Po 60 minutach zaciętego boju z Japończykami, zakończonego rzutami karnymi, Polacy awansowali do finału turnieju 4 Nations Cup w Opolu. Wielkich powodów do optymizmu nie było, ale tak naprawdę nikt nie spodziewał się cudów. Mnóstwo kontuzji, naprędce zebrany skład, dwa wspólne dni. Jak na takie okoliczności gra nie wyglądała najgorzej, obiecująco wypadli debiutanci Bartosz Kowalczyk i Denis Szczęsny.
W finale czekali Rumuni, na tę chwilę zespół o podobnym potencjale do naszej reprezentacji. 1,5 roku temu zupełnie przebudowana kadra Piotra Przybeckiego uszczęśliwiła kibiców w Gdańsku, po całkiem dobrym meczu wygrała 32:31 na zakończenie fatalnych el. ME 2018.
Dobry start nic nie wart
Nawet Ci, którzy bardzo surowym okiem patrzyli na Polaków, mogli czuć się usatysfakcjonowani po pierwszych minutach. Kowalczyk, choć bardzo nieskuteczny, to ponownie urozmaicał akcje, wykorzystywał Kamila Syprzaka na kole. Obrotowy Barcelony dostał wiatru w żagle po udanym spotkaniu z Azjatami, korzystał z minut, bo w Hiszpanii grywał ogony. Wypracował kilka karnych, sprawdzał się jako środkowy obrońca do pary z Maciejem Gębalą, stawiał bloki. Obok nich twardo stał silny (i zbudowany) jak tur Szczęsny. Piłki przyciągał Mateusz Kornecki, przez 10 minut odbił pięć z sześciu rzutów.
Biało-Czerwonym wyczerpały się pomysły albo zostali rozczytani, bo szybko roztrwonili przewagę 5:1. Przybecki ściągnął Kowalczyka na ławkę, grę prowadził Adrian Kondratiuk, ale wtopił się w reprezentacyjną szarzyznę. Szymon Sićko pudłował, Rafał Przybylski znowu zawodził. Jego jedynym zmiennikiem był Marek Szpera, bo Pawła Paczkowskiego wyeliminował uraz stawu łokciowego, więc pola manewru właściwie nie było.
Rozkręcił się bramkarz Rumunów Ionut Iancu, a raczej rozgrzali go Polacy. Rywale stopniowo odrabiali stratę, Kornecki był bezradny w większości kontr. Rumuni trafiali z czystych pozycji, w końcu, tuż przed przerwą, wyszli na pierwsze prowadzenie. Drugi kwadrans wygrali 9:4.
Jak po grudzie
Zagrożenie z dystansu istniało tylko teoretycznie. Rozgrywającym nie szło, głównie dogrywali, za indywidualne akcje brali się Michał Daszek i Jan Czuwara. Skrzydłowi wyciągnęli kolegów z marazmu, obrona pomagała Korneckiemu. Remisowy wynik przypudrował mankamenty. Wiele mankamentów.
Skoro nie wiodło się w ataku, to trzeba było wygrać charakterem i obroną. Duet Syprzak-Gębala i Kornecki okazali się największymi plusami niezbyt porywającego meczu.
Kontry i parady Korneckiego utrzymywały przy życiu. Na minutę przed końcem Polacy, po rzucie - jakże inaczej - świetnego Daszka, prowadzili 23:22. W mgnieniu oka podarowali dwa gole i zrobiło się gorąco.
Przybecki ustawił akcję - uwaga - z trzema obrotowymi. Rumuni tak skoncentrowali się na tłoku w środku, że odpuścili skrzydła i Czuwara wyrównał. Odpowiedź udało się powstrzymać. Zatem karne.
Bohaterem Stegu Areny mógł zostać miejscowy pan na włościach. Adam Malcher po prawie 60 minutach na ławce wszedł do bramki i zatrzymał Nicusor Negru. Życie szczypiornisty jest przewrotne, znakomity dotąd Daszek nie wykorzystał szansy na zwycięstwo i doszło do dodatkowych serii. Co się odwlecze, to nie uciecze. Malcher jeszcze raz zastopował Rumuna i uszczęśliwił kibiców tak jak robił to wielokrotnie w meczach Gwardii.
W meczu o trzecie miejsce Japończycy pokonali Czechów 27:25. Kapitalne zawody rozegrał filigranowy prawy rozgrywający Shinnosuke Tokuda. 23-latek z węgierskiego Dabas rzucił 11 bramek.
Finał 4 Nations Cup, Opole:
Polska - Rumunia 24:24 k.6:5 (9:10)
Polska: Malcher, Kornecki, Wyszomirski - Przytuła, Salacz, Olejniczak, Kowalczyk 1, Szczęsny 1, Sićko, Czuwara 4, Syprzak 3, Szpera, Moryto 5/3, Daszek 7, Kondratiuk 1, Gębala 1, Przybylski 1
Karne: 5/5
Kary: 4 min. (Fotache, Dumitru)
Rumunia: Ionut, Vasile - Manescu 1, Bodor, Rotaru, Grigoras 2, Buzle 1, Racotea 2, Becheru 1, Bujor 6, Negru 6/3, Csepreghi 1, Cabut 2, Fotache, Onyejekwe 2, Dumitriu, Nistor
Karne: 3/3
Kary: 2 min. (Przybylski)
Rzuty karne:
0:1 - Csepreghi
1:1 - Moryto
1:1 - Grigoras (poprzeczka)
2:1 - Kondratiuk
2:2 - Onyejekwe
2:2 - Syprzak (Vasile obronił)
2:3 - Cabut
3:3 - Sićko
3:3 - Negru (Malcher obronił)
3:3 - Daszek (Vasile obronił)
4:3 - Moryto
4:4 - Csepreghi
5:4 - Kondratiuk
5:5 - Racotea
6:5 - Syprzak
6:5 - Onyejekwe (Malcher obronił)
O 3. miejsce:
Czechy - Japonia 25:27 (13:13)
Najwięcej bramek: dla Czech - Marek Monczko 5, Jakub Sterba 4; dla Japonii - Shinnosuke Tokuda 11, Adam Yuki Baig 6
ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". Bunt piłkarzy w Manchesterze United. "To wszystko jest bardzo niegrzeczne"
Nieźle
Trzeba jakoś zacząć