Największe osiągnięcie w historii Jastrzębskiego Węgla stało się faktem. Siatkarze Marcelo Mendeza po raz pierwszy w historii awansowali do finału Ligi Mistrzów. A awans zapewnili sobie po wygranym czwartym secie w rewanżu z Halkbankiem Ankara.
Po ostatniej piłce czwartej partii siatkarze Jastrzębskiego Węgla zebrali się w kółeczku, by celebrować awans. Brakowało w nim Jakuba Popiwczaka. Ten za końcową linią uklęknął i płakał.
- To uczucie nie do opisania. Jestem chłopakiem, który lubi gdzieś sobie uronić łezkę. Parę ich się pojawiło. Spędziłem tyle lat w tym klubie: lepsze, gorsze chwile, a teraz mamy swój moment chwały. Nie tylko na arenie lokalnej, ale całej światowej siatkówki. Zrobiliśmy coś wielkiego i będzie to wspominane latami. Ale można dokonać czegoś więcej - opowiada libero.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: On się nic nie zmienia. Ronaldinho nadal czaruje
Specjalna wiadomość do Grbicia
26-letni gracz to już legenda drużyny ze Śląska. Jest z nim związany niemal od samego początku swojej przygody z siatkówką. Do Jastrzębskiego Węgla trafił jeszcze jako młody chłopak. Przez co pamięta poprzedni największy sukces klubu na europejskich arenach - brąz Ligi Mistrzów w 2014 roku.
Popiwczak pełnił wtedy rolę drugiego libero w zespole. Dopiero skończył osiemnastkę. A i tak dostał swoje szanse w turnieju finałowym, co wspomina do dziś.
- Na pewno przyjąłem jedną zagrywkę od Nikoli Grbicia. Jeśli będzie to czytał, to niech wie, że zrobiłem to perfekcyjnie - żartuje libero drużyny ze Śląska w stronę selekcjonera Polaków.
- Pojechałem do Ankary, a dla mnie tak naprawdę wielką wygraną była jazda windą z Georgiem Grozerem i Dmitrijem Muserskim. A co dopiero granie. Świetnie było przeżyć coś takiego. To buduje młodego chłopaka, motywuje do pracy, a także pozwala wierzyć, że marzenia się spełniają. Teraz jedno z takich marzeń jest na moim koncie - ocenia wicemistrz świata.
Skąd trudy czwartkowego meczu?
Przed tygodniem jastrzębianie zaprezentowali się w Ankarze jak z nut. Zagrali jeden z najlepszych, o ile nie swój najlepszy mecz w tym sezonie. Efektem była wygrana 3:1 nad mocnymi gospodarzami i komfortowa sytuacja przed rewanżem.
Stała się ona jeszcze lepsza, gdy w środę zwyciężyli w premierowej odsłonie. Tak naprawdę potrzebowali wygrać jedną z następnych czterech partii (wliczając w to złotego seta), by znaleźć się w finale Ligi Mistrzów. I właśnie wtedy zaczęły się schody, bowiem Turcy wygrali następne dwie odsłony.
- Nic nas nie uśpiło. Byliśmy bardzo spięci, bo nikt z nas nie chciał być zapamiętany jako ten, który stracił tak ogromną szansę. Później zostało odliczanie, że zostały już cztery życia. Straciliśmy dwa i zaczęło się robić gorąco. Dlatego cieszy też reakcja trybun, bo to, co tutaj się działo, niesamowicie nas poniosło. Może na początku nas sparaliżowało, ale nastąpił happy end - podsumowuje Popiwczak.
- Może to nie było presja z zewnątrz, lecz wewnętrzna. Oprócz Bena Toniuttiego nikt nie miał z nas okazji grać w finale Ligi Mistrzów. Tydzień wcześniej zrobiliśmy bardzo ważny krok w Turcji i każdy z nas czuł, że trzeba to zrobić. Może też powodowało niepotrzebne napięcie na początku setów, z wyjątkiem czwartego - dodaje.
Oddaje jednak rywalom to, że na polskich boiskach prezentowali się zdecydowanie lepiej niż tydzień wcześniej.
- Nie chcę jednak mówić, że my graliśmy źle, bo rywale także prezentowali się fenomenalnie. Są zespołem, który świetnie zagrywa, to im siedziało. Nimir niemal w ogóle się w tym elemencie nie mylił, jak w kadrze czy we Włoszech. W pierwszym meczu to przetrwaliśmy, w środę bywało ciężko, ale ostatecznie się udało - kończy Jakub Popiwczak.
O przejście do historii europejskiej siatkówki jastrzębianie powalczą 20 maja. Ich przeciwnikiem będzie Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle.
Czytaj więcej:
Tomasz Fornal: Myśli o finale Ligi Mistrzów na razie odkładam na bok
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)