Piotr Werda: W minionej kolejce ligowej zaliczył Pan udany debiut w roli pierwszego szkoleniowca Nielby odnosząc pierwsze w tym sezonie zwycięstwo na wyjeździe. Pomimo zdobycia kompletu punktów, wciąż można wiele poprawić w grze zespołu. Na jakich elementach treningu skupiliście się po wygranej z Powen-em?
Dariusz Molski: Liga jest długa. Tegoroczne rozgrywki kończą się 17. grudnia. Musimy więc pielęgnować nasze zdrowie. Po zwycięstwie w Zabrzu postanowiłem dać zawodnikom kilka dni na podładowanie akumulatorów, złapanie trochę świeżości oraz wzmocnienie całego organizmu. Życzyłbym sobie, aby graczom nic złego się nie przytrafiło oraz aby na te sześć kolejek, które rozegramy do końca roku, byli optymalnie przygotowani.
Jak wyglądały te zajęcia?
- Trening miał trochę inną formę niż normalnie. W środę, po Dniu Wszystkich Świętych mieliśmy półtoragodzinne zajęcia w terenie. W czwartek trenowaliśmy dwie godziny w hali. W piątek ponownie wyruszyliśmy w teren. Poprzedni tydzień spędziliśmy na świeżym powietrzu, żeby się dotlenić, ale też, by solidnie popracować w sensie tlenowym oraz troszkę beztlenowym. Od poniedziałku przygotowujemy się do sobotniego spotkania z Warmią Olsztyn. Przed starciem ligowym czekał nas jeszcze pojedynek w ramach Pucharu Polski. Wykorzystaliśmy go, aby doskonalić pewne elementy w różnych ustawieniach. Nie nastawiamy się na zdobycie pucharu. Interesuje nas przede wszystkim spotkanie ligowe z Warmią, które jest dla nas bezcenne.
Jakim przeciwnikiem jest Warmia Olsztyn?
- Jest to bardzo groźny rywal. Na papierze w dalszym ciągu jest to trzecia siła w Polsce. Pod względem organizacyjnym i finansowym są także bardzo dobrze przygotowani do rozgrywek ligowych. Nie idzie im jednak gra. My musimy zrobić wszystko, aby dalej im nie poszło. Jeśli mają się gdzieś odbić, to nie na nas. W ostatnim meczu, który rozegrali w Kwidzynie, pokazali, że potrafią grać w piłkę ręczną. Zresztą w przedostatniej kolejce także. To nie są chłopcy do bicia. To są nazwiska, które reprezentują, czy reprezentowały Polskę. Niektórzy z nich są wicemistrzami świata. Trzeba mieć duży szacunek dla rywala i dobrze się przygotować, aby wygrać.
Oby zespołowi nie przytrafiły się kontuzje, które mogą znacząco osłabić skład. Jak zdrowie zawodników?
- W ostatnich dniach zbytnio nie prowokowaliśmy losu, żeby nikomu się nic nie stało. Chcieliśmy uniknąć katastrofy. Wciąż mamy kontuzjowanego środkowego rozgrywającego. Jak wynika z konsultacji lekarskiej, u Bartosza Świerada nie ma jeszcze zrostu. Jego ręka źle wygląda, gdyż długo znajduje się w gipsie, przez co mięśnie wiotczeją i zanikają. Odbudowa będzie trwała bardzo długo. Znam takie przypadki, jak i pracowałem nad takimi, gdzie rehabilitacja jest szalenie trudna, czasochłonna oraz mozolna. Bartek jest zawodnikiem cierpliwym i cały czas ćwiczy indywidualnie oraz z zespołem. Posługuje się zdrową ręką. Jest nam bardzo potrzebny.
Wracając do meczu z Powenem Zabrze, co Pan uczynił, że Nielba słynąca z wyjątkowej nieskuteczności na wyjazdach, po raz pierwszy w tym sezonie zwyciężyła na obcym parkiecie? Jak Pan zmotywował zawodników i jaką zastosował strategię?
- Zmieniliśmy trochę ustawienie w obronie. Przekonywaliśmy zawodników wspólnie z Pawłem Galusem do innej formacji defensywnej. Chłopacy nie byli bowiem do zmiany przekonani. Tłumaczyliśmy im, że muszą nam w pewnych kwestiach zaufać. Nie chcieliśmy oczywiście robić żadnego zamordyzmu, bo nie o to chodzi. Zawodnicy muszą się niekiedy przekonać, że my też możemy mieć rację. Wałkowaliśmy to. Z dnia na dzień wyglądało to lepiej i na meczu w Zabrzu wyszło całkiem poprawnie.
