Sordyl, były szkoleniowiec m.in. tureckiego Fenerbahce Stambuł, katarskiego Al-Ahli Dauha, reprezentacji Polski juniorów oraz reprezentacji Rumunii, prowadzi czołową drużynę siatkarską z Ukrainy od 2021 roku. Pierwszy sezon, w którym z nią pracował, został przerwany przez rosyjską agresję. Wtedy nikt nie miał pojęcia, czy kolejne rozgrywki zaczną się za kilka miesięcy, czy może dopiero za kilka lat. Rozpoczęły się we wrześniu, a polski trener wrócił do pracy z zespołem z Gródka.
W rozmowie z WP SportoweFakty wyjaśnia, dlaczego zdecydował się wrócić, jak funkcjonuje liga w kraju ogarniętym wojną i jak w jego oczach wygląda dziś ukraińska codzienność.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Kiedy 24 lutego wrócił pan z Ukrainy do Polski, myślał pan o powrocie?
Mariusz Sordyl, trener Epicentr Podolany Gródek, siatkarskiego mistrza Ukrainy: Wtedy o tym nie myślałem, chyba tak samo jak większość osób, która w pierwszych dniach rosyjskiej agresji stała w ogromnych korkach na przejściach granicznych. Wojna na taką skalę była wtedy dla wszystkich niewyobrażalnym zaskoczeniem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: hit sieci z udziałem Sereny Williams. Zobacz, co robi na emeryturze
Mimo że wojna trwa, pan zdecydował się wrócić.
Tak, przed miesiącem. Zapewnienia o sytuacji w zachodniej Ukrainie, która jest teraz stosunkowo bezpieczna, oraz uzgodnienia dotyczące szeregu innych ważnych dla nas kwestii spowodowały, że razem z moim współpracownikiem Grzegorzem Kurkiem zdecydowaliśmy się jechać.
Jak na ten powrót zareagowała pańska rodzina?
Powiem tylko tyle, że dużo o nim rozmawialiśmy i wiemy czym uwarunkowany jest mój pobyt.
Wznowienie rozgrywek siatkarskich na Ukrainie mimo wojny było dla pana zaskoczeniem?
Nie. Ukraina robi co się da, żeby tam gdzie to możliwe, życie toczyło się normalnym rytmem. Sport jest elementem tej względnej normalności. Fakt, że gra ta czy inna liga, podnosi morale społeczeństwa. Co ciekawe, obecny sezon jest pierwszym, w którym zawiązała się profesjonalna liga, oddzielona od ukraińskiej federacji. Na takiej samej zasadzie, jak Polska Liga Siatkówki i Polski Związek Piłki Siatkowej. Organizacja nie działa jeszcze idealnie, ale dobrze, że powstała. Z każdym miesiącem jej działanie będzie miało coraz więcej korzyści dla siatkówki w Ukrainie.
Jak dla pańskich zawodników wyglądał okres między sezonami? Od zakończenia ligi z powodu wojny do wznowienia ligi mieli jakąkolwiek możliwość przygotowania się do ligi?
Jeśli o to chodzi, nie mogę narzekać. Siedmiu moich graczy to reprezentanci kraju. Brali udział w Złotej Lidze, potem w mistrzostwach świata, a więc byli w ciągłym treningu. Spośród pięciu zawodników, którzy zostali w Ukrainie, część miała możliwość normalnej pracy nad formą.
Wiadomość o wznowieniu ligi musiała być dla pańskich graczy wielkim powodem do radości.
Bez wątpienia fakt, że znowu mogą grać, ma dla nich ogromne znaczenie. Po pierwsze, zwiększa ich poczucie normalności i co za tym idzie bezpieczeństwa. Po drugie nie zapominajmy, że oni nie mogą wyjechać z Ukrainy, ponieważ podlegają mobilizacji. Wiem, że bardzo im zależało, żebyśmy kontynuowali pracę na dobrym poziomie, na którym skończyliśmy ją w lutym. Mój powrót to również rodzaj szacunku i solidarności z moimi zawodnikami.
Jak funkcjonuje teraz ukraińska liga siatkówki?
Wszystkie mecze, zarówno męskiej, jak i kobiecej ligi, odbywają się w Czerniwcach. Rywalizacja toczy się w systemie turniejowym. W jednym turnieju rozgrywamy dwa albo trzy spotkania. Zespoły ze wschodniej części Ukrainy mieszkają i trenują w Czerniwcach, ekipy z zachodniej części kraju w większości przyjeżdżają tylko na turnieje. Tak jak my, bo na co dzień pracujemy w Gródku.
Wcześniej wspominał pan o "względnej normalności". Jak ona teraz wygląda na Ukrainie?
Z tego co zaobserwowałem wygląda ona tak, że z pozoru życie toczy się normalnie, ale jest podszyte dużym niepokojem, wielkim żalem, ale i ogromną złością. To wszystko da się wyczuć na każdym kroku. Po rosyjskich bombardowaniach w ostatnich dniach, temperatura emocji jeszcze mocniej wzrosła.
Pańscy zawodnicy żyją tym, co dzieje się na froncie? Widać po nich, jak przeżywają sukcesy swoich żołnierzy?
Staram się nie poruszać w rozmowach z nimi tych tematów. Wiem, że one są trudne. Nie tylko trudne do przeżywania, ale i do opowiadania o nich. Mogę mówić tylko o tym, co wynika z moich obserwacji, a o czym już mówiłem: Przez pozorną normalność przebija się niepokój, smutek, żal za szansami, które odebrała wojna. Ja jako trener siatkarskiego mistrza Ukrainy mam świadomość, że dla moich graczy, tak jak dla wszystkich Ukraińców, najważniejsza jest teraz ich walka o niezależność. O niej myślą najwięcej. Staram się im pomóc, próbując odciągać ich myśli w kierunku siatkówki.
Kiedy niedawno pojawiła się informacja, że Ukraina chce współorganizować piłkarskie mistrzostwa świata w 2030 roku, spotkałem się z opiniami w rodzaju: "A po co im to? Nie lepiej wydać te pieniądze na odbudowę szpitali i szkół?". Jak pan, jako osoba związana z ukraińskim sportem, postrzega te sensacyjne plany?
Sport nie jest najważniejszy, natomiast jest niesłychanie istotną dziedziną dla każdego społeczeństwa i każdego kraju. Myślę, że te plany pokazują siłę Ukraińców. Ich wiarę w zwycięstwo, w odbudowę kraju i w uczestniczenie w międzynarodowym życiu społecznym.
Jako Polak może pan teraz liczyć na szczególną serdeczność Ukraińców?
Z ich serdecznością spotykam się od początku pracy, natomiast teraz doświadczam jej jeszcze więcej. I to nie tylko od moich zawodników czy pracowników klubu.
Ostatnie dni, ze względu na mecze Pucharu CEV z OK Merkur Maribor, spędziliście w Polsce i na Słowenii. Kiedy wracacie na Ukrainę?
W czwartek, 20 października.
Będzie pan wracał bez obaw?
Na razie skupiam się na meczu mojego zespołu w Słowenii.
Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Niespodziewane nerwy GKS-u Katowice w meczu PlusLigi
Hit kolejki rozczarował. Zawiercianie bezradni w starciu z wicemistrzem