Bergamo na własnej skórze przekonało się, jak niebezpieczny jest koronawirus. Rok temu świat z niedowierzaniem oglądał zdjęcia, na których widać wojskowe ciężarówki jadące ulicami. W środku znajdowały się ludzkie ciała, których lokalne szpitale i krematoria nie były w stanie pomieścić. Ludzie masowo umierali po zakażeniu COVID-19.
Niedługo wcześniej całe miasto świętowało sukces ukochanej drużyny. 19 lutego 2020 roku Atalanta Bergamo sprawiła wielką sensację w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów i rozbiła Valencię 4:1. Mecz odbył się w Mediolanie na San Siro. Na trybunach zasiadło ponad 44 tys. kibiców, którzy jeszcze nie byli świadomi ryzyka. Wtedy świat jeszcze lekceważył nowego wirusa.
Na stadionie nikt nie myślał o dystansie społecznym, czy zakrywaniu nosa i ust. Dzięki temu koronawirus mógł swobodnie się rozprzestrzenić. Potem było już za późno na jakąkolwiek reakcję.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można oglądać w nieskończoność. Piękny gol Roberta Lewandowskiego na treningu
- To była bomba biologiczna - mówił potem w "Corriere dello Sport" doktor Fabiano Di Marco ze szpitala w Bergamo.
- To był mecz zero. Szaleństwem było jego rozegranie, ale wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że zagrożenie jest tak duże - komentował z kolei doktor Francesco Le Foche.
Bergamo ma ponad 120 tys. mieszkańców. Mecz z Valencią na trybunach obejrzało ponad 40 tys. kibiców i większość na co dzień mieszkała w tym mieście Lombardii. Ludzie, którzy na stadion się nie wybrali, oglądali swoich ulubieńców w pubach albo w domach w gronie rodziny i przyjaciół. Nie dziwi więc, że COVID-19 rozprzestrzenił się błyskawicznie.
Dwa dni po meczu zmarł Adriano Trevisa. 78-latek był pierwszą ofiarą śmiertelną koronawirusa w Europie. Z każdym dniem przybywało chorych. Krzywa zakażeń wystrzeliła w górę. Tysiące nowych zachorowań i setki zgonów na dobę stało się normą w Bergamo. Minęło wiele tygodni, zanim udało się opanować sytuację. Wielka krytyka spadła na władze UEFA, które długo zwlekały z tym, aby stadiony zamknąć i zawiesić europejskie puchary.
- Dotarły do mnie takie idiotyczne insynuacje. Wtedy jednak nikt nie wiedział, że Lombardia stanie się epicentrum koronawirusa. Jak zatem mieliśmy odwołać mecz? - tłumaczył się potem szef UEFA Aleksander Ceferin.
Rewanż odbył się w Hiszpanii na początku marca. Tym razem przy pustych trybunach, ale kilka tygodni później trener włoskiej drużyny Gian Piero Gasperini przyznał, że w dniu meczu prawdopodobnie był zakażony. Zataił tę informację przed wszystkimi.
- Nie miałem gorączki, ale czułem się, jakbym miał 40-stopniową temperaturę. Mieszkałem koło szpitala i co dwie minuty słyszałem jadące karetki. Bałem się i czułem, jakbyśmy byli na wojnie. Jeśli spojrzycie na zdjęcia z meczu w Walencji, to zauważycie, że nie wyglądałem najlepiej - mówił Gasperini.
Niedługo po rewanżu w Valencii zaczęły wychodzić pozytywne wyniki testów na koronawirusa. Hiszpański klub był wściekły, bo około 35 proc. wszystkich zawodników i pracowników było zakażonych. Znowu zlekceważono zagrożenie.
Minął dokładnie rok od meczu Atalanta - Valencia. Dziś w futbolu nikt nie lekceważy zagrożenia. Mecze odbywają się przy pustych trybunach. Piłkarze są regularnie testowani na obecność koronawirusa. Zakażeni od razu są izolowani od reszty zespołu. Do normalności jednak daleko i nie wiadomo, kiedy futbol będzie taki sam, jak przed pandemią.
Koronawirus znowu w klubie reprezentanta Polski. Co z piątkowym meczem Torino FC? >>
Człowiek na człowieku w kolejce na stok. Wirusolog mówi wprost: To ludzka głupota >>