Bartosz Bosacki to 20-krotny reprezentant Polski i uczestnik mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku (zdobył tam dwa gole w wygranym 2:1 spotkaniu z Kostaryką). Z poznańskim klubem był związany w latach 2002-2004 i 2006-2011. Zagrał z nim m. in. w bardzo udanej fazie grupowej Ligi Europy 2009/2010. Lechici awansowali wówczas do 1/16 finału, wyprzedzając po drodze Juventus FC i Red Bulla Salzburg (odnieśli też zwycięstwo z Manchesterem City).
Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Lech długo robił pozytywne wrażenie w pucharach, ale druga część fazy grupowej to już duży niesmak.
Bartosz Bosacki, były piłkarz Lecha Poznań: Nie jesteśmy w stanie pozytywnie ocenić nawet całej fazy grupowej. Nie chciałem tego robić w trakcie gry, lecz teraz jest ona zakończona i z pełnym przekonaniem uważam, że przygoda Lecha w Lidze Europy wypadła znacznie gorzej od oczekiwań.
Bardzo udane eliminacje rozbudziły niemałe nadzieje i mieliśmy chyba prawo wymagać lepszych wyników.
Latem Lech robił świetne wrażenie, bo był skuteczny w każdej formacji. Później jednak został sprowadzony na ziemię. To dotyczy zresztą wszystkich, którzy sobie po nim wiele obiecywali. W fazie grupowej tę dobrą grę było widać tylko momentami.
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Tomasz Iwan ocenia grę reprezentacji Polski. "Kadra jest w trakcie budowy. Gra bez pomysłu i tożsamości"
Kuriozalnie wyglądała ta końcówka, zwłaszcza w kontekście składu na wyjazdowe spotkanie z Benficą Lizbona. A wszystko w obawie o kolejne wpadki w ekstraklasie...
Nie jestem w stanie tego zrozumieć - nawet gdybym się bardzo starał. Przede wszystkim jeśli już zapadły takie decyzje, zabrakło mi jasnego uzasadnienia. Zawsze bronię trenera Dariusza Żurawia, bo uważam, że powinien pracować i nawet pytania o jego przyszłość uważam za nie na miejscu. Tu należało jednak jasno wytłumaczyć przyczyny takich, a nie innych decyzji kadrowych i to przynajmniej trochę rozładowałoby atmosferę. Myślę, że gdyby szkoleniowiec np. powiedział, że ma szeroką kadrę i daję szansę innym, pomógłby też zawodnikom, którzy ostatecznie przeciwko Benfice zagrali.
A może on właśnie nie chciał tego robić? Może chciał dać do zrozumienia, że ta kadra wcale nie jest szeroka, a przynajmniej nie na tyle wyrównana, by móc robić takie roszady?
Myślę, że aż tak trener nie chciał stawiać sprawy. Wątpię, że skład na spotkanie w Lizbonie był jakąś demonstracją. Kibice zasługiwali na wyjaśnienie, zwłaszcza że wtedy wciąż jeszcze były szanse na awans. Inna sprawa, że bez względu na okoliczności, na miejscu trenera na taki mecz na pewno wystawiłbym najmocniejszy skład. Przy innym podejściu nie da się nic osiągnąć. W drugiej części fazy grupowej zabrakło mi w Lechu właściwego nastawienia. To zresztą było widać także po zawodnikach. Od razu przychodzi mi na myśl strata Pedro Tiby przy golu na 1:2 w Liege i powrót pod własną bramkę, a raczej jego brak.
Z perspektywy czasu strach przed następnymi wpadkami w ekstraklasie był przesadzony. Podbeskidzie Bielsko-Biała, z którym Lech grał po Benfice, okazało się przeraźliwie słabe.
Nie wiem jak ci odpoczywający wcześniej piłkarze wyglądali na treningach. Mam nadzieję, że decyzje wynikały wyłącznie z analizy ich możliwości. Mimo wszystko szkoda mi fazy grupowej. Gdy sam w niej grałem dziesięć lat temu, nigdy nie kalkulowaliśmy. Kiedy zaczynasz to robić, możesz być pewny kłopotów.
To przerażające, że nasze kluby, które w fazie grupowej pucharów grają bardzo rzadko, w ogóle myślą o oszczędzaniu sił. Sytuacja rankingowa jest opłakana, szans na jej poprawę niewiele, mimo to dochodzi do odpuszczana niektórych spotkań.
Jeśli mówimy o Lechu, całe to zamieszanie wynikało trochę z atmosfery. Z jednej strony Dariusz Żuraw niedawno przedłużył umowę i dostał jasny sygnał, że jest bezpieczny, z drugiej media już podnosiły temat potencjalnej zmiany, bo drużyna zawodziła w lidze. Pewne jest jedno: jeśli chcemy grać na poziomie europejskim regularnie i zarabiać niemałe pieniądze, należy się do tego dobrze przygotować. Odpuszczanie na pewno nie pomaga, bo od razu wkrada się rozluźnienie, co jak mówiłem, było widać po piłkarzach. Od półmetka fazy grupowej nie dostrzegałem już w nich takiej sportowej złości, jak wcześniej. Gdyby Tiba stracił piłkę tak jak w Liege za kadencji Franciszka Smudy, pewnie zszedłby z boiska jeszcze przed wznowieniem gry od środka. Właśnie taką postawą Lech całkowicie zepsuł sobie końcówkę.
Jakub Kamiński mówił ostatnio, że doświadczenie zebrane w fazie grupowej może zostać wykorzystane w przyszłości i dać bardziej regularne awanse. Problem w tym, że w następnej edycji Kamińskiego może już w Lechu nie być. Pewne jest odejście Jakuba Modera, a niewykluczone, że klub straci jeszcze kogoś.
Musimy się pogodzić z tym, że polskie kluby przez wiele lat będą żyły ze sprzedawania piłkarzy. Liga Europy to także okazja do promowania tych najzdolniejszych i dania im możliwości wyjechania. Każdemu życzę, by grał w lepszej lidze niż polska. Po to się jest sportowcem, żeby rywalizować z najlepszymi. By to wszystko pogodzić, zarząd musi znaleźć optymalny sposób na funkcjonowanie klubu. Myślę, że ostatnio wygląda to nieźle, bo zaplecze cały czas jest.
Czy Lech zdoła jeszcze uratować ligę? Ma dziesięć punktów straty do liderującej Legii Warszawa. Sezon jest krótki, nie ma podziału na grupy, a nawet jeśli wyniki się poprawią, to znając realia, trudno liczyć na niesamowite serie zwycięstw.
Oby nikt przy Bułgarskiej nie zaczął tak myśleć. Jeśli ktoś w Lechu założy, że szans na tytuł już nie ma i możliwe są tylko puchary, to nawet z zakwalifikowaniem się do nich będzie problem. Trzeba założyć jasny cel. Jeżeli wszyscy w drużynie uwierzą, że lider wciąż jest w zasięgu, mogą go dogonić. Gdy sięgaliśmy z Lechem po mistrzostwo w 2010 roku, mieliśmy tylko trzy porażki w sezonie, a i tak musieliśmy się bić do ostatniej kolejki. Dziś ten margines błędu jest znacznie większy. Nie trzeba mieć już tak dobrego bilansu, by być najlepszym. To zwiększa szanse.
Czytaj także:
El. MŚ 2022: Polska poznała rywali. Czekają nas mecze z gigantem!
MKS Piaseczno w smutku po śmierci 35-letniego Tomasza Dudka. "Odszedł wspaniały człowiek, dusza towarzystwa"