Wstrząsy na pograniczu turecko-syryjskim o magnitudzie 7,7, z epicentrum oddalonym zaledwie o około 30 kilometrów od dwumilionowego miasta Gaziantep, miały katastrofalne skutki. Na tę chwilę wiemy o ponad pięciu tysiącach ofiar śmiertelnych i blisko 20 tysiącach rannych.
Heynen, który od tego sezonu jest trenerem występującego w tureckiej ekstraklasie kobiet Niluferu Belediyespor, jest bezpieczny. Jego klub ma siedzibę w Bursie na północnym zachodzie Turcji, a to prawie tysiąc kilometrów od epicentrum. Wstrząsy nie były tam odczuwalne. Za to da się odczuć, że tragedia wstrząsnęła krajem.
- Widzę to choćby po moich zawodniczkach. Nigdy wcześniej nie były tak ciche, jak wczoraj i dziś. Nie ma śmiechów, głośnych rozmów. Rodzice jednej z siatkarek Niluferu mieszkają w rejonie objętym trzęsieniem. Dziewczyna potrzebowała kilku godzin, żeby skontaktować się z matką. Na szczęście okazało się, że jest bezpieczna, ale w okolicy zawaliło się wiele budynków - relacjonuje szkoleniowiec, który przez blisko cztery lata prowadził polską kadrę.
- Jak do tej pory mój zespół nie został bezpośrednio dotknięty tą tragedią, ale pośrednio już tak - dodaje. - Wśród ofiar i poszkodowanych są osoby z siatkarskiego środowiska. Zginęło siatkarskie małżeństwo, dwójka młodych ludzi. Męska drużyna Malatya BBSK znajdowała się w hotelu, który się zawalił. Zaginionych jest kilka zespołów, które miały wziąć udział w młodzieżowym turnieju. Takie wiadomości nam wszystkim czyta się z trudem.
Były selekcjoner Biało-Czerwonych opowiada, że w poniedziałek, w dniu trzęsienia, przeprowadził poranny trening, ale już popołudniowy, gdy wiadomo było o co najmniej 400 ofiarach śmiertelnych, jego zespół miał tylko lekki rozruch.
- A dziś, gdy wiemy już więcej o tym, co się stało, gdy wiemy, że zginęło kilka tysięcy osób, a wszyscy obawiają się, że będzie ich dużo więcej, zawiesiliśmy wszystkie sportowe aktywności. Całym zespołem poszliśmy do centrum pomocowego w Bursie. Tam pomagaliśmy załadować ciężarówkę z darami dla ofiar trzęsienia. To były głównie ubrania. Właśnie stamtąd wyszedłem, wieczorem zamierzam wrócić. Czuję potrzebę, żeby w jakiś sposób pomagać.
- Widzę, że to samo odczuwa tutaj wielu ludzi. Byłem zbudowany tym, jak wiele osób chce pomóc i przekazuje dary. Wydaje mi się, że można to porównać do tego, co wy przeżywaliście w Polsce w lutym ubiegłego roku, gdy miliony Ukraińców uciekały do was przed wojną. Nagle mieliście do czynienia z czymś większym, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. I zareagowaliście tak, że bardzo chcieliście działać, jakoś pomagać potrzebującym - opisuje Heynen. - Teraz w Turcji dzieje się coś podobnego. Każdy zastanawia się, co może zrobić dla ofiar. To wzruszające, choć oczywiście wolałbym, żebyśmy nie musieli doświadczać takich społecznych zrywów.
Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty