Aleksandra Szczygłowska to od kilku sezonów czołowa polska libero. 26-latkę odkrył na dobre Stephane Antiga, ściągając ją do Developresu Rzeszów. Zawodniczka pokazała się z bardzo dobrej strony, dlatego Stefano Lavarini powołał ja do reprezentacji Polski. I choć w igrzyskach olimpijskich rzadko który szkoleniowiec stawia na dwie libero, Włoch nie był w stanie zrezygnować ani z niej, ani z Marii Stenzel. Do Paryża poleciały obie.
Paweł Fleszar, WP SportoweFakty: Gdy zobaczyłem panią pierwszy raz, pięć lat temu, w barwach pierwszoligowego AZS Opole, piłki oddawane przez rywalki „darmo” dogrywała pani do swojej wystawiającej palcami w pełnym wyskoku. Skojarzyło mi się z osobą tak niecierpliwą, że gryzie kromkę, zanim zdąży ją w całości posmarować.
Aleksandra Szczygłowska, reprezentantka Polski: To nawyki z oglądania siatkówki w telewizji, skąd częściowo uczyłam się pozycji libero, na której zaczęłam grać dopiero w wieku seniorskim. W głowie miałam te wszystkie najbardziej widowiskowe akcje najlepszych libero z całego świata. No i zawsze lubiłam niekonwencjonalną grę. Byłam zakręcona i świeża w tym wszystkim, więc te zachowania wychodziły mega naturalnie. Teraz już rozumiem, że nie potrzebuję robić takich rzeczy, aby być dobrą zawodniczką, a czasem są one wręcz niewskazane.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Wow. Takie gole to naprawdę rzadkość
Pani żywiołowość ciągle jednak zgadza mi się z pierwszym wrażeniem.
Od dziecka byłam ruchliwa i rzeczywiście niestwierdzone ADHD mogę mieć.
W szkole nie mogła pani usiedzieć w ławce?
Zdarzało się, że musiałam wychodzić z klasy na polecenie nauczyciela, ale głównie jako karę za śmiech na lekcji. Nie trzeba było dużo, żeby mnie rozbawić.
To też się nie zmieniło, skoro Stephane Antiga wyrzucił panią za śmiechy z analizy wideo.
Skąd pan ma takie informacje?!
Popytałem tu i tam.
Muszę to częściowo sprostować. Faktycznie była taka sytuacja, że siedziałyśmy oglądając najbliższego przeciwnika. Na ekranie zobaczyłyśmy coś humorystycznego, już nie pamiętam, ktoś zrobił szpagat, czy dostał w głowę. Wszystkie dziewczyny się zaśmiały! Tylko pod nosem i szybko to zdusiły. A ja śmiałam się najgłośniej i najdłużej, bo najtrudniej mi zachować powagę, więc trener pokazał mi drzwi. Wyszłam, wyśmiałam się, wróciłam, przeprosiłam. Teraz takich rzeczy już nie robię. Zresztą Stephane zawsze poświęcał mi najwięcej uwagi, bo chciał zrobić ze mnie „coś więcej”. Uczył mnie, żebym nie traciła koncentracji przez takie zachowania.
Ponoć miał specjalne spojrzenie, zarezerwowane tylko dla pani i stosowane, gdy ponosiło panią na treningach.
No, wystarczyło spojrzenie… Chwilami nie wiedziałam, o co mu chodzi. A on tak dużo uwagi mi poświęcał, żeby mnie wychować, zrobić ze mnie profesjonalistkę. Załapałam wreszcie, że muszę zmienić ton albo nie odzywać się w ogóle, bo zaraz go zdenerwuję. Zrozumiałam, że on tego oczekuje, bo potrzebuje tego zespół. Jeśli miałyśmy grać o wysokie cele, to musiałam zrobić postęp w każdej sferze.
Obecnie często słychać w pani publicznych wypowiedziach: przepracowałam to, zastanawiałam się, myślałam o tym. Do narysowanego na wstępie wizerunku bardziej pasowałoby impulsywne zachowanie pod hasłem: wpadło mi do głowy, więc od razu to zrobiłam.
Kiedyś na pewno tak bywało. Ale generalnie jestem mieszanką ekstrawertyczki i introwertyczki. Umiem odnaleźć się w grupie, towarzystwie, lubię rozmawiać z ludźmi. Jak widzę kogoś wycofanego, to staram się zagadać, bo wiem, że w takiej sytuacji też bym tego oczekiwała. Staram się, żeby każdy czuł się dobrze w drużynie. Ale kiedy spotkałam się w Rzeszowie z siatkówką na wysokim, profesjonalnym poziomie, presją, oczekiwaniami, zdałam sobie sprawę, że głównym elementem progresu jest głowa. Zrozumiałam, że psychika, odporność na stres mega wpływa na to, jak sama gram, jak koleżanki czują się ze mną na boisku. Mogę na przykład niezbyt dobrze grać - dawniej nie byłoby mnie już na parkiecie, tak bardzo byłabym sfrustrowana. A teraz, w chwili słabszej dyspozycji, jestem w stanie pomóc sobie i zespołowi samą mobilizacją, motywacją.
Sama pani do tego doszła?
Pracowałam jakiś czas z psychologiem sportowym i dzisiaj wiem, że było to najlepsze, co mogłam zrobić. To mega otwiera głowę i pozwala szybciej przechodzić przez niektóre etapy rozwoju. Zaczęło się od tego, że cztery lata temu, będąc w BKS Bielsko-Biała, sporo grałam w sparingach, a kiedy sezon się zaczął, wylądowałam w kwadracie rezerwowych. Miałam w sobie różne emocje, które skłoniły mnie, żeby skierować się do psychologa.
