Michał Listkiewicz: Niewiele brakowało, a opłakiwałbym śmierć dziecka!

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Michał Listkiewicz
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Michał Listkiewicz

Michał Listkiewicz zamieścił dramatyczny wpis w internecie, dziękując przedstawicielom służby zdrowia za uratowanie syna. Co się stało? Były prezes PZPN opowiedział WP SportoweFakty o przerażających wydarzeniach z niedzieli.

W tym artykule dowiesz się o:

- Wszystko wskazuje na to, że ta historia skończy się dobrze, ale wyglądało to dramatycznie. Zator omal nie zabił mi syna – mówi nam Michał Listkiewicz .

Chodzi o wydarzenia z niedzieli, gdy Kajetan Listkiewicz, syn byłego prezesa PZPN, wyruszył z domu na mecz futsalu, który miał sędziować.

- Na szczęście odprowadzała go dziewczyna, dzięki temu miał kto zadzwonić po pogotowie. Kajetan nagle upadł w windzie, zaczął bełkotać, stracił wzrok, nastąpił niedowład części ciała.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: długo się nie zastanawiał! "Bramka stadiony świata"

- Pogotowie pojawiło się już po ośmiu minutach. Najpierw trafił do szpitala na Solcu, gdzie młoda lekarka zadecydowała o błyskawicznym transporcie do placówki na Szaserów. Następnie operacja ratująca życie. Te mądre, szybkie decyzje ocaliły mojego syna – opowiada Listkiewicz, który podkreśla, że przybliża tę historię z dwóch powodów.

Michał Listkiewicz drżał o zdrowie syna, ale wszystko skończyło się dobrze
Michał Listkiewicz drżał o zdrowie syna, ale wszystko skończyło się dobrze

Doceńmy tych, którzy nas ratują

- Po pierwsze, chciałbym docenić ludzi pracujących w służbie zdrowia. Czapki z głów przed nimi. Tyle jest narzekań dookoła… Ja nie bronię systemu, bo tu jest mnóstwo do poprawienia. Ale w ostatnich tygodniach dwa razy przekonałem się, że na ludziach ratujących życie możemy polegać. I zaznaczam, że tu nie było żadnych koneksji z mojej strony.

- Oczywiście, w tej historii jest też sporo szczęścia, bo wystarczy, że to by się zdarzyło 15 minut później, nie w windzie, a w samochodzie, który prowadziłby Kajetan, sam bez nikogo obok. Wtedy być może opłakiwałbym śmierć dziecka. A już raz, w dramatycznych okolicznościach, straciłem bliską osobę - mamę, która została zamordowana – mówi Listkiewicz.

Syn nie narzekał na zdrowie

28-letni Kajetan nie narzekał na żadne problemy zdrowotne. – Co więcej, tydzień temu przeszedł kompleksowe badania lekarskie, niezbędne do pracy sędziowskiej. Nic nie wykazały. Ale zator to cichy zabójca. Dlatego apeluję przy tej okazji: badajmy gęstość krwi! Bo nigdy nie wiadomo czy nie ma z tej strony zagrożenia – mówi nam Listkiewicz, który jeszcze raz podkreśla jak ważny jest w takich przypadkach czas.

- Lekarka, która operowała mojego syna, powiedziała, że po raz pierwszy w siedemnastoletniej praktyce widziała, że ktoś tak szybko po takim zabiegu doszedł do siebie. Kajetan trafił do niej w kiepskim stanie. Nie widział, nie potrafił nic powiedzieć. Operacja nastąpiła w trzeciej godzinie od ataku. A, jak słyszę, po sześciu godzinach, mogą już nastąpić nieodwracalne zmiany…

Żonie pomogli ratownicy medyczni

Listkiewicz przyznał, że to drugi przypadek w ostatnich tygodniach, gdy przedstawiciele służby zdrowia stanęli na wysokości zadania.– Nie tak dawno moja żona zażyła lek, który, jak się okazało, miał składnik bardzo dla niej niebezpieczny, uczulający. Wszystko działo się o drugiej w nocy. Ratownicy medyczni, którzy pojawili się błyskawicznie, dokładnie wiedzieli jak zareagować i dzięki temu bardzo pomogli. Dlatego chciałbym tych wszystkich ludzi pochwalić i im podziękować – kończy były prezes PZPN.

Tak "Lewy" zareagował na Michniewicza

Lubański: To minus u nowego selekcjonera

Źródło artykułu: