Bartosz Kurek: Na igrzyskach nie możemy zafiksować się na punkcie siatkówki

Materiały prasowe / FIVB / Na zdjęciu: Bartosz Kurek
Materiały prasowe / FIVB / Na zdjęciu: Bartosz Kurek

- Mam nadzieję, że przede mną jeszcze przynajmniej kilka lat gry. Myślę jednak, że czas w reprezentacji skończy się szybciej niż w klubie, bo po prostu koledzy przeskoczą mnie poziomem - przyznaje wprost kapitan reprezentacji Polski, Bartosz Kurek.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Reprezentacja Polski rozpoczyna właśnie przygotowania do tegorocznych igrzysk olimpijskich. Przyjazd na obóz kadry w roku olimpijskim jest szczególny?[/b]

Bartosz Kurek, kapitan reprezentacji Polski w siatkówkę: Czuję się tak, jakbyśmy się zebrali w gronie starych, dobrych znajomych. Na razie cieszymy się, że znów jesteśmy razem. Nie powiem, że jesteśmy rodziną, bo rodzinę ma się jedną, ale na pewno jesteśmy gronem bardzo dobrych znajomych. Obecnie skupiamy się na treningach i myślę, że nikt nie zaprząta sobie obecnie głowy myślami o meczach w Paryżu. Do tego czasu czeka nas sporo innych wyzwań.

W ostatnich latach miał pan sporo problemów zdrowotnych. Jak dziś wygląda pana sytuacja?

Na szczęście na razie jest stabilnie. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by dobrze przygotować się do sezonu. W ostatnim czasie miałem mnóstwo zabiegów i przyjąłem wiele zastrzyków. Liczę, że w tym roku mój udział w sukcesach będzie większy niż rok temu. Nawet jeśli nie, to liczę, że sukcesy i tak będą. Pogodziłem się już z tym, że kontuzje się zdarzają.

Po zeszłorocznych mistrzostwach Europy w Rzymie dużo było w panu frustracji i irytacji, właśnie ze względu na kontuzję. 

W momencie, gdy nie da się wejść na boisko i pomóc drużynie, to nawet złoty medal nie smakuje tak samo. Wiadomo, że cieszyłem się z trofeum, ale indywidualnie czegoś mi brakowało w tym sukcesie. Choć minęło już wiele miesięcy, to wciąż myślę o tym w ten sposób. Czas nic w tym przypadku nie zmienił.

ZOBACZ WIDEO: Wcześniej o tym nie mówił. "Dałem jej pieniądze. Oszukała mnie"

Czy to oznacza, że wciąż pojawiają się u pana obawy, że problemy zdrowotne znów mogą wrócić i przeszkodzą w walce na igrzyskach?

Nie można się tego obawiać, bo zdaję sobie sprawę, że nie mam nad tym żadnej kontroli. Trzeba zaakceptować to ryzyko. Na każdym treningu skaczę i praktycznie w każdym momencie może się coś zdarzyć. Wszystko robię na sto procent i mam nadzieję, że tym razem sezon ułoży się po mojej myśli.

Niektórzy reprezentanci Polski wprost mówią o chęci zdobycia olimpijskiego złota. Co pan na to?

Oczekiwania nie wzięły się z kosmosu, więc to zrozumiałe. W ostatnich latach regularnie udawało nam się wygrywać wielkie imprezy. Nie ma się, co dziwić takim deklaracjom, bo one są poparte potencjałem, który w nas tkwi. Nie wypada nam zrobić nic innego, jak sprostać naszym własnym oczekiwaniom, ale także oczekiwaniom kibiców. Proszę mi wierzyć, że wymagamy od siebie bardzo dużo. 

Wystąpił pan już w trzech igrzyskach. Czy każdy z tych występów sprawiał, że na kolejną taką imprezę jechał pan z większym spokojem?

To faktycznie największa zmiana, jaką zaobserwowałem w sobie na przestrzeni lat. W ostatnich latach starałem się robić wszystko, by faktycznie tymi igrzyskami zacząć się cieszyć. Ważne, żeby czuć się tam swobodnie, ale jednocześnie nie zafiksować się na punkcie siatkówki. Turniej jest dłuższy niż inne turnieje siatkarskie, więc trzeba się nauczyć żyć w wiosce. Wiem, że ja z każdym turniejem czułem się z tym lepiej. Skupienie musi być wtedy, gdy faktycznie jest potrzebne. W wolnym czasie trzeba poszukać odskoczni. Jestem przekonany, że w tym roku zarówno ja, jak i moi koledzy będziemy na to przygotowani.

Po odpadnięciu w ćwierćfinale igrzysk w Tokio emocje były tak duże, że wielu z was płakało. Zdarza ci się wracać do tamtych chwil?

To trochę podobnie, jak z moim doświadczeniem z ubiegłorocznych mistrzostw Europy. Takie momenty zostają z człowiekiem do końca i nie da się ich już usunąć z pamięci, czy zamienić na szczęśliwe. Jedyne co można zrobić, to wyciągnąć wnioski i traktować jako kolejne doświadczenie życiowe. Trzy lata od Tokio to sporo czasu, w moim życiu sporo się wydarzyło.

Czy to oznacza, że często wraca pan myślami do tych kolejnych nieudanych ćwierćfinałów olimpijskich?

To bardzo nieoryginalne pytanie. W ostatnich latach mnóstwo ludzi o to pyta. Zapewniam jednak, że nie siedzą mi w głowie te ostatnie porażki, a na razie w ogóle nie myślę o tym, co nas czeka w Paryżu. Teraz kluczowy jest każdy kolejny trening.

Kadra nie zmieniła się zbyt mocno od igrzysk w Tokio. To dobrze?

Faktycznie spora część tamtej kadry jest teraz w Spale. To nasze duże osiągnięcie, bo przecież młodzi zawodnicy coraz mocniej napierają. Gratulacje dla wszystkich starszych zawodników, którzy wciąż utrzymują najwyższy poziom. Znamy się znakomicie, jesteśmy grupą dobrych znajomych, a poprzednie imprezy pozwoliły na zdobycie doświadczeń. Wydaje mi się, że to ułatwia wiele spraw.

Czego nauczyły pana poprzednie igrzyska?

Mówimy o okresie 12 lat, a w tym czasie w naszej dyscyplinie zmieniło się bardzo wiele. To kawał mojej kariery, więc trudno zawrzeć to wszystko w jednej odpowiedzi. Swoje wnioski jednak mam. Dziś jestem w zupełnie innej sytuacji niż gdy zaczynałem karierę. Pamiętam, że podczas pierwszego zgrupowania mieszkałem w pokoju z obecnym prezesem Stali Nysa, Robertem Pryglem. Szczerze mówiąc nie pamiętam, bym przez pierwsze dwa, trzy lata zabrał choćby raz głos na forum drużyny.

Aż tak bardzo obawiał się pan kolegów z drużyny?

Nie było to nic dziwnego, bo tak przebiega naturalna droga wejścia młodego zawodnika do drużyny. Dzisiaj jestem w innej roli i mam inne obowiązki. Wiem jednak, że wszystkie dotychczasowe doświadczenia przygotowały mnie do tej roli. Do dziś jednak z sentymentem wspominam debiut w reprezentacji. Wygraliśmy wtedy 3:1 z Argentyną w dzień dziecka.

Na zgrupowanie reprezentacji Polski przyjechał pan po czwartym sezonie spędzonym w Japonii. W kolejnym sezonie ma pan występować w Polsce. Co skłoniło pana ostatecznie do powrotu?

Klub zdecydował się zatrudnić innego atakującego, więc musiałem rozpocząć poszukiwania nowego miejsca. Cztery lata to mnóstwo czasu, ale jeszcze ważniejsze jest to, ile wzajemnie daliśmy sobie. Czułem się tam znakomicie, dałem temu klubowi wszystko, co tylko byłem w stanie. W tym czasie zdobyliśmy każde możliwe trofeum. Będę świetnie wspominał ten czas.

Wiadomo nieoficjalnie, że ma pan już nowy klub w Polsce i w kolejnym sezonie będzie zdobywał punkty dla ZAKS-y. Co zdecydowało o przenosinach do tego klubu?

