Z Kuźnicy Kuba Cimoszko - WP SportoweFakty
Jeszcze kilka tygodni temu Pogranicze Kuźnica miało dwie drużyny sportowe. Piłkarze grali w Klasie A, tenisiści stołowi w II lidze. Obecnie stadion tych pierwszych stoi pusty, o grze nie ma mowy i nieoficjalnie słychać, że zostanie zaadaptowany na tymczasowy poligon dla wojska. Na szkolnej sali gimnastycznej, gdzie występowali ci drudzy, już stacjonują żołnierze.
Tylko na wyjazdach
Drużyna piłkarska oddała dwa mecze walkowerem, a z trzema punktami na koncie zajmuje ostatnie miejsce w lidze. - Oby ta sytuacja nie przeciągnęła się na dłużej, bo możemy po prostu nie podołać finansowo. Wszystko tu rozgrywa się tak naprawdę w promieniu dwóch kilometrów. Jeżdżą ciężarówki z żołnierzami, policja, jest dużo wozów wojskowych. Ze względu na stan wyjątkowy powstała tymczasowa placówka dla wojska, specjalny poligon, który znajduje się pół kilometra od mojego domu. Punkty przy granicy są stale oświetlone specjalnymi lampami - opowiadał nam Eryk Naruszewicz pełniący w klubie funkcje kierownika zespołu, asystenta trenera i członka zarządu.
Jeśli wojsko zajmie boisko, piłkarze już nawet nie będą mieli gdzie trenować. - Będziemy musieli wynająć inne boisko. Można gdzieś uda się zrobić choćby trening motoryczny i biegowy - szukał dalej rozwiązania nasz rozmówca, a więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ.
Z kolei tenisista stołowy Marcin Klejna mówił nam, że i oni mają swoje problemy. - W szkole, gdzie trenowaliśmy, przeprowadzono ewakuację. Teraz więc nie mamy gdzie ćwiczyć. Spróbujemy to wszystko zorganizować w Sokółce, to jeszcze nie jest tak daleko. Jeśli tak się nie stanie, to cały czas będziemy grać na wyjazdach - zauważył.
Cała relacja Klejny dostępna jest TUTAJ.
Dziennikarze daleko od Kuźnicy
W podlaskiej miejscowości sport zszedł na margines i trudno się dziwić. Około pół kilometra od boiska oraz położonego nieopodal budynku szkoły znajduje się granica Polski z Białorusią, przy której gromadzą się nielegalni migranci sprowadzani kolejnymi samolotami przez reżim prezydenta Alaksandra Łukaszenki. W ciągu dnia nie da się jednak dostrzec ich obozowiska, bo zasłaniają je drzewa. Dopiero w nocy widoczne są prześwity palących się ognisk, a czasami przez ciszę przebijają nawet jakieś rozmowy w oddali.
- Syn ma długi weekend w szkole, lekcje dawno odrobione, więc chciał wyjść pokopać piłkę z kolegą, gdy zobaczył słońce za oknem. Wolę jednak, by siedział w domu, nawet przed komputerem. Może nie pójdzie mu to na zdrowie, nawet nie wiem, czy tak jest bezpieczniej, ale jak patrzę na wiadomości w telewizyjne i później w stronę tego lasu... To jakby pan postąpił na moim miejscu? - pyta retorycznym tonem jeden z mieszkańców, z którym rozmawiamy na miejscu.
Na drodze wjazdowej do Kuźnicy wita tabliczka informująca o stanie wyjątkowym, są także patrole służb mundurowych. Przyjeżdżający pociągiem zobaczą zaś na stacji żołnierzy i strażników granicznych. W obu przypadkach procedura jest jednak podobna. Warto być przygotowanym na kontrolę dokumentów, pytania o cel wizyty, a nawet wypełnianie papierów itp. Zresztą, jeśli nie jest się tutejszym mieszkańcem, nie można wykluczyć, że i tak zostanie się zawróconym.
Szczególne problemy z wjazdem mogą mieć obcokrajowcy, a już dziennikarze nie mają na to najmniejszych szans. Dlatego też tuż przed miejscowością ustawiony jest tabun samochodów, również z zagranicy. To teoretycznie jedyny sposób na relację z polskiej strony o kłopotliwym obozowisku.
Straż, policja i wojsko
W samej Kuźnicy niby na pierwszy rzut oka nie widać nerwowej sytuacji, ale dość szybko można przekonać się, że jest to mylne wrażenie. Na głównej drodze do granicy w tym okresie zazwyczaj stały dziesiątki samochodów ciężarowych, a obecnie jest tam pusto. Na innych większych ulicach, na których momentami panował tłok ze względu na ruch graniczny obecnie praktycznie nikogo nie ma.
