Prawdziwe szczęście jest rzeczą wysiłku, odwagi i pracy, czyli Pamiętnik Kibica cz.3 (ost.)

Wiadomo, że wszystko ma kiedyś swój koniec. Dlatego ważne jest, aby był on optymistyczny oraz pomyślny. Zasady tej trzyma się Pamiętnik Kibica, którego ostatnia część opowiada o przeżyciach związanych z najprzyjemniejszą fazą mistrzostw Europy - półfinałami i finałami, a także wielką fetą po powrocie naszych Orłów.

W tym artykule dowiesz się o:

Piątek, 11 września 2009 r.

Drogi Pamiętniku!

Lada dzień półfinały... Aż trudno mi utrzymać nerwy na wodzy. Odkąd wróciłam z pracy, wciąż się tylko modlę, żeby nasi siatkarze znaleźli receptę na świetnie dysponowanych w turnieju Bułgarów. Nie dość, że mają oni z nami do wyrównania pewne rachunki, to jeszcze pokonali jak dotąd Serbów, Włochów, Czechów, Finów i Holendrów! OK, z kretesem przegrali pojedynek z Rosjanami, ale to jeszcze nic nie znaczy. Kazijski, Nikołow, rozdający piłki jak chyba nigdy wcześniej Żekow... Aż mnie głowa rozbolała... A półfinał zbliża się wielkimi krokami...

Ale trzeba myśleć pozytywnie - to już podobno połowa sukcesu! Cytując Marię Dąbrowską, trochę sukcesu przydaje się nawet ludziom najmniej dbającym o sławę, a do takich możemy z całą pewnością zaliczyć naszych skromnych reprezentantów.

Sobota, 12 września 2009 r.

POLSKA W FINALE MISTRZOSTW EUROPY!

Polska ma co najmniej srebrny medal!

Polska, Polska, Polska!

Srebrny medal już mamy, na złoty czekamy!

W mej duszy siatkówka gra, drogi Pamiętniku. Dzisiejszy pojedynek był prawdziwym majstersztykiem! W polskim teamie grało praktycznie wszystko - od zagrywki aż po kontratak. Udało nam się wreszcie rozgryźć siatkarską filozofię Żekowa, który przyciśnięty do muru, nie miał zbyt wiele do powiedzenia na rozegraniu. Co prawda motorem napędowym pozostał Władimir Nikołow, ale sprytnie zatrzymaliśmy Mateja Kazijskiego, co jest sporym wyczynem. Wśród podopiecznych Daniela Castellaniego ponownie prym wiedli Gruszka z Kurkiem, lecz absolutnie cały zespół zasługuje na niskie ukłony. Z wrażenia jestem w stanie dotknąć nosem podłogi. To nic, że potem mogę się nie odgiąć, a moje mięśnie mogą tego nie wytrzymać... W imię wyższych wartości wszystko!

Radość, emocje... rozpierają mnie jak nigdy dotąd! Odczuła to na sobie nawet moja ciotka, która zadzwoniła w dość niefortunnym momencie, tuż po zakończeniu potyczki. Tak się przejęłam wynikiem, że z wrażenia wykrzyknęłam do słuchawki coś w stylu: "Biało-czerwone to barwy niezwyciężone!". Ogromnie żałuję, że nie mogłam zobaczyć jej miny... Zapewne od tej pory będzie mnie uważała za pierwszą patriotkę RP.

Mąż ciągle mi powtarza, że nie ma się czym ekscytować. Co to za brednie?! Jutro zobaczę moich ulubieńców na podium z medalami na piersi! Ale powoli, wszystko w swoim czasie. Mam nadzieję, że staną na najwyższym stopniu, zaś na ich szyjach wisieć będą krążki z najcenniejszego kruszcu. W końcu smak srebra poczuli już w Japonii, teraz czas na złoto.

Co ciekawe, o tytuł powalczymy z Francuzami! Tak, tak, mistrzostwa w Turcji zatoczyły koło, gdyż właśnie z Trójkolorowymi mierzyliśmy się w premierowej batalii czempionatu. Wszystko dlatego, że pokonali oni w półfinale Rosję 3:2. Ale co to był za mecz! Podopieczni Philippe Blaina prowadzili już w setach 2:0, lecz Sborna zdołała wyrównać. Jednak pod koniec tie-breaka zupełnie straciła rezon, wskutek czego do finału z dumną piersią wkroczyli Francuzi. Fajna sprawa, prawda? Choć przyznam się, że meczom z Rosją towarzyszy zawsze niesamowity dreszczyk... Co nie oznacza, że w spotkaniu z Trójkolorowymi będzie inaczej!

