Chce pomóc drużynie. "Nie przyszedłem do Gorzowa zarabiać pieniędzy"

WP SportoweFakty / Marcin Malinowski / Na zdjęciu: szczypiorniści Rajbud Stali Gorzów
WP SportoweFakty / Marcin Malinowski / Na zdjęciu: szczypiorniści Rajbud Stali Gorzów

W meczu Rajbud Stali Gorzów z MKS Olimpią MEDEX Piekary Śląskie (25:24) na ławce trenerskiej pierwszej z drużyn zadebiutował Marek Książkiewicz. Prezes Lubuskiego Związku Piłki Ręcznej opowiedział o kulisach podpisania kontraktu w Gorzowie.

Marcin Malinowski, dziennikarz WP SportoweFakty: Rajbud Stal Gorzów wygrała w pana debiucie z ostatnią w tabeli MKS Olimpią MEDEX Piekary Śląskie 25:24 po trudnym meczu. Dużo walki, ale też przestojów pańskiego zespołu, co mogło zaważyć na wyniku.

Marek Książkiewicz, trener Rajbud Stali Gorzów: Dokładnie tak. To ostatnia drużyna, ale my żeśmy się spodziewali, że naprawdę będzie walka. To są chłopcy ze Śląska, a oni nie odpuszczają do końca. Szukają wszędzie punktów. Czy to jest drużyna z pierwszej trójki, czy z połowy tabeli, jak w tamtym tygodniu, gdy grali z Ciechanowem. Oni byli groźni i my się na to przygotowaliśmy. Nas zabiła nieskuteczność. Mieliśmy mniej niż 50 procent skuteczności. To jest bardzo mało. Bramkarz nas "leczył" albo piłki latały ponad bramkę. Nad tym musimy trochę popracować. Musimy także skorygować ustawienia. Mieliśmy dwie czerwone kartki. Zszedł nam leworęczny, który gra na prawym rozegraniu i trzeba było wstawić tam albo prawe skrzydło z lewą ręką i na prawe skrzydło dać kogoś z prawą ręką, albo stawiać znowu na praworęcznego, któremu bardzo trudno byłoby tam grać. Nie był to nasz dzień, ale swoją grą udowodniliśmy, że potrafimy grać, chcemy wygrywać i utrzymać to drugie miejsce. To nam wyszło i dlatego bardzo się cieszymy.

ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak dziś jest legendą. "Wychowałem się na blokowisku"

W końcówce pierwszej połowy gorzowski zespół stracił prowadzenie i do przerwy było 12:13. Co trener powiedział swoich graczom w szatni?

Przypomniałem chłopakom to, co mówiłem na odprawie przedmeczowej, że Olimpia nie będzie odpuszczać i nie ma mowy o tym, że oni się położą, powiedzą "dobra, to rzucajcie nam bramki". Uczuliłem ich na obronę bramkarza, bo on ma bardzo duży zasięg ramion i trzymał w górze te ręce, które były bardzo szybkie. Natomiast wszystko, co w dół, z koziołka, gdzieś tam sprytnie, to wchodziło. Poprawiła się też gra w obronie, bo chłopaki zaczęli chodzić. Trzeba też zauważyć, że jak straciliśmy prawe rozegranie, to zmniejszył nam się skład i zaczęło brakować tlenu. Wpuszczaliśmy zmienników i oni raz dawali radę, raz nie. To były te przestoje, w których traciliśmy bramki i doganiali nas zawodnicy z Piekar.

Pod koniec meczu sytuacja niejako się powtórzyła. Rywale znowu dogonili. Czy nie było obaw, że skończy się tak, jak w pierwszej odsłonie?

W pewnym momencie mówiłem sobie: "no kurcze, jest słabo", ale wierzyłem w to, że chłopaki jednak podniosą się na swoje wyżyny i odniesiemy to zwycięstwo. Zabrakło nam zmienników. To wynika też z tego, że zawodnicy, którzy są już zmęczeni na boisku, to oni nie zawsze robią to, co żeśmy sobie założyli. Jak założyliśmy sobie, że będziemy grali szeroko i wykorzystywali izolację na środku boiska, gdzie będziemy grać jeden na jeden, to jak zagraliśmy jedną czy dwie akcje i rzuciliśmy piękne bramki, to nagle otworzyły im się jakieś inne "pliki" i zaczęli grać wszystko do środka. Wszyscy skupili się w środku, a tam już była zadyma, w związku z czym nie wychodziło nam i trzeba było oddawać nie wiadomo jakie rzuty, bo za chwilę była sygnalizacja czasu. Nad tym też trzeba popracować. Potrzebujemy jeszcze ze dwóch zawodników, którzy nam pomogą na prawej stronie i wtedy będziemy mogli sobie grać tak, żeby rotować składem co jakiś czas.

Skoro już mowa o potrzebie dwóch zawodników, to jest w ogóle jakakolwiek szansa, żeby przed końcem sezonu doszło jeszcze do zmian w kadrze?

Mamy zielone światło, jeżeli chodzi o zarząd i prezesa. Jeżeli znajdziemy dwóch zawodników, na których będzie nas stać, to wtedy nie będzie żadnego problemu.

Dwa dni. Tyle czasu miał pan na przygotowanie drużyny do tego meczu, bo w czwartek został pan ogłoszony jako nowy trener Rajbud Stali Gorzów. Na zrobienie rewolucji nie było szans, a ile w ogóle udało się zrobić?

Nie spodziewajmy się, że w najbliższym czasie będzie jakaś rewolucja. Chłopaki mają poustawianą grę. Oni wiedzą, co mają grać. Jedyne co, to możemy zrobić małą kosmetykę. Jak ja zacznę wprowadzać jakiekolwiek zmiany zagrywek, ustawienia czy gry, to za chwilę może się okazać, że w ogóle nie będą grali, bo im się wszystko pomiesza. Tylko lekka korekta i rotowanie zawodnikami inaczej. Myślę, że wszystko pójdzie tak, jak powinno.

Trener kadry województwa lubuskiego, prezes Lubuskiego Związku Piłki Ręcznej, członek zarządu głównego ZPRP - na brak pracy pan nie narzeka.

Nie narzekam. Jeśli chodzi o rolę prezesa Lubuskiego ZPR, to toczą się rozgrywki, ale mam człowieka, mojego zastępcę i spokojnie to organizujemy. Jedyne, co mi przychodzi, to pojechanie gdzieś na mecz i wręczenie medali za zajęte miejsca. To są moje zajęcia, jeśli chodzi o prezesa Lubuskiego Związku Piłki Ręcznej. Jeśli chodzi o zarząd, to w niedzielę jadę do Warszawy (rozmowa przeprowadzona w sobotę - dop. red.), ale te spotkania zazwyczaj są w poniedziałek-wtorek i nie koliduje mi to z funkcją w Gorzowie. W przypadku trenera kadry będzie konflikt w jednym meczu, ale będziemy łatać dziurę. Ja muszę jechać na półfinały Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. W Stali pracuję razem z Michałem Nieradko, który bardzo fajnie działa z tym zespołem. W poniedziałek robi technikę indywidualną plus wytrzymałość szybkościową. We wtorek chłopcy mają siłownię. W środę ja przyjeżdżam na trening. W czwartek mają powtórkę na siłowni, ale już z mniejszymi obciążeniami i w piątek znowu ja przyjeżdżam. Uzupełniamy się, więc tych treningów i mojej obecności jest wystarczająco, żeby można było popracować z zespołem.

Jest pan z Zielonej Góry. Jak w ogóle doszło do tego, że znalazł się pan na stanowisku trenera Rajbud Stali Gorzów i to zaledwie w kilka dni?

Oskar złożył rezygnację w sobotę, przed meczem z Łodzią. Została ona przyjęta. W okolicy, oprócz mojego syna, nie ma trenera, który ma takie wykształcenie trenerskie i taką licencję, żeby mógł prowadzić zespół w Lidze Centralnej. Moje rozgrywki się skończyły, bo ja prowadziłem dziewczęta, juniorki. Zgodnie z regulaminem, trener może być trenerem w pięciu klubach w jednym sezonie. Nawet może jeździć w sobotę do jednego, a w niedzielę do drugiego. Zawodnik nie, ale trener tak. W związku z tym byłem wolny i dostałem propozycję, czy mógłbym pomóc. To była nagła, natychmiastowa decyzja w niespodziewanej sytuacji, gdzie nie ma trenera i trzeba go szybko znaleźć i to najlepiej jak najbliżej. Teraz szukać w Polsce trenera... Powiem tak: jakby się znalazł, to pewnie chciałby nie wiadomo ile kasy, trzeba by mu dać na jakieś mieszkanie i jedzenie. Ja byłem najbliżej, dostałem propozycję i trzeba pomóc. Mamy zespół w Lidze Centralnej i jako prezes LZPR nie mogłem ich zostawić. Zgodziłem się, zostałem przyjęty bardzo dobrze i sympatycznie przez trenera Michała, z którym się dogadałem, jak ja to widzę i co chciałbym zrobić. Później spotkaliśmy się z zespołem i też sobie powiedzieliśmy, co i jak. Bardzo fajnie żeśmy się skomunikowali. Dogadałem się z zarządem i jestem w Gorzowie.

Było jakieś symboliczne przekazanie pałeczki z Oskarem Serpiną?

W środę byłem już na takim finale rozmów, to we wtorek zadzwoniłem do Oskara i ja go uprzedziłem. Oskar jest członkiem zarządu Lubuskiego Związku Piłki Ręcznej. Prywatnie jest też moim dobrym kolegą. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, jak sytuacja wygląda, żeby wiedział to ode mnie, a nie dowiedział się z mediów. Nie miał do mnie żadnych pretensji ani żalu. Bardzo się nawet cieszył, że będzie to człowiek od nas, z lubuskiego. On ma jakieś swoje sprawy z zarządem. Nie jest to moja zasługa ani wina, tylko oni muszą sobie to wyjaśnić między sobą.

Uściślając, kontakt ze strony klubu był już w niedzielę czy w poniedziałek?

Tak. Po dymisji Oskara w sobotę było wiadomo, że go nie będzie od poniedziałku, więc ja dostałem telefon z propozycją. Powiedziałem "ok, przyjadę w środę na trening i pogadamy". Tak to właśnie było.

Wspomniał pan, że finanse grałyby dużą rolę w przypadku szukania trenera gdzieś dalej w Polsce. A jaką odegrały w pana przypadku?

Proszę mi wierzyć, że nie przyszedłem do Gorzowa zarabiać pieniędzy. Po prostu chcę pomóc. Pieniądze to nie wszystko.

To prawda, ale wiadomo, że były tu problemy finansowe, które pociągnęły za sobą kolejne, m.in. zmiany kadrowe. Stąd pytanie, jak jest teraz z tymi finansami?

Jestem dogadany z klubem, jeżeli chodzi o moje wynagrodzenie. Nie zauważyłem, żeby były tu jakiekolwiek problemy finansowe. O co poprosiłem i co chciałem, żeby było, to jest. Zawodnicy, z tego, co wiem, mają wszystko popłacone. Grają zadowoleni, są szczęśliwi. Ja jako trenera w ogóle nie mieszam się w sprawy organizacyjne klubu, bo to nie jest moja rola. Ja się muszę skupić na tym, żeby przygotować zespół do następnego meczu, żebyśmy wyszli na boisko, znowu wygrali i cieszyli się ze zwycięstwa.

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści