Najpierw dramatyczny wypadek. Potem... wielki sukces

Instagram / Michał Piotrowski / Na zdjęciu: Anna Płoszyńska podczas gali finałowej Miss Polski na wózku
Instagram / Michał Piotrowski / Na zdjęciu: Anna Płoszyńska podczas gali finałowej Miss Polski na wózku

Lina rozpięta na wysokości czterech metrów między schodami pożarowymi a drzewem. 17-letnia Ania niepewnie pokonuje barierkę. Teraz od ziemi dzieli ją tylko kawałek sznura. I przestrzeń. A od wypadku, który zmieni całe jej życie - tylko dwie minuty.

W tym artykule dowiesz się o:

Ania ściska linę. Powoli się przesuwa. Przygotowuje ręce i nogi do kolejnego chwytu. Kiedy złapie sznur, powinna bez problemu dotrzeć do drzewa. To punkt krytyczny konkurencji "poligon" podczas Letniej Akademii Karate w Księżych Młynach.

Jedna ręka puszcza barierkę i powoli zmierza w kierunku liny. Ale druga nie wytrzymuje obciążenia. Najpierw ześlizguje się po poręczy, a potem całkowicie zwalnia niepewny chwyt.

Ania spada z wysokości czterech metrów. Ciało z hukiem uderza o ziemię.

Panika.

Przybiegają instruktorzy i koledzy. Oni udzielają jej pierwszej pomocy. Ktoś dzwoni na numer 112.

Przyjeżdżają strażacy. Kiedy kończą opatrywać Anię, przylatuje śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta

Karateczka w ciągu kilku minut trafia do szpitala. Ani na chwilę nie straciła świadomości. Ból jest potworny, ale jeszcze bardziej niepokoi ją fakt, że nie czuje nóg. Szybko przekonuje sama siebie, że kończyny widocznie są złamane.

Sala operacyjna. Znieczulenie zaczyna działać szybciej niż sądziła. Ania odpływa w kojący sen.

Budzi się po ponad sześciu godzinach. Nieporadnie otwiera oczy.

Z łzawej mgły wyłania się ogarnięta rozpaczą twarz ojca. Tata głaszcze córkę. Próbuje powstrzymać łzy. Niezbyt skutecznie.

On już wie, że Ania ma złamany kręgosłup. Odłamki kręgów powbijały się w rdzeń.

Nie ma mowy o odzyskaniu sprawności.

Duch walki

Kiedy Ania spojrzała na zrozpaczoną twarz ojca, przypomniała sobie śmierć mamy. Pani Iwona chorowała na nowotwór. Odeszła kiedy dziewczyna miała sześć lat.

Ania długo nie mogła się otrząsnąć z tragedii. Wpadła w depresję. Przez ciężką traumę chorowała na dolegliwe grypy żołądkowe. To był najgorszy okres w jej życiu.

Zaraz po obudzeniu Ania nie znała diagnozy, ale przeczuwała, że właśnie rozpoczyna się kolejny dramat.

Trzynaście lat temu potrzebowała olbrzymiej pomocy bliskich. Ale dopiero karate dało jej drugi oddech. I cel w życiu.

Jak się później okazało, także olbrzymią siłę.

Po wypadku bowiem Ania się nie załamała. Od samego początku była nastawiona na walkę o sprawność.

Dziś mówi, że to dzięki sportowi. To on ukształtował ducha walki, który do dziś jest czymś w rodzaju jej supersiły. Poza tym jej wiarę podsycił fakt, że co prawda złamała kręgosłup i uszkodziła rdzeń, ale jednak nie przerwała go zupełnie. To oznacza, że wciąż jest szansa, aby kiedyś stanęła na nogi o własnych siłach.

Wciąż przechodzi rehabilitację. M.in. na egzoszkielecie. Urządzenie odpowiada na sygnały wysyłane z mózgu i pomaga w poruszaniu nogami. Ania na nowo uczy się chodzić.

Choć nadal nie jest w stanie samodzielnie poruszyć nogami.

Na co dzień porusza się na wózku "aktywnym", który pomaga pokonywać krawężniki. Schody wciąż są jednak barierą nie do przejścia.

