Jest w Rio de Janeiro kilka takich miejsc, które nawet zajęty krążeniem między olimpijskimi arenami dziennikarz sportowy zobaczyć po prostu musi. Figura Chrystusa Odkupiciela, wzgórze o oryginalnej nazwie Głowa Cukru, czy właśnie Copacabana - długi na cztery kilometry turystyczny raj, miejsce, w którym fale oceanu niemal wdzierają się do środka 12-milionowego miasta.
Jak zaczęła się magia
Na początek kilka słów od miłośnika historii. Do połowy XVIII wieku plaża nosiła nazwę Sacopena, co oznacza miejsce, w którym zbierają się czaple. Wtedy ustawiono tam kaplicę Dziewicy z Copacabany i w ten sposób boliwijskie miasta położone nad brzegiem Jeziora Titicaca użyczyło nazwy brazylijskiej plaży.
Plaża zaczyna się od fortu, pamiętającego jeszcze czasy walk Brazylijczyków z Portugalczykami o niepodległość. Potężne działa, ustawione tam w 1914 roku, groźnie spoglądają w niebo, ale strzelać już nie będą, bo jednostkę wojskową rozwiązano prawie 30 lat temu. Teraz fort ma po prostu ładnie wyglądać i zapraszać na plażę.
Sama Copacabana jeszcze 120 lat temu nie istniała. W pobliżu położone były rozległem farmy, ale tutaj akurat nikt nie mieszkał. Sytuacja zmieniła się w pierwszych latach XX wieku, gdy wybudowano hotel Copacabana Palace. Prawdziwą popularność plaża zyskała w czasie II Wojny Światowej. Milionerzy i celebryci szukali wtedy miejsca, w którym z dala od wojennego zgiełku odpoczną w luksusie i egzotycznej atmosferze tropików. Przyjeżdżali to Marlena Dietrich, Ava Gardner, Johnny Weissmuller, a nawet król Anglii Jerzy VI.
Po wojnie, gdy Copacabana zyskiwała coraz większą sławę, byli też Bridget Bardot, Rolling Stonesi, Lenny Kravitz czy The Police, a na noworocznym koncercie Roda Stewarta w 1994 roku pojawiło się aż 3,5 miliona ludzi!
ZOBACZ WIDEO Witold Roman: Kubiak stał się niewidoczny (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Kwitnie handel, króluje sport
Na co dzień aż takich tłumów nie ma, ale i tak ma się wrażenie, że to miejsce nigdy nie śpi. Swój spacer po plaży nazywanej "Królową mórz" zaczynam przy wspomnianym forcie. Deptakiem maszerują tysiące turystów, co krok kuszonych przez kolejne knajpki, koktajl bary czy ulicznych sprzedawców wszystkiego. W restauracyjkach muzyka na żywo, tak głośna, że dziwię się tym, którzy są w stanie wysiedzieć w środku. Wykwintnych potraw raczej nie ma, za to owoce morza są świeżo złowione. Ceny wskazują, że ryby i skorupiaki musiały drogo sprzedać swoje życie.
Są tradycyjnie ubrani jegomoście pozujący na potomków Inków i sprzedających drobne rękodzieła, są artyści rzeźbiący w piasku, przebierańcy, tańczący z kukłami. Słowem - typowy kicz typowej promenady. Nad wszystkim czuwa śmigłowiec, który lata tak nisko, że można przyjrzeć się twarzy pilota, i majacząca w oddali kanonierka.
Ciekawsze rzeczy można zobaczyć po zamienieniu brukowanej ścieżki na piasek plaży. W przeciwieństwie do zdominowanego przez turystów deptaka, tu większość stanowią miejscowi. Handel niezmiennie kwitnie. Okrzyki "woda!" i "piwo!" słychać co chwila, a gdyby ktoś zechciał napić się caipirinhi, nie będzie musiał iść daleko, by dostać swojego drinka. Jeśli jest głodny, szybko znajdzie kogoś, kto właśnie kończy grillować churrasco.
[nextpage]
Zadziwia stopień wysportowania Brazylijczyków. Owszem, znajdzie się grubaska, kilku cherlaków i panów z piwnymi brzuszkami, ale przeważają osoby o wyrzeźbionych, umięśnionych ciałach. I dotyczy to nie tylko młodych, a również tych w wieku średnim, a nawet emerytalnym. No ale jeśli mieszka się blisko najsłynniejszej plaży świata i chce się na niej często pokazywać, to trzeba prezentować się z klasą. Brazylijski kult ciała widać na Copacabanie gołym okiem.
