Trudne w odbiorze: Konkurencja, ale z głową!

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Po lekturze czwartkowego felietonu Marcina Olczyka pozwoliłem sobie na wystukanie na klawiaturze paru zdań solidnej polemiki. Od czasu do czasu lubię prostować ścieżki... myślenia.

Nawet nie podejrzewacie, jak bardzo lubię od czasu do czasu przeczytać pozytywny, optymistyczny i pełen nadziei na przyjemne jutro tekst o polskiej siatkówce. Przyznacie, że w ostatnich latach coraz częściej mamy okazję spotykać takie artykuły, bo naszej ukochanej dyscyplinie coraz lepiej się powodzi, nie tylko w kraju nad Wisłą, ale i na calutkim świecie. Gdzie nie spojrzeć, rozkwitają hale jak maki na polach, rodzą się krzepkie i wysokie dzieci, skore do przebijania piłki przez siatkę, media wszelakiej maści niosą wieść o siatkarskich wyczynach najwyższej próby do milionów polskich rodzin... Przynajmniej tak to lubię sobie wyobrażać. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nawet Polska, zwana czasem mekką światowego volleya, nie jest Arkadią i gdy zdarza się coś, co zaburza wizerunek dyscypliny i jej środowiska, trzeba o tym mówić, pisać i w razie potrzeby piętnować. Innymi słowy, nie mam złudzeń, choć może i szkoda... Tym bardziej jestem czuły na tzw. pisanie z tezą, którego niepokojące objawy wyczułem w felietonie mojego redakcyjnego kolegi. Zwykle nie angażuję się pasjami w gorące polemiki, ale w tym wypadku uznałem, że teraz po prostu muszę wyjawić swój punkt widzenia. Fundamentalna teza założona przez autora w omawianym tekście brzmi następująco: polska siatkówka ma szanse swoim potencjałem doścignąć, a nawet przegonić Włochy, Rosję i całą Europę, mało tego, już widać tego pierwsze objawy, a skoro kropla drąży skałę... Przyznacie, że założenie jest kapitalne, czemu miałoby się nie ziścić! Sęk w tym, że argumentacja Marcina w kilku miejscach nieprzyjemnie kuleje, mało tego, zdaje się pomijać dużo ważniejsze aspekty tak szeroko ujętego tematu. Ale po kolei, zaczynamy od włoskiej siatkówki, przeżywającej spory kryzys. Jak podaje portal volleywood.net, ze 145 obcokrajowców grających w męskiej i żeńskiej Serie A1 w tym sezonie ostało się ich jedynie 75, a i to nie jest najgorszy wynik! W ligach hiszpańskich liczba stranieri stopniała z 53 do... 7! Kryzys ekonomiczny mocno się daje we znaki krajom basenu Morza Śródziemnego i nie można zaprzeczyć, że szykują się ciężkie lata dla włoskiej siatkówki. Jeżeli jednak ktokolwiek liczy na to, że polska liga zupełnie zdominuje rozgrywki ligowe z Italii, to (prawie) na pewno nie stanie się to w 2013. Na razie "firmy" pokroju Trentino Volley lub Lube Banca Maceraty to wciąż nieco za wysoka półka, za której aktualnym statusem stoją lata tradycji i profesjonalnych działań, a dobre nawyki tak łatwo nie zanikają w trudnych okresach. Każdy kryzys przecież kiedyś mija, a na fundamentach upadłych potęg coś na pewno się narodzi. Nawet gdyby przywołać problemy finansowe zespołów z Rzymu lub Treviso... a mało mieliśmy u nas zawirowań z warszawską Politechniką, częstochowskim AZS-em, powstałym z martwych Fartem/Effectorem? I czy jedną z głównych pobudek decyzji o zamknięciu lig w obu krajach nie była właśnie finansowa niepewność jutra? Analogicznie w zmaganiach pań, gdzie AZS Metal-Fach Białystok mógł podzielić los upadłej i rozkupywanej Icos Cremy, ale tu na podobieństwach się kończy, bo Orlen Liga jeszcze będzie długo pracowała na tyle sukcesów, ile w ostatnich dekadach wypracowały ich włoskie koleżanki... Zostawmy Włochy, tu argumentację da się jeszcze obronić, ale skupmy się na akapicie o Rosji, który wprawił mnie w spore zdziwienie. Marcin najpierw rozpisuje się o potędze finansowej Superligi, która pozwala jej klubom na sprowadzanie całego siatkarskiego Olimpu (pełna zgoda), by nagle udowadniać chwianie się w posadach rosyjskiej siatkówki... niepewną przyszłością reprezentacji i brakiem następców gigantów pokroju Siergieja Tietiuchina. Już abstrahuję od tego, że powodem rezygnacji Władimira Alekny z funkcji selekcjonera Sbornej było zmęczenie materiału własnego (problemy z sercem), a nie drużyny, a drugi najstarszy po Tietiuchinie złoty medalista z Londynu, Taras Chtiej, ma 30 lat i chyba jeszcze trochę pogra w, pisząc z rosyjska, waljejboł, podobnie jak jego rzekomo mający "już swoje lata" kompani z reprezentacji. Ale jeśli według mojego redakcyjnego kolegi przepis regulaminu Superligi, mówiący o limicie zagranicznych zawodników w kadrze meczowej (tylko dwóch!) i determinowana tym ograniczeniem polityka kadrowa "blokuje im (młodym rosyjskim siatkarzom - przyp. własny) miejsca w klubach i nie daje szansy zbierania doświadczenia"... Wybaczcie, tego typu retoryka tylko mnie bawi. Spójrzcie na składy drużyn reprezentujących Rosję w męskiej LM, w szerokim składzie znajduje co najmniej 4-5 siatkarzy młodszych od rocznika '91. Co prawda, rzadko kiedy grają nawet w lidze, ale za jakiś czas znajdzie się dla nich miejsce po zasłużonych weteranach, którzy udadzą się na sportową emeryturę. Dzięki Bogu, polskie drużyny również dbają o swój młody narybek, ale nie chcę rozwijać tego tematu, bo mówimy o zgoła czym innym. Krótka piłka: Marcinie, nie tędy droga! Jeżeli za wszelką cenę szukasz dowodów na to, że można w nadchodzącym roku obalić ruskiego giganta, to unikaj takich nieścisłości!

