Po wywalczonym awansie na mistrzostwa Europy 2020, utrzymaniu się w pierwszej dywizji Ligi Narodów, wprowadzeniu wielu młodych zawodników do kadry i publicznych deklaracjach prezesa związku o wsparciu dla trenera, Jerzy Brzęczek został zwolniony 26 stycznia po 2,5 roku pracy z drużyną narodową. Już wtedy Zbigniew Boniek był po słowie z Paulo Sousą, następcą Brzęczka. A były selekcjoner niczego się nie spodziewał.
Ze swoim sztabem Jerzy Brzęczek przygotowywał się do najbliższych, marcowych meczów eliminacji mistrzostw świata 2022. Na spotkanie z Bońkiem w Warszawie przyjechał uśmiechnięty, prosto ze zgrupowania w Hiszpanii. Z siedziby związku na dworzec PKP wychodził już blady, zszokowany. Miesiąc wcześniej, przed świętami, składając życzenia dziennikarzom w żartach prosił o "więcej wiary w selekcjonera". Wtedy nie wiedział jeszcze, że właśnie ten aspekt okaże się kluczowy przy zwolnieniu go.
W czwartek 18 marca były selekcjoner kadry obchodzi 50. urodziny. Po niespodziewanej dymisji wrócił w rodzinne strony. Z własnym zdaniem - że został niesłusznie zwolniony, ale jednocześnie dalej unikając kontaktu z mediami. Na prośby o rozmowę odpowiadał, że "nie ma nic do powiedzenia".
ZOBACZ WIDEO: Zaskakujące decyzje Sousy. "Brak powołania dla Kapustki jest ogromnym zaskoczeniem"
Pracownik idealny
To była dziwna kadencja. W korporacji Jerzy Brzęczek miałby nawet szansę ubiegać się o miano pracownika roku. Na papierze spełnił wszystkie cele zarządu. A kto przy tym zarwał kilka nocy, a w domu bywał gościem, nie miało znaczenia. Słupki w excelu paliły się na zielono. Wynik został dowieziony.
Niedoszły ulubieniec działu HR został na lodzie w niefortunnym momencie, przed życiowym wyzwaniem. Gdy zbudował dom, prawie go wykończył, posiał trawę, ale klucze oddał komuś innemu i sam wrócił do małej kwatery z kuchenką gazową przy sedesie.
Można się spierać z tą decyzją, ale trzeba też wytknąć wyraźne braki, których szkoleniowiec nie był w stanie wyprowadzić: topornego dla oka stylu gry drużyny i wmieszania w tłum najlepszego piłkarza świata - Roberta Lewandowskiego. Nasz kapitan za kadencji Brzęczka przeobraził się w kadrze z potwora od pożerania bramek w niedożywionego golami gracza ataku.
Złość i frustracja
Choć reprezentacja prowadzona przez Brzęczka miała wiele twarzy, to ta trenera była jedna - poczciwego faceta nie kryjącego, co mu leży na wątrobie. Łatwo było go "podpalić", to prawda.
Przekonaliśmy się o tym już po pierwszych meczach reprezentacji, gdy trener publicznie upomniał Roberta Lewandowskiego za jego słowa krytykujące taktykę. Ta spirala nakręcała się z każdym następnym zgrupowaniem. Im bardziej trener chciał dobrze wypaść, tym gorzej mu wychodziło. Nawet jeżeli nietrudno było się domyślić, co Brzęczek próbuje przekazać. Zdanie o "przeskoczeniu w głowie Zielińskiego" czy hasło "próbuj" rzucone do Krystiana Bielika przed jego wejściem na boisko, zostaną w pamięci kibiców na długo, ale i piłkarzy, którzy parodiując powtarzali te sceny między sobą na zgrupowaniach.
Brzęczek starał się wytrzymać cały zgiełk wokół swojej osoby. Sam jednak raz na jakiś czas dorzucał do pieca. Jeżeli nie wypowiedziami, to efektem pracy. Reprezentacja przez niemal całą kadencję trenera była krytykowana za styl gry i nawet stając po stronie Brzęczka, trudno mieć inne zdanie. Na 24 mecze pod wodzą szkoleniowca drużyna ładnie dla oka pokazała się góra w trzech spotkaniach. Co istotne - na tle mocniejszych zespołów: Włochów, Holendrów, Portugalczyków, wyglądaliśmy jak telefon komórkowy z lat 90. przy dzisiejszych smartfonach.
Prywatnie Brzęczek czuł ogromny żal, zwłaszcza do rodzimych mediów. Szybko odciął się od polskich dziennikarzy, poza oficjalnymi konferencjami nie udzielał się publicznie. Nie mógł zrozumieć "zmasowanej krytyki" i dlaczego jemu - byłemu kapitanowi reprezentacji i medaliście igrzysk olimpijskich w 1992 roku, nie okazuje się szacunku. Na gali tygodnika "Piłka Nożna" przed rokiem, w żywej dyskusji z grupą dziennikarzy rozlał swoje emocje po stole: złość, frustrację, niezrozumienie, żal. Jego reakcja, jak i broniącej go żony, pokazały, jak wielką zadrę czuje ta rodzina. Wszystko to można było później przeczytać w książce Małgorzaty Domagalik pt. "W Grze".
Burza mijała
Brzęczek odchodził w dziwnej atmosferze. Po 8 sekundach ciszy Lewandowskiego w wywiadzie telewizyjnym, wydaniu książki poruszającej w dużej części negatywny sposób postrzegania jego przez otoczenie. Po fatalnym meczu z Włochami, przegranym w koszmarnym stylu 0:2. Ale wydawało się, że ta najgorsza burza powoli się oddalała.
- Nie byłem zaskoczony, a zszokowany tym zwolnieniem - mówił Grzegorz Mielcarski. - Nie można powiedzieć, że kadra grała spektakularnie albo zrobiła wielki postęp. Ale też nie można powiedzieć, że zaliczyła jakiś wielki upadek, kompromitujący regres. Nie była gorsza niż pod koniec kadencji Adama Nawałki. I to mimo zmiany pokoleniowej - podkreślał były reprezentant kraju.
Zdmuchnięty ze świeczkami
Pięćdziesiąte urodziny Jerzy Brzęczek miał obchodzić na marcowym zgrupowaniu reprezentacji. Tortu od PZPN-u jednak nie doczekał. Prezes Zbigniew Boniek zdmuchnął świeczki razem z selekcjonerem. Trener przeszedł z drużyną jak burza przez eliminacje Euro 2020, wygrywając osiem z dziesięciu spotkań i na pewno to zapamiętamy - że utrzymał ciągłość awansów reprezentacji na duże imprezy. Może nie tak Jerzy Brzęczek planował świętowanie okrągłych urodzin, ale po takiej szkole charakteru może doczekać kolejnych pięćdziesięciu lat.
Robert Lewandowski nie zagra z Anglią? Są nowe informacje
Pokręcone losy Wojciecha Szczęsnego i Łukasza Fabiańskiego. Decyzja trenera nic nie znaczy