Rekordy

W swojej krótkiej karierze zdążyła wywalczyć tytuły mistrzyni Polski i drużynowej mistrzyni Europy. Podczas zawodów na różnych szczeblach zdobyła w sumie czterdzieści pięć medali.

Sport pomógł jej po śmieci mamy. A dziś pomaga w życiu po wypadku.

- Obecnie w moim życiu ciągle się coś zmienia. Zajęłam się na przykład tańcem towarzyskim na uczelni. Przez półtora roku trenowałam i tańczyłam na różnych galach uniwersyteckich. Mocno się rozwinęłam w tym zakresie. Pandemia pokrzyżowała mi plany taneczne, bo działanie sekcji wstrzymano. Ale w tym roku już kończę studia. Muszą położyć większy nacisk na życie rodzinne i pracę zawodową, więc nie załamuję się - tłumaczy Ania Płoszyńska.

Szczególnie, że jeszcze większą pasją byłej karateczki okazało się pływanie. Dwudziestoczterolatka nieco ponad dwa lata temu, jak co tydzień, poszła na jedną z łódzkich pływalni. Kiedy pokonywała kolejną długość basenu, zaczepił ją ratownik. Powiedział, że w Łodzi jest sekcja dla osób z niepełnosprawnościami. Zapytał, czy Ania nie chciałaby spróbować tam swoich sił.

Anna po sukcesie na mistrzostwach Polski / fot. Instagram
Anna po sukcesie na mistrzostwach Polski / fot. Instagram

- Pomyślałam, że moja sportowa dusza wreszcie mogłaby zostać nasycona. I tak zostało do dziś. Od roku startuję w zawodach, kilkakrotnie na arenie ogólnopolskiej. Zdobyłam tytuł brązowej medalistki mistrzostw Polski. Ale nie tytuły są najważniejsze. Dla mnie liczy się to, że pokonuję własne słabości, które po wypadku się zwielokrotniły. Ważniejsze są rekordy życiowe niż rywalizacja z innymi zawodniczkami - wyjaśnia Ania.

Aby reprezentować Polskę na zawodach międzynarodowych, trzeba wejść do światowej klasyfikacji. A na to czeka się bardzo długo. W swojej klasie niepełnosprawności Ania jest najlepsza w Polsce - tak przynajmniej wynika z rezultatów mistrzostw. Trener przekonuje ją, aby starała się o ranking i powołanie do kadry Polski.

- Mam to w tyle głowy, ale nie przywiązuję się do tej myśli. To nie dzieje się z dnia na dzień - twierdzi pływaczka.

Krzesło

Ania nadal nie ma czucia w nogach. Pływa poruszając rękoma. Ruchem bioder próbuje wywołać mimowolny ruch nóg, co dodaje jej szybkości w wodzie. 

- Dla mnie pływanie jest doskonałą formą rehabilitacji. W wodzie uzyskuję naturalną pionizację, a cała siła napędowa skupia się w rękach. To pozwala bardziej wzmocnić mięśnie - tłumaczy Ania.

Do dziś spotyka się ze stereotypami, ale większość ludzi nie patrzy już na wózek w żaden szczególny sposób. Czasy się zmieniły.

- Oczywiście to, że nie chodzę, tkwi w moim umyśle, ale patrzę na siebie jak na wartościową i atrakcyjną kobietę. A jeśli ja tak o sobie myślę, to inni też tak mnie postrzegają. Faceci właściwie nigdy nie oceniali mnie przez pryzmat wózka. Zawsze najpierw byłam ja. I to się liczy. Mój partner nazywa wózek "krzesłem". I faktycznie tak go traktuje. Różnica jest taka, że muszę z tym krzesłem chodzić wszędzie - śmieje się Płoszyńska.

I dodaje, że dla niej wzorem jest chłopak, który przyjeżdża na sekcję pływacką mimo braku trzech kończyn. Do pływania używa tylko jednej ręki. I... pływa szybciej od niej.

