Magdalena Pilch: Gdyby nie piłka ręczna, to...?
Michał Szolc: Gdybym 15 lat temu o tym myślał, to pewnie poszłoby to w stronę medycyny, zawsze troszkę się tym interesowałem, jestem nawet po szkole fizjoterapii i masażu, tak więc sądzę, że gdybym nie był sportowcem, to byłbym lekarzem.
Kiedy piłka ręczna z rozrywki przerodziła się w pasję, a następnie w zawód?
Trudno jest tak rozgraniczyć te etapy. Z pewnością wiek szkolny to było jeszcze takie dosyć luźne traktowanie sportu. Przecież bywa nawet tak, że człowiek się w sport bardzo angażuje, ale nie wiąże jeszcze z tym przyszłości.
Na pewno dużym przeskokiem były czasy, kiedy już kończyłem szkołę podstawową, byłem w szkole średniej. Tutaj poprzez małe rotacje, jakie miały miejsce w zespołach młodzieżowych, zostałem zauważony przez trenera Marka Kąpę i przeniesiony do rocznika dwa lata starszego, gdzie zacząłem treningi. W zespole wtedy grali: Krzysiek Wojtynek, Janusz Bykowski, Jakub Pagos. Wtedy to "łyknąłem" bakcyla, posmakowałem dorosłej piłki ręcznej, bo było to już takie pogranicze wieku juniorskiego i seniorskiego. Tak więc dopiero w tym okresie zacząłem poważniej myśleć na temat handballa, nastawiać się, że może coś pod względem sportowym z tego będzie. Następnie sprawy potoczyły się jakby same - został mi zaproponowany amatorski kontrakt przez prezesa Grudnia i poprzez treningi w lidze zaczęło się jakoś wszystko układać.
Co zmieniło się, gdy rozpoczął Pan już tę "poważną" grę?
Pod względem sportowym niewiele różniło się to od wieku juniorskiego - w grę nadal wchodziło tylko trenowanie. W wieku 17 czy 18 lat ciężko było marzyć o występach np. w ekstraklasie, gdzie wtedy znajdowała się drużyna NMC Powenu. Na mojej pozycji, grałem wtedy na lewym skrzydle, był reprezentant kraju Jakub Pagos, drugim skrzydłowym był Janusz Bykowski, tak więc tutaj o przebiciu się do składu nie było mowy, czas należało poświęcać na treningi i szkolenie się.
W jakich okolicznościach zdobył Pan najwięcej doświadczenia, które aktualnie jest towarem deficytowym w szeregach zabrzańskiej drużyny?
Z pewnością tutaj, w Zabrzu, były początki. W pewnym okresie, za pana Brzeckiego, starsza kadra została tak jakby odsunięta na bok i dużo spoczęło na barkach młodzieży, moich między innymi. Nie do końca to się sprawdziło bo właśnie w tamtym sezonie spadliśmy z ekstraklasy. Z pewnością było to duże doświadczenie. Kolejne piętno na mnie wywarła gra z pewnością w Niemczech, w klubie takim pół-amatorskim, gdzie praktycznie było dwóch profesjonalistów. Wiadomo, że wtedy to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność, muszą "ciągnąć" te zawody do przodu. Wracając teraz do Zabrza, byłem świadom tego, że jako jeden ze starszych zawodników będę musiał brać na siebie sporą odpowiedzialność. Na razie nie wychodzi to jakoś rewelacyjnie, ale miejmy nadzieje, że ulegnie to poprawie.
Co Pana zdaniem definiuje słowo sukces?
Każdy może to tłumaczyć inaczej: jeden powie, że to jakiś osobisty wynik, inny - że to osiągniecie wyznaczonego celu. Trudno jest tak jednym zdaniem to określić, istnieje na pewno kilka aspektów sukcesu. Niełatwo mi to zdefiniować tak na szybko.
Co w takim razie, uważa Pan za swój dotychczasowy największy sukces zawodowy?
Trudno mi powiedzieć, nie mówimy tu raczej o żadnych tytułach, ani medalach, nigdy nie byłem zawodnikiem szczególnie utalentowanym, tak mi się wydaje, nigdy nie otrzymywałem żadnych powołań na reprezentacje młodzieżowe, czy później starsze. Tak więc w moim wypadku, gra w ekstraklasie i to, że ktoś musi się liczyć z moją osobą, czy zwraca na mnie uwagę na boisku, jest już zapewne dla mnie jakimś sukcesem.
Czy na dzień dzisiejszy Pana cele w życiu są nadal związane z piłką ręczną?
Tak, jest to bardzo gorący okres, cały czas myślimy o utrzymaniu się w lidze, zawodnik w moim wieku czuje na sobie również tą presję, że zarząd oczekuje jego dobrej gry, sam zastanawiam się jak można tę grę ulepszyć, jak można by pomóc drużynie.
Co zamierza Pan robić po zakończeniu kariery sportowej?
