Dojrzewam do roli trenera - rozmowa z Marcinem Lijewskim, reprezentantem Polski w piłce ręcznej

Dwukrotnie był wybierany do najlepszej siódemki mistrzostw świata. Ostatniego mundialu nie zaliczy jednak jak cała reprezentacja Polski do udanych. Mimo tego Marcin Lijewski wierzy jeszcze, że reprezentacyjną karierę przyjdzie mu zakończyć po Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, gdzie najskrytszym marzeniem jest wywalczenie medalu. Starszy z braci Lijewskich powiedział nam także, że jeśli będą omijać go kontuzje, zamierza pograć jeszcze kilka lat, a w przyszłości być może zostanie trenerem, choć kiedyś nie wyobrażał się w tej roli.

Maciej Kmiecik: Rozpocznijmy naszą rozmowę od Bundesligi. Twój zespół jest liderem tabeli i głównym kandydatem do mistrzowskiej korony. Zdołacie wywalczyć to upragnione złoto?

Marcin Lijewski: Do mistrzostwa jeszcze daleka droga. Pierwsza runda rozgrywek wywołała w Hamburgu jakąś niezrozumiałą falę euforii. Nie wiem dlaczego tak się stało. Co prawda straciliśmy tylko dwa punkty, ale wszystkie najważniejsze mecze graliśmy u siebie. Tak naprawdę powinniśmy wywalczyć komplet punktów. Koniec marca i początek kwietnia pokaże nam w jakim miejscu jesteśmy. Mamy cztery bardzo ciężkie mecze wyjazdowe. Możemy w nich stracić maksymalnie trzy punkty. Jeżeli nam się to uda, mamy realne szanse na mistrzostwo Niemiec. Jeżeli stracimy więcej punktów niż trzy, będziemy musieli raczej zapomnieć o tytule.

Do gry wrócił Twój młodszy brat, Krzysztof. Łatwiej teraz będzie Ci się grało, mając solidnego zmiennika?

- Kiedy Krzysiek pauzował z uwagi na kontuzję grałem więcej, ale nie było jakoś szczególnie trudno. Wiadomo, że obciążenia były większe, ale trzeba powiedzieć, że nasz trener dobrze kierował zespołem. Jak potrzebowałem przerwy, mogłem się zmieniać z kolegami, kiedy tylko chciałem. Dał mi wolną rękę. Nie odczuwałem więc tego, że gram więcej.

Walczycie o mistrzostwo Niemiec, marzycie pewnie także o dobrym wyniku w Lidze Mistrzów. Uda się połączyć walkę o te dwa cele, czy też może trzeba bardziej skupić się na jednym?

- Taki klub jak HSV chciałby wygrać wszystko. Ja osobiście skupiłbym się na jednym celu. Za wszelką cenę chciałbym wygrać mistrzostwo Niemiec. Jeżeli przy okazji dałoby się coś osiągnąć w Champions League, to byłoby wspaniale, ale celem numer jeden jest mistrzostwo Bundesligi.

Już wkrótce, 20 marca zagracie mecz w Berlinie z Fuchse, w którym gra Bartłomiej Jaszka, kolega z reprezentacji i zawodnik wywodzący się z tego samego klubu, co Ty i Twój brat, czyli Ostrovii Ostrów. Te pojedynki w Bundeslidze z kolegami z reprezentacji traktujecie jakoś szczególnie prestiżowo?

- Ja nie podchodzę do tych meczów jakoś szczególnie. Wiadomo, że przed meczem przywitamy się serdecznie, porozmawiamy, ale z pierwszym gwizdkiem sędziego, zacznie się walka na całego.

Ale chyba mecz z "Lisami" z Berlina taki zwykły już nie będzie? Macie z nimi porachunki z tego sezonu...

- Dokładnie. Berlin wyeliminował nas z Pucharu Niemiec w dosyć tajemniczych okolicznościach. Mamy więc temu zespołowi coś do udowodnienia. Chcemy się zrewanżować. Szkoda, że mecz jest u nich, a nie w naszej hali, bo wtedy zawsze gra się lepiej. Uważam, że jesteśmy zespołem dużo lepszym. Jeśli zagramy na swoim przyzwoitym poziomie, to powinniśmy wygrać w Berlinie.