Póki co Rosjanie okupują wszelkie podia i na razie się to nie zmieni
Póki co Rosjanie okupują wszelkie podia i na razie się to nie zmieni

[nextpage]Przepraszam z góry, ale ktoś musi to napisać, jeżeli nie Marcin (najwidoczniej niepoprawny entuzjasta wszystkiego, co biało-czerwone w siatkówce), to na przykład ja: co z tego, że mamy od dekady potencjał wielki jak wszystkie pompowane przed ważnymi imprezami baloniki oczekiwań? Co z tego, że będziemy używać argumentum ad Vembleium 1973, znanego w środowisku piłkarskim: "uczyliśmy Włochów, pokonywaliśmy Rosjan!"? W podsumowaniu artykułu Marcina zauważam trzy podstawowe luki, wobec których nie mogę przejść obojętnie: po pierwsze, ile razy można wielbić i przeceniać "kapitał ludzki", którym dysponują polskie hale, skoro życie udowadnia, że do wygrywania potrzeba wyłącznie kapitału... zwykłego, składającego się ze środków pieniężnych, najlepiej w dużych ilościach? Rosjanie i Azerowie (u pań) potrafili zrobić zespoły na medal mimo tego, że średnia frekwencja na meczach ligowych nie zawsze dobija nawet do 1500 widzów. Owszem, miło jest popatrzeć na pełne hale, ale końcowy wynik rozstrzyga się nieco niżej, na parkiecie.  Próbujemy zaklinać rzeczywistość liczbą zajętych krzesełek na trybunach i tym nieśmiertelnym już "potencjałem", zapominając, że (i tu druga kwestia) dopiero w ostatnich latach ten słynny potencjał spłaca się w zagranicznych osiągach klubów, na razie tylko męskich, bo te żeńskie... Ale to temat na osobny tekst. Ktoś przywoła przykład reprezentacji, która jest chyba najlepszą polską drużyną początków XXI wieku. Zgoda, tylko dlaczego te wielkie możliwości drużyny sprawiają, że po każdym większym sukcesie przychodzi rok lub dwa lata kryzysu i wielkiej smuty (żeby daleko nie szukać: okres od MŚ 2010 od igrzysk w zeszłym roku)? Dlaczego nie stać nas na stabilną pozycję w światowej hierarchii i wzorem np. Bułgarów wahamy się od wielkich radości do wielkich rozczarowań? Racja, mogę w tym momencie nieco przesadzać z pretensjami, ale od rzekomo tak ogromnego "potencjału" należy wyłącznie wymagać, i to jak najwięcej.

Dokładnie tak, panie prezesie!
Dokładnie tak, panie prezesie!

Na przykład tego, by (i tu ostatnia sprawa) rozejrzał się po świecie, zamiast mościć się w wygodnym środku Europy i ślepo wierzyć, że wyprzedzenie w wyścig siatkarskich "gospodarek" Włoch i Rosji przyniesie nam pierwsze miejsce, tron, berło, koronę i inne atrybuty władzy, a w najgorszym razie dyplom za zajęcie I miejsca. Wywyższamy się nad ponoć podupadającą Italię, ale w międzyczasie coraz więcej pieniędzy idzie na siatkówkę w Turcji, i nie chodzi tu tylko o sprowadzanie gwiazd światowego formatu, ale i rozwój szkolenia młodzieży, co już zaowocowało sukcesami tureckich juniorek i kadetek. Nieco w cieniu potężnej Rosji rośnie w siłę Azerbejdżan, zasilany petrodolarami i petrorublami, a jeszcze niżej swój akces do odznaczenia się w siatkarskim świecie zgłaszają Irańczycy. Idąc dalej na Wschód, napotkamy rosnące w siłę ligi koreańskie i japońskie, ponadto coraz lepiej radzi sobie Tajlandia, której żeńska kadra była o krok od Londynu. Przekraczamy Pacyfik i co widzimy? Być może już za kilka lat czołowi amerykańscy zawodnicy i zawodniczki zjadą z całego świata do swojego kraju, by zasilić szeregi własnej, profesjonalnej ligi, prawie na pewno znów pojawi się młode i genialne pokolenie Kubańczyków, które zatrzęsie światem. Mało znana w Polsce liga brazylijska staje się coraz bardziej rozpoznawalną marką i powoli staje się źródłem zainteresowania krajów Europy, a przecież w odwodzie jest Argentyna, która już dorobiła się międzynarodowego uznania. I wracamy do Europy: minione potęgi Hiszpanii,Francji i Grecji godnie zastępuje Serbia, która doczekała dwóch złotych medali mistrzostw Europy, powoli o swoje upomina się siatkówka w Bułgarii i w Niemczech...

Do czego zmierzam w tym nużącym wyliczeniu? Nowy prezes FIVB Ary Graca już dawno zauważył, że siatkówka nie kończy się na kilku krajach, a jej bakcylem udało się już zarazić wiele krajów na obszarze całego globu. Można już śmiało mówić o całym siatkarskim świecie, który nigdy nie stanie się tak popularny jak ten piłkarski, ale nie przeszkadza mu to w maksymalnie możliwym rozszerzaniu wpływów. Konkurentów do tronu jest o wiele więcej, niż by się wydawało. Nawet jeżeli Polska nie musi bać się o swoją pozycję w starciu z reprezentantami Azji czy Oceanii (chyba, że chodzi o Australię, ale to śliski temat), to nie oznacza to, że pretendenci do pierwszej dziesiątki rankingu FIVB nie podążą naszym śladem i nie wedrą się do niej w perspektywie czteroletniego okresu przygotowań do igrzysk. A wtedy ślepe zapatrzenie w siebie zamieni się w nerwowe rozglądanie się za winnymi jednej porażki, która wykluczyła polski zespół z gry o najwyższe cele. Jeżeli stawiamy sobie za cel realizację zadania "ten rok będzie nasz, i to na wielu frontach", trzeba pamiętać, że liczba frontów nie ogranicza się do dwóch (wiadomo jakich), a w przygotowaniach do podboju zamiast taktycznej mapy Europy najwyższy czas zainwestować... chociaż w globus! Powoli kończę swoje dywagacje, w trosce o stan Waszych oczu, wlepionych stanowczo za długo w monitory, ale dodam jeszcze jedno zdanie. Ktoś może mi wytknąć czarnowidztwo i przecenianie niektórych własnych poglądów i tez, może nawet niepotrzebne szczególarstwo. Wszystko to jednak powstaje z powodu troski o kondycję siatkówki, pierwszej tak wspaniałej forpoczty polskiego sportu i może nawet całego kraju od lat. Z takich samych pobudek powstał przecież tekst Marcina, a jego jedyną "winą" jest to, że odważyłem się z nim nie zgodzić. Im dłużej trwa debata, im częściej przypominać będziemy o stanie faktycznym, im więcej padnie ciekawych propozycji na jego utrzymanie lub poprawę, tym większa jest szansa, że któryś rok na pewno będzie nasz. Nawet jeżeli nie będzie to rok 2013. Michał Kaczmarczyk

Źródło artykułu: