W wielkim finale turnieju HSBC Sevens Challenger w Krakowie reprezentacja Polski kobiet w rugby 7 zmierzyła się z zdecydowanie najlepszą ekipą tego cyklu, czyli z Chinami. Chinki wygrały dwa poprzednie turnieje (w Zjednoczonych Emiratach Arabskich oraz w Urugwaju), w obu mierzyły się z Biało-Czerwonymi i pewnie wygrywały te potyczki.
Co jednak najważniejsze, podopieczne Janusza Urbanowicza, dzięki wygranej z Kenią w półfinale, zapewniły sobie bilety do Madrytu, gdzie odbędzie się turniej finałowy HSBC Sevens Challenger. Starcie z Chinkami nie miało więc tak dużego ciężaru gatunkowego, choć nasze reprezentantki zapowiadały, że nie zamierzają odpuścić ani na chwilę – tym bardziej przed własną publicznością.
Początek był dość nerwowy ze strony gospodyń. Chinki wywierały presję, przez którą pojawiło się sporo niedokładności w podaniach. Jeszcze większe problemy Polek zaczęły się, gdy żółtą kartkę za strącenie piłki do przodu zobaczyła Hanna Maliszewska. To otworzyło rywalkom z Azji drogę do dwóch przyłożeń i po pierwszej połowie faworytki prowadziły 12:0.
Najlepsza drużyna cyklu HSBC Sevens Challenger nie pozwoliła gospodyniom turnieju na realne zagrożenie pod swoim polem punktowym. Takie obrazki oglądaliśmy zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części gry. Po przerwie ofensywa Chinek napędziła się jeszcze mocniej, a do tego mnożyły się kolejne proste błędy Biało-Czerwonych. Na domiar złego Maliszewska zobaczyła drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę.
Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 36:0, a reprezentacja Chin wygrała swój trzeci turniej HSBC Sevens Challenger. - Trudne zawody, Chinki nas zdominowały. Na początku było w porządku, ale później nam się ten mecz nie ułożył – skomentowała Hanna Maliszewska.
ZOBACZ WIDEO: Korzeniowski dostał w "tyłek", kiedy był dzieckiem. "Nie miałem nawet butów na trening"
Polki, mimo wysokiej porażki, mogą z podniesionymi głowami opuścić Kraków. Wywalczyły przepustkę do zmagań finałowych HSBC Sevens Challenger w Madrycie, a to jeszcze przed weekendem wydawało się arcytrudnym zadaniem.
- Gdy jechałyśmy tutaj, miałyśmy małe szanse, było to dla nas praktycznie nieosiągalne, dlatego po prostu chciałyśmy dobrze zagrać i to się udało – dodała Maliszewska.
- Turniej pokazał nam, że gdy jesteśmy pod presją, idzie nam ciężej. A gdy "możemy, ale nie musimy", to jest klucz dla nas. Budujemy tutaj naszą pewność siebie. Ten Kraków był nam potrzebny, bo dzięki niemu będziemy gotowe na kolejne turnieje – podsumowała Sylwia Witkowska.