W grudniu 2020 roku ŁKS Łódź ogłosił pozyskanie Mikkela Rygaarda, który przyszedł do klubu z FC Nordsjaelland.
Duński pomocnik podpisał 3,5-letni kontrakt i miał pomóc wrócić łodzianom do Ekstraklasy. Misja się nie powiodła, co spowodowało finansowe kłopoty klubu.
Jak pisaliśmy wcześniej, duński klub narzekał na łodzian, że ci wciąż nie zapłacili uzgodnionej za piłkarza kwoty. Prezes Nordsjaelland udzielił nam na ten temat wywiadu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowity pocisk! Bramkarz stał jak zamurowany
Od pewnego czasu sam piłkarz w duńskich mediach dawał do zrozumienia, że z wypłatami jest w ŁKS krucho. Aż w końcu wybuchła "bomba": Rygaard rozwiązał umowę z winy klubu.
Dlaczego Duńczyk zdecydował się na taki krok? Jak to wszystko wyglądało od kulis? Kiedy wraca do Danii i co dalej z jego karierą? Czy wyobraża sobie jeszcze grę w Polsce? O tym rozmawialiśmy z byłym graczem między innymi Lyngby i wspomnianego FC Nordsjaelland.
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Z tego, co słyszałem, jesteś bardzo rozczarowany tym, jak się to potoczyło w ŁKS, ale nie samą Polską…
Mikkel Rygaard, były zawodnik Lyngby, Norsdjaelland, ŁKS Łódź: Dokładnie. W Polsce spędziłem z narzeczoną bardzo fajny czas. W zasadzie wciąż tu jesteśmy, w Łodzi. Pakujemy walizki, w ten weekend wracamy do Danii. Polskę bardzo polubiliśmy. Macie inną kulturę niż my, ale bardzo interesującą. Poznaliśmy tu wiele fajnych osób, z nikim nie mieliśmy problemów…
Poza ludźmi z klubu. W sensie płacowych zaległości. Kiedy to się zaczęło?
Największym problemem okazał się brak awansu do Ekstraklasy. W pewnym momencie, my, piłkarze, zauważyliśmy, że pieniądze nie przychodzą, albo przychodzą z bardzo dużym poślizgiem. Rozmawialiśmy o tym sporo w szatni, bo sprawa dotyczyła również innych graczy. Zaległości sięgały czasem nawet trzech wypłat, choć najczęściej wyglądało to tak: nie płacili przez dwa miesiące, a potem przelewali jedną pensję. Potem znów dwa miesiące bez przelewu i ponownie jedna wypłata.
Najczęściej więc zaległości sięgały dwóch pensji. Szczerze mówiąc, byłem tym mocno zdziwiony, bo w Danii takie rzeczy się nie zdarzają. Kiedy umawiasz się z duńskim klubem na ustaloną pensję, to pieniądze przychodzą dokładnie tego dnia, w którym miały przyjść. Zapytałem więc polskich kolegów, o co chodzi, ale powiedzieli mi, że w Polsce się to zdarza, ale że ostatecznie powinni zapłacić.
Tylko że słabe było też to, że działacze nas okłamywali. Wchodził prezes do szatni, mówił, że zapłacą tego czy tamtego dnia. Ale dane słowo nie było dotrzymywane, pieniądze nie przychodziły. Nie jest dla mnie łatwo mówić o tym publicznie, ale nie mogę sobie wyobrazić, że coś takiego wciąż jest możliwe w profesjonalnej europejskiej piłce.
Mówiłeś, że ta sytuacja ciągnęła się miesiącami. To dlaczego nagle powiedziałeś dość?
Bo to już trwało za długo. Powiedziałem sobie: wystarczy. Chcę trafić do miejsca bardziej stabilnego, gdzie dane słowo jest dotrzymywane. Rozmawialiśmy też z innymi piłkarzami o czymś innym: jak to jest, że klub mający kłopoty finansowe sprowadza latem kolejnych graczy? Chorwata, Hiszpana… Nie płacisz tym, których masz w klubie, a sięgasz po nowych? Dla mnie to dziwne.
Jakie ostatecznie podjąłeś kroki?
Wysłałem klubowi wezwanie do zapłaty. To było 11 października. Przepisy stanowią, że klub ma 14 dni na reakcję. Ale nic się nie wydarzyło. Dałem im więc pięć kolejnych dni. I znów nic. Ostatecznie, po 23 dniach, podjąłem decyzję o rozwiązaniu kontraktu. I po tej decyzji dostałem wiadomość tekstową od dyrektora sportowego, Krzysztofa Przytuły. Chciał rozwiązać problem, ale powiedziałem mu, że teraz już za późno, że mieli 23 dni na to, aby się do mnie odezwać, a tego nie zrobili. W sumie, skoro mówimy tu o rozczarowaniu, to właśnie dyrektor rozczarował mnie najbardziej. To on mnie sprowadził do tego klubu, a potem, przez 23 dni, nie znalazł nawet sekundy, żeby ze mną porozmawiać…
ŁKS wydał oświadczenie, w którym poinformował, że rozwiązałeś kontrakt, łodzianie doprecyzowali też, że zalegają ci tylko jedną pensję…
Tak. Po tym, jak rozwiązałem kontrakt, otrzymałem jedną wypłatę. Jak cały zespół. A zatem w tym momencie ŁKS jest mi winien jedną pensję. Natomiast jeśli nie zapłacą do 10 listopada, jak to jest ustalone, to znów będą zalegać dwie. Ale to nie wszystko. Klub nie wypłacił mi ustalonego wcześniej bonusu, zalega mi też z zapłatą za podpis.
O rozwiązanie kontraktu poprosiłeś PZPN, czy FIFA?
PZPN. Ale FIFA też zna sprawę.
Fakt nieregularnych wypłat miał wpływ na twoją postawę na boisku?
W jakimś stopniu na pewno. Każdy piłkarz wolałby się skupić tylko na futbolu, a nie na złamanych obietnicach. Tak jak mówiłem, rozmawialiśmy o tym w szatni. To był ważny temat.
A rozmawiając stricte piłkarsko. Niektórzy kibice ŁKS są rozczarowani, bo nie pokazałeś w pełni potencjału. A z twojego punktu widzenia jak to wyglądało?
Pierwsze sześć miesięcy nie było dla mnie łatwe. Trener, z którym zaczynałem, stracił pracę ledwie po trzech meczach. Za drugiego, pana Mamrota, grałem może połowę możliwych spotkań. Następnie był asystent, Marcin. U niego zagrałem jeden mecz. Na pewno chciałbym, żeby te pierwsze pół roku było lepsze. Najlepiej, jeśli chodzi o mnie, było za ostatniego trenera. Zacząłem odzyskiwać formę, zostałem wybrany najlepszym graczem derby. Czułem, że forma idzie w górę, ale potem nastąpiło to, co nastąpiło. Dla mnie pewne sprawy są jednak nieakceptowalne: opóźnienia w płaceniu i kłamstwa… Nie!
Jakie masz plany na przyszłość?
Wracam do Danii, spotkam się z moim agentem, zaczniemy się zastanawiać. Nie mam jeszcze nic sprecyzowanego. Jestem otwarty na każdą opcję…
Na Polskę też, czy rozczarowanie jest zbyt duże?
Jak powiedziałem, nie jestem rozczarowany Polską, a wręcz przeciwnie. Spodobał mi się ten kraj. Mam kolegę w Cracovii, opowiadał mi, że tam wszystko jest świetne. Lubię polską ligę, polskich kibiców. Po prostu miałem pecha, że natrafiłem na taką sytuację w klubie, do którego przyszedłem…
"Lewy" w jednym rzędzie z Pele i Messim!
"Leżałem na deskach, ale wstałem" Poruszająca rozmowa