Na papierze wszystko wygląda świetnie
Bułgarzy od wielu lat należą do światowej czołówki. Najlepsi gracze z tego kraju grają w lidze włoskiej i są podstawowymi zawodnikami w swoich drużynach. Trener Radostin Stojczew pracuje z najlepszą ekipą na świecie, w której występuje kilku jego podopiecznych z reprezentacji. Wydawać by się mogło, że taka drużyna jest skazana na sukces i zdobywanie medali na najważniejszych siatkarskich imprezach, jednak tak się nie dzieje.
Bułgarzy wprawdzie grają na mistrzostwach Europy, świata czy też w finałach Ligi Światowej jednak od kilku lat mają problemy z dotarciem do finałów jakichkolwiek rozgrywek. Ich ostatni "sukces" to brązowy medal mistrzostw Starego Kontynentu z 2009 roku.
Wymarzony trener?
W 2010 roku trenerem reprezentacji został Radostin Stojczew, szkoleniowiec, który z włoskim Trentino wygrał wszystko co było do wygrania. Kibice już zacierali ręce, gdyż wszystko wskazywało na to, że drużyna wkrótce będzie biła się jak równy z równym o pierwsze miejsca z Brazylią czy też Rosją.
Tutaj warto zaznaczyć jak bardzo ważna dla Bułgarów jest reprezentacja siatkarzy. Podczas gdy piłkarze nie odnoszą żadnych sukcesów, a inne sporty zespołowe praktycznie nie istnieją drużyna trenera Stojczewa urosła do miana najlepszej i najsilniejszej. Kibice (podobnie jak w Polsce) podkreślają, że celem tej drużyny nie są awanse na wielkie imprezy czy też osiągnięcie jakiejś fazy. Oni mają po prostu wygrywać i nie ma znaczenia kto stoi po drugiej stronie siatki.
Zawsze gramy o zwycięstwo!
Jednak nowy szkoleniowiec nie wszystkim przypadł do gustu. Niektórym działaczom bułgarskiego związku nie podobał się styl, w jakim prowadził on drużynę. Na jego nieszczęście podczas kolejnych imprez reprezentacja Bułgarii odnosiła kolejne porażki. Trzeba podkreślić, że czasami nie sprzyjał im system rozgrywania danych turniejów, jak na przykład podczas mistrzostw świata w 2010 roku, gdy Brazylijczycy aby otrzymać słabszego rywala w kolejnej rundzie, w meczu z Bułgarami na pozycji rozgrywającego wystawili nominalnego atakującego.
Szkoleniowiec tłumaczył się, że on nie może powiedzieć swoim zawodnikom, aby po prostu jakieś spotkanie przegrali. Dla niego liczą się zwycięstwa, a jeżeli ktoś specjalnie przegrywa dane spotkanie to nie jest sportowcem.
O ile większość kibiców i siatkarskiego środowiska rozumiała, że to co się działo nie było winą Stojczewa lub jego zawodników, działacze już szukali pretekstów aby zwolnić trenera najlepszej klubowej drużyny na świecie.
Napięcie rośnie
Presja ze strony związku była coraz większa. Nieosiągalne wymagania ze strony działaczy i presja ze strony kibiców nie miały dobrego wpływu na zawodników. Za granicą wszyscy zgodnie podkreślali, że jest jedynie kwestią czasu kiedy Bułgarzy pod wodzą Stojczewa zaczną regularnie zdobywać medale, jednak w jego ojczyźnie nikt nie chciał czekać. Atmosfera wokół drużyny była coraz gorsza co doprowadziło Stojczewa do wypowiedzenia bardzo ciężkich słów. - Poza granicami mojego kraju jestem dumny, że jestem Bułgarem, ale kiedy jestem w domu, to jest mi wstyd.
Premierowi się nie odmawia
Stojczew już w grudniu 2011 roku chciał zrezygnować z prowadzenia drużyny. W ostatniej chwili do pozostania na stanowisku namówił go premier Bułgarii. Udało mu się przekonać szkoleniowca do prowadzenia reprezentacji co najmniej do IO. Wydawało się, że wszystko zakończy się happy endem, jednak turniej w Sofii wszystko zmienił.
Pobeda i pak pobeda!
Podczas Europejskiego turnieju kwalifikacyjnego Bułgarzy szli jak burza. W fazie grupowej rozgromili Hiszpanów, Serbów i Słoweńców i w rytm przyśpiewki kibiców (pobeda w języku bułgarskim znaczy zwycięstwo) z podniesioną głową szli po olimpijską kwalifikację.
Wszystkie nadzieje legły jednak w gruzach w meczu z Niemcami. Porażka oznaczała nie tylko brak biletu do Londynu ale była także wodą na młyn dla działaczy, którzy w kilka chwil po zakończeniu spotkania z Niemcami ogłosili, że Stojczew nie jest już trenerem reprezentacji. Nie pomogli nawet kibice, którzy przez trzydzieści minut po zakończeniu spotkania skandowali nazwisko trenera.
Premier (po raz kolejny) w roli głównej
Bułgarski związek bez chwili zawahania wysłał do Silvano Prandiego zapytanie o chęć współpracy, ale ten odmówił. Pojawił się cień szansy na uratowanie drużyny, gdyż czołowi zawodnicy stanęli murem za szkoleniowcem i w przypadku utrzymania decyzji o jego zwolnieniu byli gotowi zrezygnować z gry reprezentacji
Jakby tego wszystkiego było mało, prezydent Bułgarskiej Federacji Siatkówki, Dancho Lazarow, oskarżył Stojczewa o sprzedanie meczu z Niemcami!
Po raz kolejny szkoleniowiec został zaproszony na spotkanie z premierem, jednak tym razem do stołu zasiedli także czołowi zawodnicy drużyny Matej Kazijski, Teodor Salparow i Andrej Żekow. Bojko Borisow (premier), jako kibic reprezentacji i amatorski piłkarz chciał aby Stojczew nadal prowadził drużynę gdyż zdawał sobie sprawę, że jeżeli trener odejdzie w tej chwili, to na kilka tygodni przed najważniejszymi meczami tego sezonu drużyna się rozpadnie.
Ciąg dalszy nastąpi
Ostatecznie premier, szkoleniowiec oraz zawodnicy doszli do porozumienia, ale Stojczew postawił jeden warunek. Ponownie zajmie się on drużyną, ale do dziesiątego czerwca z fotela prezydenta federacji musi ustąpić Dancho Lazarow, w przeciwnym razie on i wierni mu zawodnicy zrezygnują z pracy z reprezentacją.
Lazarow nie składa jednak broni i zagroził Kazijskiemu, że jeżeli zrezygnuje z gry w reprezentacji, zostanie zawieszony na dwa lata.