Fotorelacja z Zielonej Góry - foto.sportowefakty.pl

Ty już poczułeś w przeszłości z Flensburgiem, jak smakuje mistrzostwo Bundesligi. Pewnie chciałbyś powtórzyć to z Hamburgiem, bo tak naprawdę w Niemczech liczą się tylko zwycięzcy. Drugi zespół już jest przegranym. Rzeczywiście, tak to wygląda w Bundeslidze?

- Zgadza się. Dziwne jest podejście Niemców do wyniku sportowego. Zespół, który zajmuje drugie miejsce, jest chyba największym przegranym ligi. Nie rozumiem tego. Sztuką jest oczywiście zwyciężać, ale jeśli ktoś jest drugi, to chyba także należy mu się szacunek. W Niemczech liczy się tylko zwycięzca.

W Polsce na szczęście mamy nieco inne podejście do wyników i każdy medal nas cieszy. Niestety, podczas ostatnich mistrzostw świata nie udało się powtórzyć miejsc na podium z 2007 i 2009 roku. Doszedłeś już do siebie po nieudanym mundialu w Szwecji?

- Nie było łatwo. Każdy z nas sporo sobie obiecywał po tej imprezie. Ja osobiście żyłem tymi mistrzostwami na długo przed ich rozpoczęciem. W rozmowach między reprezentantami często przeplatał się ten temat. Wierzyliśmy, że osiągniemy tam dobry wynik, a rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Trzeba było tę gorzką pigułkę przełknąć. Życie toczy się dalej.

Szukaliście już przyczyn porażki?

- Dogłębnie jeszcze nie analizowaliśmy tych mistrzostw, ale na pewno taka analiza będzie miała miejsce. Pewne błędy, które miały miejsce podczas mundialu muszą zostać wyeliminowane.

Znacznie sobie wydłużyliście drogę do Igrzysk Olimpijskich...

- System kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w naszej dyscyplinie jest bardzo brutalny. W 90 procentach zależy on od jednej imprezy. Jest on trochę dziwny i może niezrozumiały, ale równy dla wszystkich. Trudna droga do Londynu przed nami, aczkolwiek dopóki tli się nadzieja na awans, będziemy walczyć. Najgorsze jest to, że zajmując ósme miejsce na mistrzostwach świata słyszymy, że ta pozycja da nam prawo gry w kwalifikacjach olimpijskich, a z drugiej strony dochodzą nas głosy, że jednak nie. Ciekawe jest to, że nie jest jasny system kwalifikacji. Wydaje mi się, że powinno być to klarowne od początku, a nie długo po mistrzostwach debatować jeszcze, czy zagramy w kwalifikacjach czy nie.

Zakładając czarny scenariusz i brak kwalifikacji na Igrzyska Olimpijskie w Londynie, czy kończysz wówczas reprezentacyjną karierę?

- Raczej tak.

Ale marzysz o zupełnie innym końcu przygody z reprezentacją Polski...

- Oczywiście. Marzę o tym, by po raz drugi pojechać z reprezentacją na Igrzyska Olimpijskie, a te najszczersze marzenia sięgają medalu olimpijskiego. Medal w Londynie to coś, co jest w sferze marzeń, choć wiemy, że w Pekinie ten medal był naprawdę blisko. Byliśmy w dobrej dyspozycji, graliśmy nieźle, a Islandczycy odarli nas z marzeń. Trafili na nasz słabszy dzień i wykorzystali to. Porażka z Islandią w Pekinie była najbardziej brutalnym przeżyciem w mojej reprezentacyjnej karierze. Mam nadzieję, że więcej czegoś podobnego nie będę musiał przeżywać.

Myślisz już powoli o tym, co będziesz robił po zakończeniu sportowej kariery?

- Kiedyś zarzekałem się, że nie nigdy nie będę trenerem. Teraz powoli zaczynam dojrzewać do tej roli. Patrzę na grę przez inny pryzmat. Inaczej widzę pewne sprawy. Coraz bardziej zaczynają mnie one interesować. Jestem w trakcie robienia dyplomu trenerskiego. Chciałbym się dalej realizować w tej dziedzinie.

Jak długo zamierzasz jeszcze pograć?

- Mam 33 lata. To nie jest jeszcze jakiś bardzo zaawansowany wiek jak na sportowca. Dzięki Bogu kontuzje mnie omijają. Dopóki zdrowie dopisuje, będę cieszył się z gry w piłkę ręczną.

Komentarze (0)