Nie ma łatwego początku sezonu beniaminek PGNiG Superligi Kobiet, zespół SPR-u Olkusz. Łatwo nie było także w Szczecinie, gdzie miejscowa SPR Pogoń Baltica nie pozostawiła złudzeń, komu powinny zostać dopisane kolejne dwa oczka w ligowej tabeli. Niemniej jednak po pierwszej połowie w ekipie małopolanek mogło powiać pewnym optymizmem. - Nic nie zapowiadało takiej porażki. Okazało się jednak, że to był czwarty mecz i czwarta nasza przegrana. Niestety różnica między pierwszą ligą, w której SPR spędził 3 lata a Superligą i zespołem, który będzie prawdopodobnie walczył o wysokie miejsca, jest duża. Skoro tak mówi protokół, to tak jest w rzeczywistości - powiedział wyraźnie przygnębiony szkoleniowiec gości Marek Płatek.
Co ciekawe do przerwy olkuszanki przegrywały tylko 15:17. Ich szkoleniowiec przewidywał jednak, że to może być jedynie woda na młyn dla faworyzowanych szczecinianek. Jak później pokazały wydarzenia na parkiecie jego przypuszczenia sprawdziły się w 100 proc. - Głównym założeniem po przerwie było to, by wytrzymać pierwsze 10 minut. Wiadomo było, że szczecinianki będą taką sytuacją podrażnione i rzucą się na nas. O tym rozmawialiśmy w szatni przez całe 10 minut. Jak się okazało to zadziałało, ale odwrotnie. Pogoń się na nas rzuciła, a my tego nie przetrzymaliśmy i właściwie wtedy ten mecz się dla nas skończył.
Ekipie SPR-u można przypisać jeszcze jeden, niezbyt przyjemny fakt, a mianowicie zdobycie zaledwie 6 bramek w drugiej połowie przy stracie aż 24. - To bardzo mało. Szukanie tutaj jakiegokolwiek usprawiedliwienia mija się z celem. Koń jaki jest każdy widzi. Mecz jaki był też każdy widział: pierwsza połowa, po której można było schodzić z podniesionym czołem i druga, po której ze spuszczonymi głowami trzeba wejść do szatni, bo można przegrać, ale nie tak - zakończył Płatek.