Nie wytrzymał. Gardło miał ściśnięte, głos mu się łamał. To wszystko słyszeliśmy. Łez zobaczyć nie mogliśmy, ale musiały się pojawić. - Przecież my dzięki tym transmisjom żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej, zbiorowej radości... - mówił. Po czym zapadła cisza. - O tym nawet jest trudno mówić... - i znowu głos się załamał.
Słowami, którymi redaktor Włodzimierz Szaranowicz w 2011 roku żegnał na skoczni Adama Małysza, dziś moglibyśmy pożegnać i jego. Nie skomentuje już Zimowych Igrzysk Olimpijskich. W sumie nie wiadomo, czy skomentuje jeszcze cokolwiek.
Dyrektor TVP Sport Marek Szkolnikowski już zapowiedział, że zaproponuje "Szaranowi" inny etat. I jest to deklaracja, pod którą trzeba się podpisać. Skarby najpierw się zdobywa, a potem pielęgnuje. Może Szaranowicz będzie ekspertem w studio, a może będzie siedział za biurkiem. Jednak, umówmy się, jego miejsce jest w tych ciasnych kanciapach, na skoczniach, gdzie przed mikrofonem może i sam marzł, ale nas rozgrzewał przez lata. Nawet w czasach, gdy Adam Małysz ciągle był wielkim, ale niespełnionym talentem, a na skoczniach królował Martin Schmidt w fioletowym kasku Milki i Primoż Peterka.
Opowiadał kiedyś dziennikarzowi SportowychFaktów: - Ja naprawdę wierzyłem w Adama. Mając do czynienia z wybitnymi sportowcami, człowiek uczy się, że ich naprawdę stać na wiele, nawet jeśli wszyscy dookoła twierdzą, że dany zawodnik już praktycznie zakończył karierę. Ja zawsze starałem się zaszczepić wiarę w Małysza, namawiałem do tego, aby nie odwracać się od naszego idola, że nawet, kiedy nie ma sukcesów, trzeba z nim być. Ta wiara przyniosła efekt.
Fighter
Dla dzisiejszego pokolenia 30-latków Szaranowicz zimą był zawsze. Starsi pewnie pamiętają choćby legendę Jerzego Mrzygłoda, na którym on sam się wzorował. Obecne igrzyska zimowe są jego dziesiątymi (do tego dziewięć letnich). Jego głos niósł do medali Adama Małysza i Kamila Stocha. W ogóle przygodę z igrzyskami (zimowymi i letnimi) rozpoczął w 1980 roku w Moskwie, jeszcze jako radiowiec. Nie poleciał w tym samym roku do Lake Placid, bo to była komuna, nie dostałby paszportu tym bardziej, że jego rodzina mieszkała w USA. Cztery lata później igrzyska w Los Angeles zabrała mu PRL-owska władza. Zimna wojna trwała w najlepsze, wyjazd za Wielką Wodę komunistyczna Polska zablokowała.
Ale pamiętajmy też, że w latach 90. przybliżał nam wielki świat amerykańskiej koszykówki. "Hej, hej, tu EnbiEj!" - rozpoczynał swój program i pokazywał, jak Michael Jordan lata ponad głowami. A my bujaliśmy w obłokach, że w tej Ameryce to dopiero musi być fajnie.
On sam powietrznego Michaela oglądał na IO w Barcelonie. Wstawał na te mecze w środku nocy, wsiadał w taksówkę i 45 minut jechał do pobliskiej Badalony, bo tam były mecze największego w historii Dream Teamu.
Bywało - jak to mówią - i śmieszno, i straszno. Opowiadał w "Polsce The Times", że w Seulu (1988) jego i Zdzisława Ambroziaka nadgorliwy koreański policjant straszył bronią, bo dziennikarze chcieli z jednej areny na drugą przejść skrótem. - I tak czekałem, bo nie wiedziałem, co robić, a "Zdzich", potężny chłop przecież, klepnął Koreańczyka w czapkę i tym swoim niskim głosem: "Stary, nie denerwuj się". Przeszliśmy.
Z kolei w Atlancie (1996), kiedy wyjeżdżali z Dariuszem Szpakowskim ze stadionu, drogę zagrodzili mu marines. - Jak się odwrócili, to chciałem ich ominąć. Jak jeden z nich walnął kolbą w szybę, to o mało jej nie rozbił. Dodał, że jak nie rozumiemy, co do nas mówi, to za chwilę wytłumaczy nam to w inny sposób.
Szaranowicz to też lekka atletyka i nieodłączne duety z Przemysławem Babiarzem i Markiem Jóźwikiem. To chyba na bieżniach o sportowcach zaczął mówić, że to "fighterzy". Mówił tak o naszych wspaniałych 400-metrowcach Tomaszu Czubaku czy Robercie Maćkowiaku. Przeniósł to na skocznię.
Coś się skończyło
Tłumaczył, że dla niego igrzyska mają wymiar mistyczny. Są wartościami, które trzeba bronić. Że w brutalnym świecie na tej właśnie imprezie, gdzie według idei coubertenowskiej liczy się tylko udział, można odnaleźć elementy świata idealnego. W Pjongczangu pożegnał się z zimowymi, ale w takim razie trudno dziś przewidzieć, że za dwa lata w sierpniu pojedzie do Tokio. Będzie miał wtedy 71 lat.
Gdy Szaranowicz żegnał Adama Małysza, powiedział jeszcze: - Coś się niewątpliwie zamknęło. Ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji. Będzie jakaś próba stworzenia czegoś nowego.
Małysza zastąpił Kamil Stoch. Jego zastąpi - sam go zresztą namaścił na następcę - Przemysław Babiarz. Zmierzy się z legendą.
ZOBACZ WIDEO Jest historyczny medal w drużynie dla Polski! Zobacz reakcję kibiców z Wisły