Czasowo zamknięte przejście z Białorusią robi swoje. Co prawda co jakiś czas przejeżdżają pojazdy, pojawiają się piesi, ale najczęściej to ludzie związani ze strażą graniczną, policją albo wojskiem. To oni także stanowią zdecydowaną większość klientów w okolicznych sklepach, w których jeszcze do niedawna zakupy robili głównie wyjeżdżający na Wschód.
Staramy się nie przeszkadzać nikomu swoją obecnością, nie wchodzimy więc w teren tuż przy samej granicy. Nie robimy również zdjęć w pobliżu służb oraz tam gdzie się pojawiają wojskowi z uwagi na prawo zakazujące fotografowania miejsc ważnych dla bezpieczeństwa i obronności kraju. - Nie ma co szukać sensacji, tutaj jest spokojnie jak zawsze - słyszymy zresztą od starszego mężczyzny, na którego natknęliśmy się w centrum.
Sytuacja wokół pokazuje co innego. Co jakiś czas przechodzą obok nas żołnierze, którzy akurat odbierają prowiant i napoje energetyczne z miejscowej remizy straży pożarnej. Kilkukrotnie mijają nas wojskowe ciężarówki i inne duże pojazdy w odcieniach zieleni. - Ten stan wyjątkowy jest jak najbardziej potrzebny, bo dzięki obecności większej ilości służb człowiek czuje się bezpieczniej - stwierdza nasz rozmówca, ale po dłuższej wymianie zdań otwiera się nieco mocniej.
- Mówienie o normalności to oczywiście trochę takie zakłamywanie, bo choć chłopaki przy granicy robią ile mogą, to tak naprawdę nie wiadomo, co jeszcze ten wąsaty dureń w Mińsku wymyśli. Tego może i nawet Władimir Putin w Rosji nie wie - rzuca wreszcie ze złością.
Służby w nocy i okrzyki "Germany!"
Stan wyjątkowy w Kuźnicy wprowadzono 2 września, a 1 października przedłużono go o kolejne 60 dni. Początkowo jego skutki nie były jakoś odczuwalne. Odprawy graniczne funkcjonowały normalnie, życie wewnętrzne również. Ruch nie spadał. Uciążliwe mogły być tylko kontrole przy wjazdach i wyjazdach, ale nawet one wówczas nie były tak szczegółowe i częste jak obecnie. Zmieniło się to dopiero przed kilkoma dniami, gdy w okolicy zapór granicznych pojawiły się większe grupy migrantów i ostatecznie sparaliżowały przejście.
Ostatni tydzień to już prawdziwy sprawdzian cierpliwości dla mieszkańców. Ściąganie kolejnych sił obronnych, ewakuacja szkoły, zamknięcie przejścia, coraz więcej plotek i przypuszczeń. - Najtrudniejszy był ten pierwszy dzień. Przelatujące co chwilę helikoptery, sygnały dziesiątek wozów służb w nocy i te okrzyki "Germany!" nad ranem gdzieś za lasem powodują, że faktycznie czasem się człowiek zastanawia, czy nie wybuchła wojna i nie trzeba uciekać - nie kryje jedna z mieszkanek przygranicznego terenu.
Na końcach podlaskiej miejscowości, w pobliskich wsiach i nieopodal lasów niestabilna sytuacja jest najmocniej odczuwalna. Tutaj pojazdy służb jeżdżą praktycznie co chwilę, w powietrzu także przelatują patrole. W nielicznych momentach pustki cisza i szum wiatru tylko potęguje uczucie niepokoju.
- Niektóre osoby zdecydowały się wyjechać do rodziny w Białymstoku czy Sokółce, a część po prostu musiała przenieść się do pracy w teren. Większość jednak nadal jest tu na miejscu. Trochę już oswoiliśmy się z tą sytuacją, ale nadal czujemy jakąś niepewność, a czasem można poczuć się nieswojo albo jak w jakimś filmie wojskowym - kończy nasza rozmówczyni.
W pobliżu granicy z Kuźnicą cały czas przebywa kilka tysięcy nielegalnych migrantów. Stan wyjątkowy w Polsce obejmuje 115 miejscowości w województwie podlaskim i 68 w województwie lubelskim.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Marcin Najman nie przestaje zadziwiać! Zobacz, co tym razem