- Ten, kto tego nie zobaczył, nie może w to uwierzyć. Siła osób z niepełnosprawnościami zdumiewa - z dumą przyznaje pływaczka.

Piękno bez barier

Ze względu na swoją nieprzeciętną urodę Płoszyńska postanowiła wziąć udział w wyborach najpiękniejszej. Także to, jak niemal każda z jej aktywności, zakończyło się sukcesem.

Zdobyła tytuł drugiej wicemiss Polski na wózku. W październiku odbędzie się kolejna edycja wyborów Miss Świata. Do Meksyku przyjedzie dwadzieścia osiem kandydatek. Wśród nich Ania.

- Zarząd fundacji "Jedyna taka" wybrał mnie jako reprezentantkę Polski. To dla mnie wyróżnienie, ale przede wszystkim przygoda. Mogę poznać fajnych ludzi. No i powiedzmy sobie szczerze, bez udziału w tym plebiscycie zapewne nigdy nie zobaczyłabym Meksyku - nie ukrywa Płoszyńska.

I dodaje, że dla niej najważniejsze jest zdobywanie doświadczeń, które pomagają przezwyciężyć codzienność.

- Życie jest tu i teraz. Liczy się rodzina, przyjaciele. Całą resztę traktuję jak dodatki. Sport zawsze był mi bliski, również przed wypadkiem, więc czuję się w nim naturalnie. A wybory miss traktuję poważnie. Przygotowuję się do nich. Miałam już jedną sesję zdjęciową, trwa promocja w mediach społecznościowych - cieszy się łodzianka.

Wybory miss na wózku znacząco różnią się od standardowych. Jak podkreśla Ania, kandydatki przede wszystkim obalają stereotypy.

- Pokazujemy, że piękno nie ma barier. I każda z nas może być piękna. Nawet jeśli nie stoi, nie widzi, ma jakąś inną niepełnosprawność. Przesłanie jest więc zdecydowanie głębsze. Dzięki takim imprezom możemy wpłynąć na postrzeganie osób z niepełnosprawnościami. Niedawno, kiedy byłam na siłowni, pewien facet przybił mi piątkę. Chciał pokazać, że cieszy się, że taka osoba jak ja, również chodzi na siłownię. On chciał dobrze, ale to tylko pokazuje, że ktoś mnie zauważył wyłącznie z powodu wózka, na którym się poruszam. Lepiej byłoby, aby traktowano nas - osoby z niepełnosprawnościami - zupełnie naturalnie, jak każdą inną osobę. Powinniśmy żyć w świecie bez barier - zaznacza Ania.

Trzeci etap

Płoszyńska jest technikiem dentystycznym. Kończy studia, ale już pracuje w zawodzie - wykonuje uzupełnienia protetyczne. To zajęcie w pozycji siedzącej, więc wózek nie przeszkadza. Poza tym w ciągu ostatnich kilku lat bardzo rozwinęło się projektowanie komputerowe. I tutaj niepełnosprawność Ani nie jest przeszkodą.

Częste chodzenie na siłownię sobie odpuściła, ale sportu nigdy nie zostawi. Na pływalni trenuje od trzech do pięciu razy w tygodniu.

Partner Ani jest sportowcem, więc para rozumie się doskonale. Niedługo przeprowadzą się do wspólnego mieszkania. Chcą założyć rodzinę. Po rehabilitacji i sporcie to taki trzeci etap w walce o normalność.

- W całym tym nieszczęściu staram się odnaleźć plusy. Zauważam, że bez tego wypadku, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, nie osiągnęłabym tyle, ile dziś. Niektóre z moich aktywności nawet nie przyszłyby mi do głowy. Robię znacznie więcej niż niejedna osoba chodząca. Teraz bardziej doceniam życie i dostrzegam jego kruchość. Zauważam, ile można z niego wycisnąć. A warto to robić. Bo w jednej sekundzie wszystko może diametralnie się zmienić. Nie znamy dnia ani godziny. Jedna chwila może całkowicie przekreślić nasze plany i nadzieje na przyszłość.

Koszmar 17-latki. "Ciągle jesteśmy w szoku. Nie dociera to do nas" >>

Źródło artykułu: