Kadra Wojskowych od początku sezonu jest bardzo szczupła, ale sytuację utrudniły jeszcze niedawne kontuzje Jakuba Łucaka i Łukasza Białaszka. W przypadku pierwszego z nich wciąż nie jest znany termin powrotu do gry. Nieobecność Łucaka, jednego z liderów zespołu, ma przełożenie na styl gry wrocławian. Śląsk musi liczyć na skuteczność drugiej linii i bramki z koła Igora Żabicia, tegorocznej rewelacji ligi.
- Na Kubę trzeba chuchać i dmuchać. Stracił cały poprzedni sezon i taka prawda, ze to kolano się odezwało. Trzeba go wyciągnąć z treningu, dać mu chwilę na rehabilitację i na wznowienie treningu siłowego, by odciążyć staw. Będziemy starali się go powoli wprowadzać, na razie musiał odpocząć. Czasami trzeba zrobić jeden krok w tył, by zrobić potem dwa w przód. Łukasz Białaszek dość mocno skręcił kostkę, nie grał w Szczecinie i z Kielcami, ale w następnym meczu powinien wystąpić - wyjaśniał trener Przybecki.
Bez swoich podstawowych skrzydłowych Śląsk musiał radzić sobie w spotkaniu z Vive Tauron Kielce. Zgodnie z przewidywaniami kielczanie nie mieli problemów z odniesieniem zwycięstwa, choć początkowo wrocławianie zadziwiali. Zawodnicy trenera Przybeckiego wyszli bardzo wysoko z obroną i zatrzymywali Vive daleko od bramki Krzysztofa Szczeciny. Za ryzykowną defensywę zapłacili cenę w drugiej połowie, w której stanowili tło dla rywali i przegrali 28:39.
- Dla młodych graczy Śląska takie mecze to niesamowite doświadczenie. Próbowaliśmy grać dosyć nietypową wysoką obroną. Nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się Vive obroną 6-0. Fajnie, że wystąpili młodzi zawodnicy i rzucili bramki. Przyszło też dużo więcej osób na mecz, co oczywiście nie zdarza się aż tak często. Zrobiliśmy to, co było w naszych możliwościach. Chcieliśmy wprowadzić element zaskoczenia, ale nie da się zadziwiać tak doświadczonych graczy przez 60 minut - ocenił spotkanie szkoleniowiec Śląska.
Wojskowi niemal już tradycyjnie w tym sezonie siadają kondycyjnie pod koniec spotkań. Podobnie było w meczu z Vive, bowiem wielu z wrocławian niemal nie opuszczało placu gry. - Chłopaki muszą dostać trochę przerwy, bo widać, że jadą ostatnimi siłami. To się może skończyć kolejnymi kontuzjami. Czasami aż mi jest ich szkoda, gdy w 45 minucie ledwo chodzą. Błędy wynikają nie tylko z braku jakości, ale także po prostu ze zmęczenia - przyznał szczerze Przybecki.