Podnoszenie ciężarów Arkadiusz Michalski prawdopodobnie ma w genach. Dyscyplinę tę uprawiał jego ojciec, wuj, kuzyn i siostra. Trenować zaczął w wieku 11 lat.
– Oczywiście na początku to była bardziej zabawa, trening ogólnorozwojowy. Jako dziecko uprawiałem wiele dyscyplin sportowych. Biegałem, pływałem, przez chwilę nawet grałem w piłkę. I dobrze czułem się w każdej z nich. Ostatecznie wybrałem jednak ciężary – opowiada sztangista.
Decyzję podjął po obejrzeniu Mistrzostw Świata. To był 2001 rok, Turcja. Szymon Kołecki, zawodnik klubu KPC Górnik Polkowice, wywalczył wówczas brązowy medal.
– Zobaczyłem dekorację medalistów, podium i wiedziałem, że chcę doświadczać podobnych momentów. Już wtedy chciałem być najlepszy, wyróżniałem się – wspomina.
Z Polkowic do Opola
Pierwsze mistrzostwa Polski – Ciechanów 2005. Arkadiusz Michalski miał wtedy 15 lat. Ważył niewiele ponad 70 kg, wyrwał 106 kg i podrzucił 133 kg, co dało mu drugie miejsce. Rok później zdobył srebrny medal na mistrzostwach Europy w szwedzkim Landeskrone. Gdy miał 18 lat, pobił rekord Polski w podrzucie – 178 kg w kategorii do 94 kg.
– Wszystkie te sukcesy potwierdziły, że podnoszenie ciężarów to sport dla mnie. Wiedziałem, że warto poświęcić się temu jeszcze bardziej. Postawiłem wszystko na jedną kartę.
W 2015 r., po 10 latach startów dla KPC Górnik Polkowice, sztangista przeszedł do Budowlanych Opole, najbardziej utytułowanego klubu w Polsce w tej dyscyplinie.
Sportowy cel? Zdobycie medalu na Igrzyskach Olimpijskich. Na sali treningowej w Polkowicach przez wiele lat wisiał baner z hasłem "Szukamy olimpijczyka", Michalski doskonale to pamięta. W końcu udało się klubowi go znaleźć. W 2016 r. na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro sztangista z Polkowic zajął 7. miejsce. A dziś walczy o kwalifikację na Igrzyska Olimpijskie w Tokio w 2021 r.
Przygotowania przerwała pandemia COVID-19, choć nawet w czasie całkowitego zamknięcia Arkadiusz Michalski trenował z ojcem. Obecnie także robią to wspólnie. Ojciec najlepiej wie, jak zapanować nad zawodnikiem, który nie należy do najłatwiejszych i zawsze mówi to, co myśli.
– W ostatecznym rozrachunku ta przerwa dobrze mi zrobiła. Kilka miesięcy temu zaczął mi dokuczać ból w prawym barku i pojawiły się wątpliwości, czy dam radę startować na takim poziomie, jakbym tego chciał. Podobnie było w Rio. Wówczas także ból w barku przeszkodził mi w realizacji planu. Wiedziałem, że stać mnie na więcej, czułem niedosyt – opowiada.
Sztangista dostał więc kolejną szansę i zamierza ją jak najlepiej wykorzystać. Tym bardziej że w następnych igrzyskach w 2025 r. może już nie wystartować. Przygotowanie do imprezy tej rangi jest nie tylko ogromnym obciążeniem fizycznym, ale też wyzwaniem mentalnym.
– Nie potrafię dziś powiedzieć, czy dam radę trenować na tak wysokich obrotach i z tak dużym obciążeniem psychicznym. Sport zawodowy to życie pod ciągłą presją – tłumaczy.
Cel? Olimpiada
Co będzie, gdy ucichną brawa kibiców i wybrzmi ostatnia zwrotka "Mazurska Dąbrowskiego"? Pomysłów zawodnik ma kilka. Najbardziej naturalna droga po zakończeniu kariery to bycie trenerem i szkolenie młodzieży w dwuboju olimpijskim.
Jednak tym razem sport to nie jedyna opcja. Arkadiusz Michalski interesuje się też grafiką komputerową i projektowaniem stron internetowych. Postawił stronę internetową Górnikowi Polkowice, stworzył własną witrynę. Jest też przed obroną pracy licencjackiej. Pisze o wykorzystaniu wizerunku sportowca w promocji klubu sportowego i firm.
Zakończenie kariery oznacza więcej czasu dla rodziny. Obecnie średnio 100 dni w roku sztangista przebywa na zgrupowaniach, do tego dochodzą wyjazdy na zawody. Rozłąka z żoną i córką nie jest łatwa. Pandemia sprawiła, że pierwszy raz od kilku lat spędzili święta wielkanocne w Polkowicach. O tej porze roku sztangista najczęściej jest w Spale, gdzie przygotowuje się do kolejnych mistrzostw.
Na sportową emeryturę musi jednak jeszcze chwilę poczekać. Arkadiusz Michalski ma w końcu do wykonania konkretne zadanie – start na igrzyskach w Tokio. Skupiając się na tym celu, nie musi martwić się o finanse. Drugi rok z rzędu pomaga mu KGHM Polska Miedź. Jako stypendysta programu "Miedziane Rywalizacje", wspierającego utalentowanych polskich sportów, dostaje 50 tys. zł rocznie. Wśród 24 wyróżnionych jest aż siedmiu zawodników z Zagłębia Miedziowego.
– Tego rodzaju wsparcie jest dla sportowców niezwykle ważne. Znam co najmniej kilka osób, które z powodu problemów finansowych musiały zakończyć karierę, a mogły osiągnąć niezłe wyniki. Pieniądze od KGHM pozwalają mi spać spokojnie i skupiać się na treningach. To wsparcie ma też dla mnie dodatkowy wymiar. Moi dziadkowie i mój ociec pracowali w kopalni, wujek wciąż jest górnikiem. Cała moja rodzina związana jest z KGHM, dziś także i ja – podsumowuje.
Monika Rosmanowska
Artykuł powstał we współpracy z KGHM Polska Miedź.