W tym artykule dowiesz się o:
Odkrycie Bogdana Wenty
Bartoszowi Jureckiemu długo przyszło czekać na pierwszą szansę pokazania swoich umiejętności w reprezentacji Polski. Otrzymał ją dopiero, kiedy selekcjonerem został mianowany Bogdan Wenta. Dwa miesiące po jego zakontraktowaniu, w grudniu 2004 roku, kołowy po raz pierwszy założył koszulkę z orłem na piersi. A był już wtedy prawie 26-letnim zawodnikiem. Wiek nie miał jednak w jego przypadku żadnego znaczenia. Nowemu szkoleniowcowi bardzo szybko przypadł do gustu i stał się filarem kadry na 12 kolejnych lat. Warto pamiętać, że nim definitywnie przestawił się na pozycję obrotowego, próbował swoich sił w ekstraklasowej Olimpii Piekary Śląskie (2001/2002) na prawym rozegraniu. I to z całkiem niezłym skutkiem.
Jak zostać "Shrekiem"?
Od samego początku pobytu w reprezentacji wyróżniał się ogromną siłą. Radził sobie z większymi ciężarami niż większość kolegów, co błyskawicznie zauważył Artur Siódmiak i "ochrzcił" go pseudonimem nawiązującym do głównej postaci jednego z najbardziej rozpoznawalnych filmów animowanych na świecie. Ksywka przyjęła się bardzo szybko, a koledzy Jureckiego do dziś śmieją się, że ma niezmiernie podobną posturę do Shreka.
Parkiet do tańca a parkiet do walki
W polskiej kadrze był uznawany za najlepszego tancerza. Kiedy w wolnych chwilach wchodził ruszał na parkiet, w jego poczynaniach widać było dryg, pasję i swobodę ruchów. Tej ostatniej na boisku nie zaznawał właściwie nigdy. Jego rola była związana z wykonywaniem tak zwanej "brudnej roboty", pod postacią ciągłej walki z twardo grającymi obrońcami rywali o wywalczenie sobie dogodnej pozycji rzutowej. Doświadczył przez to wielu kłopotów zdrowotnych, między innymi z kolanem i łydką, ale żadna kontuzja nie była w stanie go złamać. Podobnie jak wrodzona wada lewej stopy (ograniczona mobilność w płaszczyźnie góra-dół - przyp. red). Niemieccy lekarze byli pełni podziwu, jak Jureckiemu udało się wznieść na tak wysoki poziom.
Różne oblicza horroru
Nasz kołowy nie przepada za horrorem jako gatunkiem filmowym. Samemu jednak wielokrotnie, wraz z kolegami, fundował polskim kibicom prawdziwą jazdę bez trzymanki. Kto śledził poczynania Biało-Czerwonych na przestrzeni ostatnich 10 lat, ten dokładnie wie, jak często losy wyniku w spotkaniach z ich udziałem rozstrzygały się w ostatnich sekundach. Jurecki należał do grona tych zawodników, którzy nie bali się brać na siebie odpowiedzialności w najbardziej newralgicznych momentach. Zawsze pozostawał między innymi w gotowości do wykonywania kluczowych rzutów karnych.
Podbite serca Niemców
Kiedy polska reprezentacja świętowała swoje największe sukcesy w XXI wieku, Jurecki właściwie przez cały czas był wierny barwom jednego klubu. Był nim niemiecki SC Magdeburg. Nasz szczypiornista występował dla niego w latach 2006-2015. W drużynie powszechnie znanej pod pseudonimem "Gladiatorzy" całkowicie zasłużył sobie na takie miano. Zaskarbił sobie ogromną sympatię zarówno niemieckich działaczy, jak i kibiców. Na zakończenie przygody z zespołem otrzymał iście królewskie pożegnanie. Nie tylko dostał ogromne owacje, ale również trafił do klubowej Galerii Sław. Co więcej, jego koszulka zawisła pod dachem hali GETEC-Arena, a numer, z którym występował (31 - przyp. red.) został zastrzeżony.
ZOBACZ WIDEO Michał Pazdan: Nieważne jak. Ważne, że awansowaliśmy
Multimedalista mistrzostw świata
Ogromna ilość zdrowia, jakie Jurecki zostawił na boisku w roli reprezentanta Polski, została mu wynagrodzona przez trzy medale mistrzostw świata. Najbliżej wywalczenia najwyższego lauru był w 2007 roku, ale w finale nasza kadra nie dała wówczas rady Niemcom (24:29). W 2009 i 2015 roku na szyi kołowego zawisł natomiast brązowy "krążek". Do powtórzenia tych sukcesów niewiele zabrakło mu podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Jak na prawdziwego sportowca przystało, na światowych boiskach pozostawił wiele potu, krwi i łez. Dlatego też mimo porażki w ostatnim reprezentacyjnym meczu, z międzynarodowej sceny schodzi tak naprawdę w blasku. Jako zwycięzca.