Można też odnieść wrażenie, że plaża to jedno wielkie, czterokilometrowe boisko sportowe. Jedni grają w futbol, inni odbijają niewielką piłeczkę za pomocą drewnianych rakietek. Największe wrażenie robią ci, którzy na boisku do siatkówki plażowej używają tylko nóg, klatki piersiowej i głowy. Serwis ze specjalnie ustawionego kopca, przyjęcie na pierś, wystawa nogą i atak z główki. Technicznie zaawansowanie uczestników takich spotkań robi wrażenie, a widziałem wśród nich takich, którzy włosy mieli już tylko siwe.
Spotkanie z legendą
Ale Copacabana to przede wszystkim siatkówka plażowa, zwłaszcza w czasie igrzysk. To tam ustawiono główną arenę zmagań w "plażówce" i jest to jeden z najchętniej odwiedzanych stadionów. A i mniej ważnych boisk nie brakuje. Zatrzymuję się przy jednym z nich, oglądam kilka piłek amatorskiego meczu. Wokół grających zebrało się całkiem sporo widzów. Widzę wśród nich jedną postać, którą jako miłośnik siatkówki rozpoznam o każdej porze dnia i nocy.
- Ludzie tu pana rozpoznają, panie Vladimir Grbić? - pytam. - Chowam się za ciemnymi okularami - żartuje mistrz olimpijski w halowej siatkówce z 2000 roku, jeden z największych wojowników w historii tej dyscypliny. Grbić pracuje w Rio dla światowej federacji (FIVB), na kilku boiskach różnej wielkości razem z genialnym brazylijskim rozgrywającym Mauricio Limą uczy dzieciaki w różnym wieku podstaw "plażówki". Obaj są też twarzami położonego nieopodal Domu Siatkówki, pierwszego takiego w historii igrzysk olimpijskich.
Tu bije serce Rio de Janeiro
Zamieniam ze słynnym Serbem kilka słów, robię pamiątkowe zdjęcie i idę dalej. Docieram w końcu do położonej na końcu plaży głównej areny zmagań siatkarzy i siatkarek plażowych. Hałas jest niesamowity, ale nie może być inaczej. Grają uwielbiane przez miejscową publiczność Larissa i Talita. Mecz jest niezwykle zacięty, więc co chwila słychać to okrzyki euforii, to jęk rozczarowania. Po zakończeniu spotkania Larissę otacza tłumek dziennikarzy. Na szczęście i mi udaje się zadać kilka pytań.
- To dla mnie bez wątpienia najlepsze miejsce na świecie do gry w siatkówkę plażową - mówi legendarna zawodniczka, pochodząca właśnie z Rio de Janeiro. Gdy pytam, czy jej zdaniem Copacabana jest sercem, czy duszą tego miasta, po chwili zastanowienia odpowiada: "sercem".
Opuszczając postawiony na plaży tymczasowo stadion widzę wysoką kobietę, otoczoną przez wianuszek uradowanych przechodniów. Wyczuwając w niej potencjalnego rozmówcę pytam jednego z miejscowych, kim owa pani jest. - To siatkarka plażowa, Lili. Żona Larissy - słyszę w odpowiedzi.
Później internetowa wyszukiwarka powie mi, że Liliane Maestrini zdobyła m.in. brązowy medal mistrzostw świata w Starych Jabłonkach, a Larissę poślubiła w 2013 roku. - Copacabana to historyczne miejsce dla naszego sportu. Przecież to tutaj zaczęła się siatkówka plażowa. Myślę, że uczestnicy olimpijskiego turnieju czują magię tego miejsca. My liczymy, że zdobędziemy na Copacabanie złote medale.
Obok piłki nożnej i siatkówki halowej to dla nas najważniejszy sport na igrzyskach - mówi Lili, ubrana w koszulkę z napisem "Wszyscy jesteśmy Larissą i Talitą". Podobnie jak swoja życiowa partnerka uważa, że "królowa mórz" to serce Rio de Janeiro. - Dlaczego? Nie widziałeś, co się tutaj dzieje? Mecze "plażówki" to istne szaleństwo - zaznacza.
Złotego medalu, na który liczy Lili, nie udało się zdobyć ani Larissie i Talicie, ani drugiej brazylijskiej parze, Agathcie i Barbarze. Te pierwsze zajęły miejsce tuż za podium, drugie przegrały w finale z Niemkami Laurą Ludwig i Kirą Walkenhorst. Złoto zdobyli za to Alison Cerutti i Bruno Schmidt, którzy w finale wygrali z Włochami Daniele Lupo i Paolo Nicolaiem.
Grzegorz Wojnarowski z Rio de Janeiro