Nie możemy tak o tym rozmawiać, bo mój transfer nie został ogłoszony. Nie wypowiadam się na ten temat aż do momentu, w którym ogłosi to mój nowy zespół.

Co najbardziej zapamiętał pan ze swojego długiego pobytu w Japonii?

Japończycy mają niesamowity szacunek do drugiego człowieka, zaufanie i są bardzo spokojni. Ten spokój widać nie tylko na ulicy, ale nawet w relacjach z kolegami z drużyny na boisku, czy władzami klubu. Myślę, że po tym wyjeździe będę też tęsknił za czystością miast i przestrzeni publicznych. To jest coś unikalnego w skali świata.

Jak wyglądało pana pożegnanie z japońskim klubem?

Mieliśmy pożegnalną kolację. To był emocjonalny moment i przyznam, że nikomu nie było wesoło. Zżyłem się z tym miejscem i choć to inna kultura, to mogę powiedzieć, że zostawiłem tam wielu dobrych kolegów. Liczę, że będę dobrze wspominany i cieszę się z tego, że będąc w pełni zaangażowanym mogłem dać im coś od siebie. Wiem też, że jeśli zechcę tam wrócić na wakacje, to mam się do kogo odezwać i zostanę dobrze przyjęty.

Czy liga japońska może być już traktowana jako rywal dla rozgrywek w Europie?

Ostatnio zwiększono limit dla obcokrajowców, a to dobra decyzja, która wpłynie na wzrost poziomu sportowego. Liga japońska ma olbrzymi potencjał. Szefowie innych rozgrywek muszą być bardzo zaniepokojeni, a mam nadzieję, że z tego niepokoju wyjdzie chęć zmian i rozwój. Jeśli władze PlusLigi, ligi włoskiej, czy tureckiej prześpią kolejne lata, to za chwilę może się okazać, że uwaga fanów zostanie przeniesiona właśnie do Japonii.

Na razie jednak mamy czasy dominacji polskich drużyn. Czy gdy rozpoczynał pan karierę spodziewał się pan, że polska siatkówka klubowa zdoła się wznieść na tak wysoki poziom, a nasze drużyny będą dominowały w europejskich pucharach?

Spodziewałem się tego, bo widziałem, że cały czas robimy postęp. Teraz jednak ważną rolę do odegrania mają władze rozgrywek, bo nie wolno nam osiąść na laurach. W Azji tworzy się właśnie coś dużego i jeśli chcemy być konkurencyjni, to musimy stworzyć nową jakość i nowy produkt. Mam nadzieję, że działacze zdają sobie z tego sprawę.

Co przez to mamy rozumieć?

Jeśli zacznę brać za to pieniądze, to będę się dzielił pomysłami.

Czy to znaczy, że kusi pana kariera działacza siatkarskiego?

Chciałbym, żeby moja dyscyplina rozwija się jak najszerzej i jak najmocniej. Już teraz przeszła sporą drogę od sportu akademickiego, do miejsca, w którym jesteśmy teraz. Wiem jednak, że możemy rozwinąć się jeszcze mocniej.

Ma pan 35 lat. Czy pojawiają się u pana myśli o zakończeniu kariery? Ma pan jakiś graniczny moment, w którym skończy pan z siatkówką?

Nie mam zielonego pojęcia. Jeśli miałbym skończyć karierę mistrzostwem Polski, to chętnie spróbuję pobić rekord Jarka Maciończyka, który grał do 45. roku życia. Mówiąc już jednak całkiem poważnie, to nie mam w głowie takiego momentu. Przypuszczam, że w kadrze koniec kariery nastąpi szybciej, bo za chwilę po prostu zawodnicy z zaplecza mnie przeskoczą. Mam jednak nadzieję, że w siatkówce klubowej jeszcze przynajmniej kilka dobrych sezonów mnie czeka. Oby z sukcesami.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:

Kubiak wybrał klub na kolejny sezon
Patry tonuje nastroje przed finałem LM

Źródło artykułu: WP SportoweFakty