Z pewnością ta praca, którą teraz wykonuję jako manager, jest już takim przygotowaniem pod zakończenie grania. Myślę, że na dzień dzisiejszy chciałbym pomóc tutaj w budowaniu klubu i naszej drużyny po części od nowa. Tak naprawdę zaczęło się rozmawiać o tym jakieś 2 lata temu, kiedy byliśmy w środku I ligi. Na dzień dzisiejszy jesteśmy w ekstraklasie, sądzę, że jest to nasz sukces. Jednak to dopiero początek drogi, chciałbym wziąć aktywny udział w budowaniu tego klubu.
Kiedy daje Pan sobie odpocząć od szczypiorniaka? W jaki sposób ten wolny czas wykorzystuje?
To pytanie trzeba by zadać mojej żonie, ona twierdzi, że wcale nie odpoczywam, ponieważ ostatnio zeszły sezon został wykupiony przez DSF i pokazują średnio 3-4 mecze w tygodniu w telewizji, tak więc handball gości w moim domu na stałe. Jeżeli już go nie ma to z pewnością jest ten wolny czas spędzony z rodziną, czyli żoną i córką. Tutaj nie ma mowy raczej o jakichś wielkich atrakcjach, wypadach i szaleństwach, przy takim trybie życia i pracy, jaki mam, to raczej myśli się o odpoczynku i spokojnym spędzeniu czasu.
Jak wypada zaplecze polskiego szczypiorniaka na arenie międzynarodowej?
No cóż, jest z tym chyba nie za dobrze, liga nie wydaję się zbyt mocną. Co prawda są ostatnio wysokie wyniki Vive Kielce w lidze mistrzów, ale należy patrzeć na to, że właśnie z tej drużyny powołanych jest sześciu czy siedmiu zawodników, z drużyny wicemistrza chyba dwóch, a reszta to zawodnicy, którzy grają zagranicą, co za dobrze nie świadczy o naszej lidze. Trzeba też powiedzieć, że widać duży chaos w tworzeniu struktur "poniżej" reprezentacji. Pierwsza reprezentacja jest dobrze zgranym zespołem i tam funkcjonuje wszystko świetnie. Ale rozpoczęły się powołania reprezentacji B, czy tez tak jak ostatnio reprezentacji nadziei olimpijskich, trzeba się mocno zastanowić nad tym, jacy ludzie się tam znajdują. Przewija się tam naprawdę ogrom zawodników i wydaje się, że każdy może być powołany do reprezentacji takiej czy innej, i biegać z tym orzełkiem na piersi. Powinno to być wydaje mi się troszkę lepiej skoordynowane. Skład nie może być dobierany na zasadzie prób i błędów, trzeba sobie na to powołanie naprawdę zasłużyć. Wydaje mi się że tutaj to troszkę kuleje, ale jest to moje zdanie.
Co będzie? Zobaczymy. Na pewno jest paru takich zawodników, którzy wybijają się na tle ligi, próbują się do tej pierwszej kadry dobić. Na przykład Tomek Rosiński, zresztą nasz wychowanek, aktualnie bryluje na tle ekstraklasy, jest bardzo wszechstronnym zawodnikiem, a jednak w kadrze jeszcze nie potrafi zaistnieć.
Czy sądzi Pan że dobrym pomysłem jest zaszczepianie ducha szczypiorniaka u bardzo młodych ludzi?
Tak, myślę że to dobry pomysł. Widzę to na najlepszym przykładzie - swoim własnym.
Wszyscy mówią mi, że jestem raczej spokojny, nieco anemiczny... A potem słucham tych samych ludzi, co mówią o mojej postawie na boisku - wygląda to na dwa różne światy. Dlatego uważam że piłka ręczna jest świetnym rozwiązaniem dla młodych ludzi na wyżycie się, w ramach tego sportu można zrobić naprawdę wszystko, daje to szanse na to, że młodzież poza halą będzie się zachowywać też inaczej, lepiej.
W jaki sposób zachęcić młodych ludzi do tego, by rozpoczęli trenowanie?
Na pewno jest to trudne ze względu na brak wystarczającej ilości hali. Jest bardzo słaba infrastruktura w szkołach, czy na osiedlach. Tak więc na pewno najlepszym "pierwszym krokiem" jest odwiedzenie hali Pogoni i przekonanie się na własne oczy, jak wygląda ten sport. My, jako klub wychodzimy z taka inicjatywą do szkół - rozdajemy darmowe wejściówki na mecze tutaj, na naszą halę, tak żeby rodzice czy nauczyciele mogli przyprowadzić swoich podopiecznych na "Pogoń". Kolejnym krokiem jest organizowanie w szkołach lekcji pokazowych, jest to bardzo dobrze przyjmowane przez dzieci. Co będzie dalej? Zobaczymy, na pewno musimy zadbać o te dzieciaki, które już mamy pod swoimi skrzydłami, które trenują w szkole sportowej przy Iskrze Zabrze, żeby one się nie zniechęciły do tego sportu.