Na roztargnienie nie pomógł? Bo zdarzyło się pani w Developresie zapomnieć koszulki na wyjazdowy mecz Tauron Ligi.
O nieee! To przypadek! Dawniej takie rzeczy występowały u mnie na porządku dziennym. Uważałam, że jestem jaka jestem i dobrze mi z tym. Ale później zrozumiałam, że mogę nad tym pracować i pozbyłam się tego roztrzepania. A na tamten mecz nie zapomniałam koszulki, tylko zabrałam złą. Miałyśmy podobne do siebie koszulki meczowe i sparingowo-treningowe. Te drugie nie miały wszystkich naszywek, nazwiska na plecach, różniły się kolorem numeru. Miałam przeczucie, że czegoś mi brakuje, ale patrzyłam po tej walizce – wszystko było. Już po rozruchu w dniu meczu wyciągnęłam strój i panika… Z Paulą, naszą kierowniczką i fizjoterapeutą zaczęliśmy przyczepiać do koszulki reklamy, żeby klub nie dostał kary. Poza tym mogliby mnie nie dopuścić do gry. Gdy sędzia patrzył na mnie z bliska, starałam się zakrywać te miejsca. Zmobilizowało mnie to jeszcze bardziej, żeby nie dać nikomu pretekstu do twierdzenia, że rozproszyłam się z własnej winy i udało mi się zagrać dobry mecz. Ale też nie ominął mnie tak zwany opierdziel od trenera po zakończeniu.
Można mieć talent, charakter do pracy i do walki na boisku, silną psychikę, a i tak czasem o życiu i karierze decydują szczęście, przypadek. Wyobraźmy sobie, że Maria Stenzel nie dostała wiosną zapalenia wyrostka robaczkowego…
Kurczę… Ciężko mi powiedzieć, co by się wtedy wydarzyło… Staram się żyć tu i teraz, nie myśleć o takich sprawach. Nic się nie dzieje bez przyczyny.
Mogła pani nawet w ogóle nie pojechać na igrzyska olimpijskie.
Jasne, mogło tak być. Ale jak już coś robię, gdy jest to moim głównym celem, to bardzo mocno wierzę w powodzenie. Daję z siebie sto procent. Może to siła przyciągania? Może ktoś z góry? Wcześniej zakładałam, że nawet gdyby Mery była zdrowa i grała w Lidze Narodów, mogę pojechać do Paryża w innej roli - rezerwowej libero.
Wiosną 2021 roku, gdy wicemistrz Polski, Developres, zakontraktował rezerwową libero szóstej drużyny ligi - BKS, Aleksandrę Szczygłowską, która zaliczyła w sezonie jedno całe spotkanie i kilka migawkowych epizodów, zaskoczenie był duże.
Też się dziwiłam. Stephane Antiga zadzwonił do mnie i powiedział, że chce pogadać, żeby mnie poznać. Że oglądał tylko jeden mój występ w barwach BKS Bielsko-Biała, nawet nie wiem, czy jedyny cały, w którym zagrałam - z Chemikiem Police, czy może jakiś sparing. W każdym razie poprosił, żebym wysłała mu nagrania swoich sparingów. Twierdził, że zauważył we mnie to "coś”. I że mógłby ze mną popracować, że powinnam zrobić postęp.
A wcześniej, gdy była pani przyspawana do ławki w Bielsku, nie żałowała pani odejścia z Opola? AZS w tym czasie szedł na awans, gdyby wywalczył go z panią, występowałaby pani w nim stale także w Tauron Lidze.
Decydując się na BKS, mocno wierzyłam, że dostanę tam szansę grania. Kinia Drabik miała jednak świetny sezon, trener na nią postawił. Trochę straciłam, ale też bardzo dużo zyskałam. Nauczyłam się jak ciężko jest być tą drugą, jak powinnam się zachowywać, jak być ciągle umotywowaną, idąc każdego dnia na trening. A to jest naprawdę trudne. Musisz ćwiczyć z zaangażowaniem, choć wiesz, że nie będziesz miała szansy pokazać tego na boisku. Ludzie też będą patrzyli tylko na te, które grają. Taką rolę też trzeba umieć akceptować. Przydało mi się to choćby w reprezentacji, w dwóch poprzednich latach, kiedy byłam dublerką Mery.
Powiedziała pani kiedyś: "Ważne jest zachowanie balansu w życiu”. Co go daje?
Dobre pytanie, bo nie jestem do końca pewna, czy mam ten balans. Staram się go zachowywać, jeśli chodzi o siatkówkę i życie prywatne, ale jestem uzależniona od sportu. Jest ze mną od dziecka. Dawniej było jednak gorzej. Wracaliśmy po meczu autokarem i potrafiłam o drugiej w nocy odpalić laptopa, poprosić statystyka o nagranie i nie zasnęłam, póki go nie obejrzałam i nie przeanalizowałam. Teraz już tego nie robię, ale w domu lubię oglądać swoje występy i innych libero; rozkminiam, co zrobiłabym w danej sytuacji.
To pytanie musi paść przed końcem: gdy ktoś śpi z otwartymi oczami, to kontroluje sytuację?
- No, jaaa!! Hahahaha! Nie! Zaskakuje mnie pan… Była taka sytuacja, w Elblągu, chyba jeszcze w młodziczkach. Koleżanki przyłapały mnie na spaniu z otwartymi oczami i nadały mi ksywę Ryba.
Przylgnęła, bo przechodzi za panią z drużyny do drużyny.
Dziękuję. Ale tak się przywiązałam do tego przezwiska, że gdy gdzieś obok pada imię Ola, to się nie odwracam. Nawet w rodzinie zaczęli na mnie mówić Ryba.
Paweł Fleszar jest autorem powieści kryminalnych „Powódź”, „piekło-niebo” i „Smog” oraz nagradzanych opowiadań.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)