Ktoś musiał przegrać, a ktoś wygrać. To na takim szczeblu rozgrywek, jakim jest gra w Pucharze Polski, rzecz normalna. Świadomość porażki dwukrotnie dotknęła na zawodniczki Startu Elbląg, które w niedzielnym, małym finale musiały uznać wyższość drużyny SPR Pogoni Baltica Szczecin. - Nic nie zmienimy. Szkoda, że tak wyszło. Za dużo było tych naszych błędów. Mogłyśmy zdobyć łatwe bramki z kontry, ale niestety przeciwniczki do nas dochodziły. Przykre, ale cóż - krótko skomentowała fakt porażki Kinga Grzyb.
Przyjezdne najbardziej żałować mogą samej końcówki spotkania, kiedy to w 55. minucie ze skrzydła bramkę na 24:22 trafiła właśnie Grzyb. Pogoń następnej akcji bramką nie zakończyła, ale nie uczyniły tego także zawodniczki EKS-u, które dwukrotnie wyrzuciły piłkę w aut. - Wydaje mi się, że podeszłyśmy do tego za nerwowo. Nie potrafiłyśmy uspokoić swojej gry i ustalić sobie wcześniej, że mamy grać dłużej, nawet na czas, bo po sekundach na czasie też można zdobyć bramkę - dodała nasza rozmówczyni.
Przysłowiowe siódme poty wylewały z siebie zarówno Ewelina Kędzierska w bramce jak i Hanna Sądej na kole. Ta druga bardzo często otrzymywała podania od swoich koleżanek i albo sama zdobywała bramkę (łącznie 4), albo prowokowała słuszne rzuty karne (również 4). - Niestety, żeby wygrać musi grać cały zespół, a nie tylko dwie, trzy zawodniczki. Jesteśmy zespołem i wygrywa zespół - zauważyła skrzydłowa elblążanek.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
Na koniec zapytana, jak ta porażka wpłynie na drużynę przed play-offami (Start w pierwszej rundzie będzie się mierzył właśnie z Pogonią Baltica), odpowiedziała. - To jest oddzielna kwestia. Z jednej strony dobrze, że zagrałyśmy taki mecz. Możemy się lepiej przygotować, w sumie przeciwniczki też. Krótko mówiąc nie ukrywam, że będzie wojna - zakończyła Grzyb.