Reprezentantki Polski w rugby siedmioosobowym są o krok od wielkiego sukcesu. Biało-Czerwone w sobotę zapewniły sobie awans do półfinału drugiego turnieju Mistrzostw Europy, w którym powalczą ze Szkotkami. To oznacza, że są dwa mecze od powtórzenia wyczynu sprzed tygodnia. Wtedy wygrały pierwsze zawody rangi ME w Lizbonie. Do tytułu potrzebują jeszcze triumfu u siebie w Krakowie.
Mistrzostwa pierwotnie miały odbyć się w Rosji. Po wybuchu jej agresji na Ukrainę Polska zgłosiła się do przejęcia tej imprezy. W maju oficjalnie ogłoszono przeniesienie jej do Krakowa (więcej TUTAJ). - Nasi bliscy i znajomi w końcu będą mogli obejrzeć nas na żywo i nie zawiesi im się obraz - cieszy się Małgorzata Kołdej, reprezentantka Polski. - Doping w Polsce jest niesamowity, przy takim rosną skrzydła i liczę, że przełoży się to na nasze występy. To była bardzo satysfakcjonująca wiadomość - dodaje.
31-letnia zawodniczka w rozmowie z WP SportoweFakty mówi o walce o historyczne trofeum i rozwoju kobiecego rugby. Sama zamieniła lekką atletykę na rugby. W 2018 roku zaczęła uprawiać nową dyscyplinę, a teraz jest wśród najlepszych zawodniczek w kraju. Kołdej ma już sukcesy w mistrzostwach Europy - w zawodach juniorów zdobywała medale w sztafecie 4x100m. Teraz z koleżankami celuje w złoto w rugby zdobyte przed własną publicznością.
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Jak dużo kosztowało was zwycięstwo w Portugalii?
Małgorzata Kołdej, reprezentantka Polski w rugby 7: To było o tyle trudne, że nie sprzyjała nam pogoda. Lizbona nas zaskoczyła, bo było chłodniej niż się spodziewałyśmy. Do tego problemów przysparzały nam własne błędy, ale kiedy byłyśmy rozpędzone, potrafiłyśmy rywalizować z Francuzkami czyli wicemistrzyniami olimpijskimi?
Czy upały w Polsce w ostatnich dniach to kolejne wyzwanie?
Trochę tak, ale z drugiej strony podobną pogodę zapowiadano na weekend. Cieszymy się, że mamy chwilę, by zaaklimatyzować się w tych warunkach, zrobić w nich trening i przyzwyczaić ciało do tych warunków. To duży plus.
Czujecie się już europejską potęgą?
Pod względem rozwoju zdecydowanie tak. W innych krajach rugby jest mocniej rozwinięte i ma większe tradycje. Ale jesteśmy już czołówce najmocniejszych drużyn. Rywalki zwracają na nas uwagę i potrafimy im przysporzyć kłopotów. Cały czas pracujemy, żeby być najlepsze w Europie. To trudne, bo takie kraje jak Francja, Anglia i Irlandia nadal mają mocniej rozwiniętą tę dyscyplinę, ale rozgościłyśmy się w kontynentalnej czołówce.
Jak mocno zmieniło się kobiece rugby w Polsce?
Kiedy zaczynałam grę w reprezentacji, tempo było dużo mniejsze. Teraz przyspieszyło, wszystko idzie w dobrą stronę i wydaje mi się, że więcej młodych dziewczyn zaczyna interesować się rugby. Widzą nasze sukcesy. Trudno kogoś zachęcić ciężką pracą bez efektów. Wyniki ułatwiają skupienie uwagi na reprezentację i rugby. Zdarza się, że osoby, których nie posądzilibyśmy o oglądanie rugby, znają nasze wyniki. Dzięki temu promujemy dyscyplinę.
Jak pani dowiedziała się o rugby?
Dzięki mojemu partnerowi, Patrykowi Stemplowi, który jest reprezentantem Polski. W lubelskim, skąd jestem, rugby nie jest popularne. Skupiałam się na lekkiej atletyce. Wprawdzie wiedziałam, że istnieje taka dyscyplina, ale nigdy się nią poważniej nie interesowałam.
Czym przekonał panią do rugby?
Po prostu zaproponował, żebym spróbowała. W lekkiej atletyce borykałam się z kontuzjami i - zabrzmi to zabawnie - zamieniłam to na treningi rugby. Tu kontuzje mi tam nie doskwierają. Moje przygotowania do biegów były bardzo mocne, w trakcie sezonu pojawiały się urazy, więc pomyślałam, żeby spróbować innej dyscypliny. Trafiłam do Biało-Zielonych Gdańsk i zachwyciła mnie ich atmosfera. Zaangażowanie i trening w zespole bardzo mi się spodobały. Ja bardzo poważnie podchodzę do sportu, dlatego ważne było dla mnie podejście do trenowania. Do tego łagodnie wprowadziły mnie w rugby. Trener starał się wykorzystać moje atuty, nie chciał od razu zrobić profesjonalnej zawodniczki. To mi pokazało, że warto zostać.
Czyli kiedy zaczynała pani treningi, myślała już o grze w reprezentacji?
Może nie klasyfikowałam tego, że będę od razu walczyć o tytuły, ale zaczynałam treningi z założeniem, że chcę grać w kadrze. Mieszkam daleko od Gdańska, w Białej Podlaskiej i wybrałam najlepszą drużynę w kraju, żeby od razu rozwijać się na najwyższym poziomie. Brzmi to jak rzucanie się na głęboką wodę, ale był to jedyny krok, żeby jak najszybciej nauczyć się jak najwięcej. Miałam dużo dodatkowych treningów, dziewczyny i trenerzy poświęcali mi swój wolny czas. Dość późno zaczęłam grę w rugby, miałam i mam nadal dużo do nadrobienia.
Trudno pani dzielić życie między Białą Podlaską i Gdańsk?
Muszę być po prostu dobrze zorganizowana i planować z wyprzedzeniem wiedząc o wszystkich treningach i meczach. Pociągiem jestem w stanie dotrzeć do Gdańska w cztery i pół godziny. Mój kalendarz musi być rzetelnie ułożony. To bardzo trudne, ale sport wymaga poświęceń. Inaczej nie da się osiągać sukcesów. Zresztą pasja do sportu sprawia, że jesteśmy bardziej zdyscyplinowani i zorganizowani. Powinniśmy ich szukać w swoim życiu nie tyko dla zdrowia, ale też po to, by wynieść podobne cechy.
Nie lubię stać w miejscu. Z zawodu jestem dietetykiem, a branża wymaga tego, by non stop śledzić, co dzieje się w świecie naukowym i jakie pojawiają się nowe odkrycia. Z kolei w sporcie nie da się trenować i chcieć pozostać przeciętnym. Zawsze chce się być najlepszym.
Treningi w Gdańsku nie pokrywają się z zajęciami na Akademii Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej?
Na szczęście miałam w tym roku dość dobrze ułożony plan. Udało się nie naruszać spokoju akademickiego i jednocześnie jak najwięcej trenować. Dwa, trzy dni byłam w Gdańsku, wracałam na zajęcia, a potem znów do Gdańska. W domu bywam rzadko, a do tego staram się też realizować naukowo. Mój kalendarz jest zapełniony do granic.
Do tego pracuje pani nad doktoratem.
Zrobiłam już badania, wszystko jest policzone, teraz staram się to opisywać. Choć wstrzymałam prace na czas mistrzostw Europy, żeby to na nich się teraz skupić. Mam nadzieję, że będę mogła się z tym szybko uporać, choć doktorat to nie jest najłatwiejsza rzecz. To kolejny poważny krok w moim rozwoju naukowym.
Łatwiej zarządzać grupą studentów czy zespołem rugby?
Na szczęście w drużynie nie przypada mi rola liderki! Staram się po prostu wykonywać swoje zadania jak najlepiej. A na studentów nie mogę narzekać. Prowadzę zajęcia z przedmiotów dietetycznych i mówienie o tym sprawia mi ogromną przyjemność, a przekazywanie wiedzy jest satysfakcjonujące. Najbardziej mnie cieszy, kiedy na koniec rok ktoś mówi, że zainteresował się dietetyką lub sam zamierza ją studiować.
Studenci lub koledzy z uczelni pytają o wasze wyniki?
Studenci wiedzieli, że byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby zmobilizowali się na tyle, by zdali moje egzaminy w pierwszym terminie. Dokonali tego i w Krakowie mam spokojną głowę. Sami życzyli mi powodzenia. Zauważają nasze osiągnięcia.
Świetne jest też to, że gdy wracamy z turnieju jedną grupą, to skupiamy na sobie uwagę i ludzie pytają o naszą dyscyplinę. Ostatnio udało nam się kilka osób zaprosić do Krakowa na mistrzostwa Europy. Sama impreza pozwoli też promować rugby w Polsce.
rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty