sytuacja z Juantoreną w reprezentacji Włoch?
- Będąc obywatelem włoskim oczywiście może grać w naszej reprezentacji, zgodnie z prawem. Ale każdy przypadek grania w drużynie narodowej jest jak ślub - musi być obustronna wola i obie strony muszą spełnić wobec siebie pewne warunki i wymagania. Chciałbym też dodać w tym miejscu, że generalny kierunek zmian w siatkówce na świecie to właśnie naturalizowanie obcokrajowców albo powoływanie zawodników, którzy sami lub ich rodzice pochodzą z innych krajów. I szczerze mówiąc, mi się to podoba, to jest zgodne z globalizacją i zacieraniem się granic między państwami. W moim zespole mam kilku graczy, których rodzice nie byli Włochami i to jest jedna z najmocniejszych stron tej drużyny - mieszanka nieco odmiennych mentalności i charakterów. Z założenia nie mam więc nic przeciwko naturalizowanym graczom, a nawet to popieram, ale warunki grania w reprezentacji są takie same dla każdego, czy to jest Juantorena czy młodziutki Federizzi. Na razie te warunki nie zostały spełnione.
Ale nie mówi pan "nie"?
- Na pewno nie mówię z góry "nie". Ale, tak jak mówiłem, na razie tego ślubu nie będzie.
Wracając do tematu planów kadry, macie przed sobą trzy imprezy: Ligę Światową, mistrzostwa Europy i ewentualnie, jeżeli nie wejdziecie do finału ME, styczniowe kwalifikacje do mistrzostw świata. Co jest najważniejsze?
- W tej chwili celem najważniejszym jest awans z grupy do Final Six w Argentynie i zagranie tam z czołówką światową. To jest dokładnie to, czego moja nowa drużyna potrzebuje najbardziej - wyczerpujących, trudnych, granych pod presją meczów z bardzo dobrymi zespołami przy dużej widowni. Dwa lata temu, kiedy bardzo odmieniłem włoską reprezentację, samo uczestnictwo w finałach Ligi Światowej, choć bez sukcesu, zaprocentowało srebrnym medalem na mistrzostwach Europy i podobnie na to patrzę w tym roku. Chciałbym tym razem również dotrzeć do finału mistrzostw kontynentu i mieć z głowy problem kwalifikacji do mistrzostw świata.
A jak pan ocenia nowy system rozgrywek Ligi Światowej?
- Generalnie pomysł był świetny, ale jestem bardzo rozczarowany tym, że zmieniono zasady i będzie tylko sześć zespołów w finale. Mamy taki sezon, że są tylko dwie imprezy i ta druga, czyli mistrzostwa kontynentu, jest tak późno, jak nie była nigdy wcześniej. Po prostu idealna okazja, żeby – tak jak planowano – zrobić w lipcu ogromny finał z udziałem drużyn z samej światowej czołówki grających na najwyższym poziomie. A bardzo udana rewolucja z podziałem na dwie mocne grupy z sześcioma zespołami i jedną słabszą traci sens, kiedy z tych mocnych awansują tylko po dwie drużyny, a jedna ze słabej.
W ten sposób dwa zespoły w Argentynie będą miały prawie pewny półfinał.
- Dokładnie! W finale z ośmioma drużynami jedna słabsza nie robi takiej różnicy.
A jak ocenia pana swoją grupę B? Kto będzie najtrudniejszym przeciwnikiem?
- Oczywiście Rosja. Mistrzowie olimpijscy zawsze są faworytami (śmiech). Serbia już od jakiegoś czasu ogrywa swoich młodych zawodników, czy to na Pucharze Świata, czy w Londynie, więc to powinno zaprocentować w tym sezonie, mogą być groźni. Kuba to zupełna niewiadoma. Ale spodziewam się, że grupę wygra Rosja, a my wyjdziemy z drugiego miejsca, mam nadzieję.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
A kto awansuje z grupy A, pana zdaniem?
- To bardzo interesująca grupa, spodziewam się walki pomiędzy Brazylią, Polską i USA o te dwa miejsca i żałuję bardzo, że nie mogą wyjść wszystkie trzy, chętnie bym z nimi zagrał w Argentynie, jeżeli my awansujemy (śmiech).