25-latek trafił do Wisły Kraków po tym, jak totalnym niewypałem okazał się transfer innego defensora Tima Halla. Luksemburczyk był piłkarzem Białej Gwiazdy niespełna dwa tygodnie. Odszedł, ponieważ okazało się, że nie był gotowy do gry od zaraz. Więcej TUTAJ.
Kone nie grał regularnie jeszcze dłużej niż Luksemburczyk, bo właściwie rok. Bardzo dobrze znał go za to Peter Hyballa, bo razem pracowali w DAC Dunajska Streda. Forma Iworyjczyka była na tyle dużą zagadką, że zaoferowano mu pod Wawelem kontrakt jedynie do końca obecnego sezonu.
I choć od jego transferu minął prawie miesiąc, kibice Wisły nadal nie mieli się okazji przekonać, jak zawodnik z Wybrzeża Kości Słoniowej wygląda w akcji. Kone miał bowiem sporego pecha. Krótko po przybyciu do klubu doznał drobnej kontuzji na treningu. I w efekcie nadal nie jest w pełnej dyspozycji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponująca sztuczka gwiazdy Realu Madryt
- To nie było nic poważnego. Po prostu na treningu przed meczem z Jagiellonią wszedłem w pojedynek z Jeanem Carlosem i skończyło się drobnym urazem - tłumaczy. - Przed tym zdarzeniem wydawało mi się, że mój debiut zbliża się już wielkimi krokami, bo dobrze się czułem pod względem formy, ale człowiek w futbolu nigdy nie wie, kiedy kontuzja pokrzyżuje mu szyki. Trzeba jednak myśleć pozytywnie - dodaje.
Hyballa mentorem
Kone przyznaje, że wielkim atutem oferty z Krakowa był dla niego fakt, że znów będzie mógł współpracować z Hyballą. To właśnie Niemiec był jednym z tych trenerów, którzy ukształtowali go jako piłkarza.
- Kiedy dostałem telefon od trenera oraz propozycję przyjścia do Wisły od wiceprezesa Macieja Bałazińskiego, oczywiście wykonałem pewien podstawowy research na temat klubu. Opinie zewsząd były pozytywne, więc uznałem, że to interesująca opcja, by dołączyć do Wisły - mówi WP SportoweFakty piłkarz. I podkreśla: - To, czego nauczyłem się o futbolu od Hyballi, stało się ważną częścią mojego rozwoju. Pomógł mi wypracować mój sposób gry. I to, jak funkcjonuję na boisku współgra moim zdaniem z jego stylem pracy, dlatego chciał mnie w Wiśle.
Niestraszny więc Kone ani słynny gegenpressing preferowany przez Niemca, ani wymagający reżim treningowy. - Jeżeli trener oczekuje od nas gry wysokim pressingiem, to my jesteśmy od tego, żeby to wykonać. Jeśli będziemy to odpowiednio robić, możemy naprawdę wygrać wiele meczów - przekonuje 25–latek.
Kone sam siebie charakteryzuje jako defensora, który nie jest tylko typowym "przecinakiem". W przeszłości występował też na pozycji defensywnego pomocnika, więc teoretycznie nie powinien mieć kłopotów z wyprowadzaniem piłki czy przerzuceniem ciężaru akcji dłuższym podaniem.
- Trener dobrze mnie zna i wie, jaki futbol gram. Nie boję się operować piłką. To m.in. dlatego Hyballa chciał mnie w Wiśle, że jestem obrońcą, który chce grać piłką – twierdzi.
W razie czego, do pomocy
Kontraktując Kone, Wisła miała prawo liczyć, że będzie zabezpieczeniem nie tylko defensywy, ale też właśnie środka pola. Wiadomo było bowiem, że w obliczu problemów zdrowotnych Nikoli Kuveljicia i Vullneta Bashy przyda się zawodnik mogący dodatkowo zagrać również na pozycji "6". Kontuzja Kone skomplikowała jednak te plany. Gdyby nie tamten uraz, to pewnie Kone mógłby nawet zastąpić Georgija Żukowa w pierwszym składzie na piątkowy mecz z Pogonią Szczecin.
- Na początku kariery grałem głównie na pozycji numer "6", jako defensywny pomocnik. Później zostałem przesunięty na środek obrony. Wszystko zależy natomiast od decyzji trenera. Jako "6" grałem choćby w Szwecji, w Djurgarden - wspomina. - Ostatnio w KVC Westerlo mnie tam nie ustawiano, ale wszystko zawsze zależy od trenera i taktyki. Jeżeli trener Hyballa uzna w pewnym momencie, że przydam mu się w środku pola, jestem na to otwarty. Ważne, żebym był w stanie pomóc drużynie - deklaruje Kone.
Wystarczy rzucić okiem na profil Kone na Instagramie, by dostrzec wpływ piłkarskiej filozofii Hyballi. "Wygrywasz mentalnie, jeszcze zanim wygrasz fizycznie" - taką sentencję umieścił tam defensor. A dokładnie to samo powtarza podczas intensywnych treningów właśnie Niemiec.
- Dla mnie również tym, co jest w człowieku najsilniejsze jest jego umysł. Jeżeli mentalnie jesteś silny, możesz pokonać praktycznie wszystkie ograniczenia i przeszkody. I to zarówno w futbolu, jak i w codziennym życiu - przekonuje Kone.
Trudne początki
Z czego więc czerpie tę mentalną siłę? - Przede wszystkim z tego, że pamiętam, skąd pochodzę. Staram się być skromny, pozytywnie nastawiony do świata, nawet w trudnych momentach. I pamiętać, co dała mi rodzina. A przede wszystkim, jestem głęboko wierzącym muzułmaninem.