Udało się więc zaskoczyć przeciwnika?
- Na pewno tak. W pierwszym fragmencie spotkania sprawiliśmy rywalom dużą niespodziankę. Wynik 5:1 od razu zwala z nóg. Zabrzanie przez długi okres czasu nie mogli się podnieść - na pewno do końca pierwszej połowy. Spotkanie mogło się zakończyć pięciobramkową przewagą Nielby, ale przez naszą niefrasobliwość straciliśmy dwie bramki. Później to trochę bolało. Niemniej pokazaliśmy charakter. W odpowiednim momencie wziąłem czas. Porozmawialiśmy sobie, wyjaśniliśmy, że nie ma się gdzie spieszyć, trzeba grać konsekwentnie, nie wolno błędów nadrabiać następnym błędem. Trzeba mozolnie budować każdą bramkę.
Od ponad miesiąca pracuje Pan w Wągrowcu. Najpierw piastując funkcję drugiego trenera MKS-u, teraz jako pierwszy szkoleniowiec. Czy ma Pan już nieco większe wyobrażenie na temat zespołu, jego możliwości oraz tego, na czym trzeba się najbardziej skupić, aby poprawić grę?
- Wszystko trzeba pielęgnować i doskonalić. Nie można żadnego elementu zaniedbać, bo to się za chwilę zemści na boisku. Wiadomo, że na niektóre elementy, które nam w danym momencie nieco gorzej wychodziły, poświęcamy więcej czasu, np. popełnialiśmy dużo błędów technicznych. W ostatnim meczu było ich mniej o połowę. To już jest znaczny zysk. Nad tym musimy pracować, gdyż bez tego sobie nie poradzimy. Ruszyliśmy kilka sytuacji kontrą pośrednią. Dwie, czy trzy akcje były z kontry bezpośredniej, czyli piłka była wówczas przechwycona w polu i rzucona w przód do wybiegającego. To są elementy, nad którymi trzeba pracować. Tutaj jest najwięcej do poprawienia.
A w grze obronnej?
- W spotkaniu z Powenem Zabrze przekonaliśmy się, że mocny zespół, który jest szalenie bitny na boisku, nie dał nam rady. Przeciwstawiliśmy się mu, zatrzymaliśmy go. Cały czas powtarzam: nie trzeba się bronić, tylko w obronie atakować. I tak wyszło. Pierwsze cztery czy pięć piłek myśmy rywalowi ukradli po prostu sprzed nosa. Doskonałą partię w tej części zagrał Łukasz Białaszek. W kolejnych spotkaniach możemy się spodziewać ustawienia 5-1 z wysuniętym jednym zawodnikiem. Ten gracz musi przede wszystkim wykonać swoje zadanie, ciężko pracować. Na tej pozycji próbujemy kilku zawodników. Każdy z nich może na niej stanąć. Cieszy jeszcze to, że ten drugi wariant - podstawowy, do którego wróciliśmy później - zafunkcjonował. To jest ważne. Kiedy idzie w obronie, to udaje się ustawienie 5-1 jak i 6-0. Musimy mieć 2 czy 3 systemy obronne takie, w których czujemy się dobrze. Gdy coś nie idzie, to mamy wówczas możliwość zmiany, zaskoczenia przeciwnika oraz kombinacji, roszady ludźmi. Na poszczególną pozycję możemy czasami jednak nie znaleźć takiego samego dublera. Wtedy być może w innym systemie obrony ten człowiek się sprawdzi. To jest ciężka, długa praca. Trzeba być tylko cierpliwym i mozolnie robić kroczek po kroczku w przód, a najlepiej od czasu do czasu zwyciężyć. Obowiązkiem jest wygrać najbliższe zawody. To nie załatwia żadnej sprawy, ale nas trochę lepiej ustawia. Jest jakimś światełkiem w tunelu. Później mamy jeszcze pięć spotkań w tym roku i dwa z nich musimy wygrać, bo inaczej wejdziemy w kłopoty. Czekają nas mecze wyjazdowe: do Lubina, do Legnicy, u siebie gramy tylko z Olsztynem i Ciechanowem, ponadto zagramy też z Kielcami i Płockiem. W starciu z Warmią musimy dać z siebie wszystko, by rozstrzygnąć je na swoją korzyść, mieć już te 8 punktów i czekać, co będzie dalej.