Polacy, do boju! Cała Polska będzie wam kibicować!

Niedziela, 13 września 2009 r.

Zawał. Zatrzymanie akcji serca. Brak możliwości wydania z siebie jakiegokolwiek odgłosu.

...

Stało się!!! Polska reprezentacja w piłce siatkowej mężczyzn zdobyła pierwsze w historii MISTRZOSTWO EUROPY!

Uff... Aż nie mogę złapać oddechu! Ale po kolei... W finale pokonaliśmy Trójkolorowych 3:1! Jakby tego było jeszcze mało, zgarnęliśmy dwie nagrody indywidualne - dla najlepszego rozgrywającego (Paweł Zagumny) i MVP mistrzowskiego turnieju (Piotr Gruszka). Muszę chyba odczekać kilka minut, bo serce wali mi w klatce piersiowej niczym młot... pneumatyczny.

Po kwadransie

Miałam dobre przeczucie z tą jogą... Kto wie, w jakim stanie dotrwałabym do końca mistrzostw (o ile w ogóle bym jeszcze żyła), gdyby nie ćwiczenia wzmacniające mój umysł i ciało. A tak tylko kilka głębokich wdechów i mogę wreszcie ponownie przeżywać dzisiejszy finał! Oj będzie co wspominać, będzie. Usadowiłam się praktycznie z nosem przy telebimie już na kilka ładnych godzin przed konfrontacją (musiałam z tego tytułu wstać o świcie, ale nie żałuję). Wcale się nie rozpychałam! No może odrobinkę... Ale nikomu nie zrobiłam łokciem krzywdy, naprawdę. Ewentualnie po końcowej akcji mogłam kogoś lekko uszkodzić, ale wtedy nikt już nie zwracał uwagi na wygibasy szczęścia widoczne gołym okiem u kibiców stojących dookoła. Ważny był jedynie zabójczy kontratak Gruchy i to, że zwyciężyliśmy!

Oglądanie szalejących z radości siatkarzy było niezapomnianym przeżyciem. Łzy i okrzyki szczęścia, taniec na środku boiska i wreszcie sam moment wejścia na podium oraz odsłuchanie hymnu - dla takich chwil naprawdę warto żyć. To nic, że transmisja tureckiej telewizji wołała o pomstę do nieba... Możemy im to wybaczyć - w końcu liczy się tylko fakt, iż zdobyliśmy tytuł!

Chyba dziś nie zasnę... W ogóle nie warto kłaść się spać, bo jutro trzeba stawić się na lotnisku, by przywitać naszych mistrzów i razem z nimi świętować wygraną! Już nie mogę się doczekać momentu, w którym zaśpiewam ze wszystkimi sympatykami volley'a i całą naszą kadrą Mazurka Dąbrowskiego...

Poniedziałek, 14 września 2009 r.

W takie dni jak ten utwierdzam się w przekonaniu, że bycie kibicem siatkówki uskrzydla. Za sprawą dwóch spotkań z naszymi Złotopolskimi (uroczy przydomek, nieprawdaż?) naładowałam swoje akumulatory na cały następny rok!

Po finałowym pojedynku z Francuzami radość polskich siatkarzy wydawała się nie mieć końca

Najpierw, jak na wiernego fana przystało, pojechałam na Okęcie. Może tłumów tam nie było, ale za to w sympatycznej atmosferze powitaliśmy naszych złotych medalistów mistrzostw Europy. Później natomiast byłam świadkiem niesamowitej fety, której nie zapomnę chyba do końca życia. Co prawda siatkarze zrobili tzw. wejście smoka i trochę się spóźnili, lecz można im to wybaczyć. Wspólne śpiewy, wspominanie najbardziej wzruszających momentów, oglądanie na telebimie ostatnich piłek każdego ze spotkań, rozmowy z zawodnikami, żarty, hymn... Nie tylko siatkarze byli tego dnia szczęśliwi. Spełniając swoje marzenie, uszczęśliwili także nas, kibiców.

I tak na sam koniec fantastycznej przygody z czempionatem Starego Kontynentu 2009:

Mamy medala! Polacy, mamy medala!

Źródło artykułu: