Wicemistrz świata z 2006 roku ostatnio zadziwia siatkarski świat. 45-letni Łukasz Żygadło od kilku lat był już na emeryturze i jest dyrektorem Steam Hemarpol Norwida Częstochowa. Sytuacja w drużynie zmusiła go do tego, by wrócił do siatkówki. I to zrobił. Na tyle z dobrym skutkiem, że po jednym z wygranych meczów w najsilniejszej lidze świata został wybrany MVP.
W swoim pierwszym długim wywiadzie po powrocie opowiada o tym, jak się czuje na boisku. Mówi także, dlaczego zakończył karierę w reprezentacji bez oficjalnego pożegnania i o kontuzji, która miała ogromny wpływ na jego siatkarską karierę.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Jesteś chyba najbardziej utytułowanym zawodnikiem, który nie miał oficjalnego pożegnania. Swój ostatni mecz w kadrze zagrałeś w 2014 roku. Dlaczego tak się stało?
Łukasz Żygadło, wicemistrz świata, 247-krotny reprezentant Polski: Na wszystko wpływ miała jedna sytuacja. W 2013 roku podpisałem kontrakt z Zenitem Kazań. Dwa tygodnie po rozpoczęciu treningów kolega przeleciał na drugą stronę siatki, ja spadłem na niego i doznałem kontuzji. Krew nie dochodziła do stopy, gdyby nie szybka interwencja lekarska, groziła mi amputacja. Przed pierwszą operacją anestezjolog zapytał, czy skończyłem studia. Byłem zdziwiony, dlaczego o to pyta w takim momencie. A on na to: - Teraz będziesz musiał żyć z tego, czego nauczyłeś się na studiach.
ZOBACZ WIDEO: Mocne słowa legendy w kierunku polskiego siatkarza. Jest odpowiedź
Na początku myślałem, że to koniec. Nie byłem na to gotowy. Wielu lekarzy nie chciało się podjąć drugiego zabiegu. Musiałem jechać do Bolonii. Przeszedłem ciężką rehabilitację. Zawziąłem się, żeby wrócić. Nawet w Kazaniu nie wierzyli.
A ty rok później wygrałeś ligę włoską - wtedy najsilniejszą na świecie.
Gdy po pięciu miesiącach po kontuzji pojechałem na turniej finałowy Ligi Mistrzów do Ankary, to jak zbiegałem po schodach, zaczepił mnie Nikola Grbić. - Łukasz, to ty chodzisz?! - zapytał zaskoczony.
W 2014 roku wróciłem do kadry, po około siedmiu miesiącach od kontuzji, Stephane Antiga powołał mnie na Ligę Światową. Kadra była dla mnie wznowieniem pełnowymiarowych treningów po długiej przerwie. Później z przyczyn osobistych nie mogłem kontynuować przygotowań do Mistrzostw Świata.
Później była szansa na powrót? W latach 2015-2018 grałeś we Włoszech i w Iranie, w bardzo dobrych zespołach.
Wtedy trener Antiga miał swoją wizję drużyny, z de Giorgim w 2017 roku pojawiła się koncepcja powrotu, ale ostatecznie kształt kadry został praktycznie niezmieniony.
Ale w lidze nadal grasz. Jak do tego doszło?
W życiu bym się tego nie spodziewał, zwłaszcza po objęciu funkcji dyrektora klubu. Kiedy budowałem zespół, czasami zastanawiałem się, jak by to było, gdybym sam rozgrywał. Tak dobierano zawodników, żeby drużyna była jak najlepiej zbalansowana. Chciałem, żeby wszystkie elementy funkcjonowały jak należy, ale nigdy bym nie pomyślał, że naprawdę zagram, i to jeszcze cały mecz.
A jak się dowiedziałeś, że wystąpisz w podstawowym składzie?
Po kontuzji Quinna Isaacsona zostaliśmy z jednym rozgrywającym, a później dopadł nas wirus, który jako pierwszy złapał Tomek Kowalski. Trener zapytał mnie po prostu, czy dam radę i tak znalazłem się w podstawowym składzie.
Zagrałeś tak dobrze, że zostałeś wybrany MVP.
W drugim meczu zostałem wybrany MVP, a wcześniej zagrałem swój pierwszy mecz przeciwko MKS-owi Będzin. Najbardziej cieszyło mnie jednak to, że cały zespół grał z pełną koncentracją i ogromną chęcią walki. MVP mogłoby trafić do kilku zawodników, bo każdy dał z siebie maksimum. Szczególne było też to, że wyróżnienie wręczyła mi osoba, która była moim drugim trenerem na mistrzostwach Europy kadetów w 1995 roku.
W Będzinie miałem ciekawą sytuację - kibic poprosił mnie o autograf na zdjęciu z 2004 roku. Opowiedział, że jako dziecko chciał zdobyć ten podpis i czekał na to aż 20 lat. To jedna z wielu historii, które pojawiły się w kontekście mojego niespodziewanego powrotu na boisko.
A jak jest z relacjami z innymi zawodnikami? Pojawiłeś się przecież w szatni, jesteś zawodnikiem, ale też dyrektorem, czyli recenzujesz ich pracę.
Wystarczył tydzień, żebyśmy się dotarli i znaleźli wspólny język. W szatni jestem przede wszystkim jednym z nich, a moja rola dyrektora nie przeszkadza w budowaniu dobrej atmosfery.
Pojawiła się taka myśl: "Skoro mi tak dobrze idzie, to może bym wrócił do gry na stałe"?
To bardziej opcja awaryjna, więc na razie się jej trzymam.
Rozmawiałeś z Nikolą Grbiciem na Gali Mistrzów Sportu. Złożył propozycję powrotu do kadry?
Nikola to mój kolega z boiska, znamy się od lat. Żartowałem, żeby wziął mnie pod uwagę, ale na poważnie zaprosiłem go na mecz do Częstochowy. Uważam, że chłopaki grają w tym sezonie na tyle dobrze, że warto, by im się przyjrzał.
Dlaczego zdecydowałeś się objąć posadę dyrektora Norwida Częstochowa?
Objęcie posady dyrektora Norwida Częstochowa było dla mnie ciekawym, nowym doświadczeniem. Jestem absolwentem liceum Norwida, a z założycielem klubu, który jest również dyrektorem szkoły, znam się od lat. Wierzę, że Częstochowa ma potencjał na stworzenie silnej drużyny siatkarskiej, dlatego zdecydowałem się zaangażować i pomóc w jej rozwoju.
Zajmujecie w lidze szóste miejsce, głównie bo wypaliły wam dwa transfery nieoczywistych zawodników: Quinna Isaacsona i Patrika Indry. Jak wypatrzeć takie perełki na rynku transferowym?
Nie ograniczałbym się do wyróżniania tylko tych dwóch zawodników, choć oczywiście zarówno Quinn Isaacson, jak i Patrik Indra pokazali, że były to świetne decyzje transferowe. Nie możemy jednak zapominać o innych graczach, którzy również wnoszą ogromny wkład w wyniki drużyny. Powrót Milada Ebadipoura to dla nas duże wzmocnienie, podobnie jak gra Bartosza Lipińskiego, Mateusza Masłowskiego, Sebastiana Adamczyka czy Daniela Popieli.
Nawet rezerwowi, jak Bartosz Makoś, mają swoje kluczowe momenty, które wpływają na sukces drużyny. Nie chciałbym wyróżniać jednego czy dwóch graczy, ponieważ siłą naszego zespołu jest kolektyw.
W kolejnych sezonach chcecie walczy o coś więcej? W ostatnich kilku latach mamy dwóch beniaminków, którzy w ciągu kilku lat stali się potęgami PlusLigi: Aluron CMC Wartę Zawiercie i Bogdankę LUK Lublin. Macie podobne ambicje?
PlusLiga to niezwykle wymagające rozgrywki, a rozwój klubu wymaga zarówno ciężkiej pracy, jak i cierpliwości. Naszym celem jest rozwijanie się z każdym kolejnym sezonem, krok po kroku. Oczywiście, obserwując sukcesy takich klubów jak Aluron CMC Warta Zawiercie czy Bogdanka LUK Lublin, można dostrzec, że ambicje i konsekwencja w działaniach mogą przynieść wspaniałe rezultaty.
Czas pokaże, czy Częstochowa stanie się miejscem, w którym uda się zbudować drużynę zdolną nie tylko rywalizować w PlusLidze, ale także walczyć o najwyższe cele, w tym udział w europejskich pucharach. Na razie skupiamy się na stabilnym rozwoju i realizacji bieżących założeń.
Patrząc na przyszłość polskiej siatkówki, mamy problem z młodymi talentami? Niby mamy szeroki skład, ale nie widzę dużej liczby zawodników, którzy niedługo mogliby stanowić o sile reprezentacji.
Nie powiedziałbym, że mamy problem z młodymi talentami, choć rzeczywiście nie każdy rocznik dostarcza zawodników, którzy od razu mogą stanowić o sile pierwszej reprezentacji. To naturalny proces – rozwój młodych zawodników wymaga czasu, a droga do najwyższego poziomu nie zawsze przebiega liniowo.
Szkolenie młodzieży jest wpisane w DNA naszego klubu. W nadchodzącym sezonie pierwszy zespół Norwida również będzie miał w składzie kilku obiecujących młodych zawodników. Mam nadzieję, że będą oni wsparciem nie tylko dla drużyny ligowej, ale w przyszłości także dla reprezentacji. Cierpliwość i systematyczne wsparcie w rozwoju tych zawodników przyniosą efekty, choć być może nie od razu.
W rozgrywkach w Japonii zwiększono liczbę obcokrajowców do dwóch, w następnych sezonach ta liczba ma zostać powiększona trzech. To stanowi zagrożenie dla PlusLigi?
Zwiększenie liczby obcokrajowców w japońskich rozgrywkach do dwóch, a docelowo do trzech, nie powinno stanowić bezpośredniego zagrożenia dla PlusLigi. Wręcz przeciwnie, warto spojrzeć na możliwości, jakie takie rozwiązanie stwarza dla zawodników. Powinno to działać na nich mobilizująco, ponieważ im więcej otwiera się rynków, tym więcej mają szans na zatrudnienie, a także na ciekawe doświadczenia związane z poznawaniem świata i rozwojem osobistym.
Nowe ligi i rynki mogą początkowo przyciągać naszych zawodników, jednak nie zapominajmy, że Polska oferuje bardzo dobre warunki do gry i rozwoju. Dla wielu wyjazd za granicę oznacza wyjście ze strefy komfortu, co nie zawsze jest łatwe ani chętnie wybierane. Niemniej jednak, z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że gra w innych ligach jest niezwykle wartościowym doświadczeniem, które działa stymulująco zarówno na poziomie sportowym, jak i osobistym. Zachęcam każdego zawodnika, by spróbował swoich sił w różnych ligach - to nie tylko rozwija, ale także otwiera wiele nowych możliwości.
rozmawiał: Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)