Kone przyznaje, że początki jego przygody z futbolem były równie niełatwe, jak w przypadku kolegi z Wisły Yawa Yeboaha. Ghańczyk wyznał, że musiał się ukrywać z futbolową pasją przed własnym ojcem, bo ten nie chciał, by piłka odrywała syna od nauki. Więcej TUTAJ.
- Byłem w podobnej sytuacji jak Yaw. Kiedy zaczynaliśmy grać z bratem w piłkę, nikt nie traktował tego jeszcze bardzo na serio. A później rodzice chcieli, żebyśmy skoncentrowali się na nauce, a nie na graniu w futbol - przyznaje Kone, dodając: - Dla mnie jednak piłka była jedyną rzeczą, która dawała mi prawdziwą radość. Chodziłem oczywiście do szkoły, uczyłem się, ale innych rzeczy poza futbolem nie miałem w sercu.
Rodzice jednak przekonali się, że na piłce też można oprzeć przyszłość syna. - W końcu musiałem powiedzieć, że chcę tak na poważnie zająć się w życiu piłką nożną. Nie byli zbyt szczęśliwi, ale dostałem szansę, by zacząć treningi w poważnej Akademii w Dausze, w Katarze. Od tamtej pory wiele w moim życiu się zmieniło.
Armenia przygodą
Mimo zaledwie 25 lat na karku, Kone ma już w CV pokaźną liczbę krajów, w których grał. Na początku kariery próbował swoich sił choćby w Bułgarii i - co jeszcze bardziej nietypowe - w Armenii.
- Miałem wtedy niecałe 18 lat. Przebywałem w Belgii, w Westerlo, ale nie miałem podpisanego zawodowego kontraktu. Wtedy dostałem propozycję z Araratu Erywań. Było nas zresztą kilku: dwóch zawodników z Belgii, dwóch z Francji i ja. Czułem się bardziej, jakbym jechał na jakiś odległy obóz przygotowawczy, nie traktowałem tego jako transfer, tylko jako roczną przygodę - wspomina.
Przyznaje, że nawet nie próbował dowiedzieć się zbyt wiele o futbolu i życiu w Armenii, zanim tam trafił. - Ale jak człowiek jest młody, to jest głodny przygód. Wiedziałem, że to tylko czasowo, że ostatecznie wrócę do Europy, więc nie martwiłem się, czy coś pójdzie nie tak. Traktowałem to raczej jako szansę na zarobienie pierwszych większych pieniędzy. Dzięki temu mogłem wspomóc finansowo moją rodzinę - tłumaczy.
W Araracie zaaklimatyzował się błyskawicznie, wystąpił tam w ponad 40 meczach i nawet zdobył jedną bramkę. - Ale różnica, jeśli chodzi o sam futbol, była wyraźna. Tempo gry było przede wszystkim dużo wolniejsze, niż na zachodzie Europy - nie ukrywa.
Później próbował swoich sił też w szwedzkim Djurgarden, ale - jak przyznaje - to czas spędzony pod skrzydłami Hyballi w DAC 1904 był dla niego jednym z najlepszych okresów. - Graliśmy wtedy w eliminacjach europejskich pucharów, dobrze się czułem w tym zespole - podkreśla.
Trenerka w sztabie po prostu fachowcem
Miał też okazję po raz pierwszy w karierze pracować z trenerką przygotowania fizycznego, Laurą Stosno-Krohn. Fakt, że kobieta pracuje z zawodowymi piłkarzami na poziomie najwyższej ligi wciąż jest pewną rzadkością, ale Kone bardzo chwali sobie tę współpracę.
- Może przez pierwszy tydzień zwracaliśmy na to uwagę, że nagle mamy trenerkę, a nie - jak zwykle - trenera w sztabie. Ale po tygodniu już nawet nie zauważasz różnicy, po prostu wykonujesz swoją robotę jak zawsze. I masz szacunek do profesjonalnej pracy wykonywanej przez trenerkę - tłumaczy.
- To było proste: trener Stosno-Krohn była dobra w tym, co robiła, była dobrym fachowcem. Jako zawodnik, słuchasz poleceń i szanujesz cudzy profesjonalizm. I samemu zachowujesz się, jak profesjonalista. Poza wszystkim, trener Laura jest bardzo sympatyczną osobą, starała się pomóc nam się rozwijać jako zawodnikom, rozwiązywać nasze problemy - dodaje.
Kone nie kryje, że w życiu na tyle pasjonuje go piłka, że nawet w wolnych od treningów chwilach dużo poświęca na nią czasu. Choćby na podglądanie gry innych obrońców. - Kiedy jeszcze regularnie grywałem w środku pola, wzorowałem się bardziej na słynnych środkowych pomocnikach. Później więcej uwagi poświęcałem już obrońcom - zaznacza.
- Co roku znajdowałem sobie kolejne inspiracje, wzorce do naśladowania. Jednym z takich graczy jest dla mnie Leonardo Bonucci, inspiruje mnie sposób, w jaki ustawia się na boisku, jego inteligentne podania. Bardzo lubiłem swego czasu obserwować grę Rio Ferdinanda z Manchesteru United - zdradza wiślak.
Czytaj również:
Sprawili sensację i chcą więcej. "Europejskie puchary? Wszystko jest możliwe"
Hyballa jak Smuda. "Łamiemy bariery fizyczne i psychiczne"