Teoretycznie można powiedzieć, że Legii Warszawa zabrakło niewiele. Gdyby Mahir Emreli nie minął się z piłką, gdyby Mateusz Wieteska czysto uderzył, gdyby nie poprzeczka, byłaby rzecz wielka. Z drugiej strony w grze drużyny Czesława Michniewicza widać jak na dłoni, że Legia nie jest gotowa na grę w Lidze Mistrzów. To drużyna złożona bez pomysłu, grająca piłkę siermiężną, mało kreatywną. Nie jest to wina trenera.
Dopóki Legia miała się bronić, jako tako to wyglądało. Poza jednym wielkim błędem linii defensywnej, który kosztował Legię stratę bramki, wszystko funkcjonowało świetnie. A jednak ta chwila zagapienia dała awans zawodnikom z Chorwacji. Josip Juranović, główny winny, odpuścił całkowicie strzelca bramki, Artur Jędrzejczyk nie skrócił pola gry, Mateusz Wieteska dał się ściągnąć do boku i Ivanusec wykorzystał wielką dziurę w defensywie drużyny z Warszawy i zagrał decydującą piłkę.
Przez te dwadzieścia minut, aż do czasu bramki, widać było, że zawodnicy Dinama Zagrzeb są na zupełnie innym poziomie, jeśli chodzi o grę z piłką przy nodze. Każdy na świetnym poziomie technicznym, większość nieźle grająca jeden na jednego. Za każdym razem gdy Chorwat miał piłkę przy nodze, w powietrzu było czuć zagrożenie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: prezentacja jak z horroru! Tak klub pochwalił się nową gwiazdą
I tu przechodzimy do warszawskiej Legii. Drużyna oczywiście miała optyczną przewagę, zepchnęła rywali, momentami wyglądała, jakby to nie Legia, a wielkie Dinamo chciało jedynie dotrwać do ostatniego gwizdka.
Legia bez jakości z przodu
Tyle tylko, że w wykonaniu Legii zobaczyliśmy dość siermiężną grę rodem z ekstraklasy. Nie można powiedzieć, że nie było w tej grze pomysłu. Był. Zagranie na skrzydło i wrzutka na aferę. Tyle, że rywale ustawiali się świetnie, odcięli napastników od dośrodkowań i bramkarz reprezentacji Chorwacji Dominik Livaković przez cały mecz nie miał okazji do poważnej interwencji.
Nie jest to zarzut do trenera Czesława Michniewicza, który - wydaje się - optymalnie wykorzystał to, co miał. To raczej zarzut w stronę klubu i dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego. Patrząc na skład Legii widać brak pomysłu na konstrukcję drużyny. Wygląda to jakby Legia kupowała zawodników, bo akurat jest okazja, ale czy jest jakikolwiek pomysł na to jak wkomponować danego zawodnika do drużyny, by nadać jej styl. I tak jest od kilku lat, z małą przerwą na króciutki i chyba dość przypadkowy zryw drużyny Aleksandara Vukovicia.
Gdy Legia została zmuszona do prowadzenia gry, okazało się, że nie za bardzo, kto ma to robić. Idąc od obrony, żaden z trzech stoperów nie potrafi zagrać kreatywnie, cała gra to było przegranie z jednej strony na drugą. Bardzo rzadko środkowi obrońcy pomagali kolegom z linii ofensywnej, tworzyli przewagę, dawali dodatkową jakość z przodu. Wszyscy postawni, dobrzy w destrukcji, dobrze grający w powietrzu. To we współczesnej piłce za mało.
Do tego dochodził defensywny pomocnik Bartosz Slisz, który niestety udowodnił, że nie jest w stanie na tym poziomie rozgrywać piłki, nie ma nieszablonowych pomysłów. Był bardzo czytelny i kilkakrotnie rywale przecinali jego podania.
Walka to za mało na Ligę Mistrzów
Z przodu jedynym zawodnikiem Legii, który potrafi zagrać jeden na jednego, jest Luquinhas. Jego gra nie była efektywna, choć niekoniecznie z jego winy. Tworzył przewagę, zyskiwał teren, ale potem koledzy nie byli w stanie zagrać z nim kombinacyjnej piłki na małej przestrzeni. Być może gdyby zdrowy był Bartosz Kapustka, wyglądałoby to lepiej. Z drugiej strony kontuzja jednego piłkarza nie tłumaczy takiej, a nie innej gry.
Tymczasem większość zawodników Legii, zwłaszcza polskich, miało poważne problemy z podejmowanie decyzji pod bramką rywala. Byli spóźnieni czasem nawet o pół sekundy (to dużo), wahali się, nie byli w stanie zaryzykować. Decyzyjność we współczesnej piłki to jeden z filarów, tu go nie było.
Rozczarował Mahir Emreli, który grał wolno, nie potrafił minąć rywala prostym zwodem. Z dobrze ustawionym defensywnie przeciwnikiem był właściwie bezużyteczny. To samo powolny i ociężały Tomas Pekhart, nie radził sobie z obrońcami Dinama. Gdy został odcięty od wrzutek (zresztą niezbyt dokładnych), nie był w stanie nic zrobić. Zabrakło mu jakości.
Były też plusy. Na pewno tempo gry. Zawodnicy z Warszawy wyglądali dobrze motorycznie, byli zdeterminowani, walczyli o każdą piłkę, byli cały czas blisko, grali bardzo agresywnie. Pod tym względem nie można im nic zarzucić. To wystarczyło, żeby przez 45 minut prowadzić grę na połowie rywala będącego poziom wyżej pod względem wyszkolenia indywidualnego.
Dziś Legia nie ma jakości na Ligę Mistrzów i co tu dużo mówić: z tak siermiężną grą raczej chluby by polskiej piłce nie przyniosła. Dziś w poważnym futbolu trzeba czegoś więcej niż podania na skrzydło i wrzutki na wysokiego napastnika. Taka średniowieczna piłka to gatunek niemalże wymarły, nasza PKO Ekstraklasa jest jej jednym z ostatnich "rezerwatów". Dlatego dziś Legia to drużyna zbyt mocna na polską ligę, ale zbyt słaba na najlepsze rozgrywki w Europie. Wygląda na to, że Liga Europy dziś to szczyt możliwości mistrza Polski.