W sprawę (niedoszłego) transferu ówczesnego gracza Cracovii do Lecha zaangażował się nawet... Pedro Tiba, największa gwiazda Kolejorza. Czyli, było dokładnie tak jak wcześniej w przypadku Daniego Ramireza. Do Hiszpana też Tiba dzwonił wielokrotnie, namawiając na przejście do Lecha. I o ile w przypadku Ramireza to się udało, o tyle w kwestii Lopesa - nie. Dlaczego więc Portugalczyk nie trafił do Lecha, skoro, z tego co słyszymy, poważnie brał pod uwagę taką ewentualność?
Miał pełnić rolę Kaczarawy
Poszło, jak to często w życiu bywa, o pieniądze. Przy czym od razu zaznaczmy: Lopes miał trafić do Lecha jako napastnik numer dwa, bo wiadomo, że "jedynką" i tak byłby dogadany już wcześniej Mikael Ishak. Lopes pełniłby więc rolę, która ostatecznie przypadła w udziale Nice Kaczarawie.
Najpierw cena była na poziomie 300 tysięcy euro. Potem, jak wiadomo, wynosiła już 150 tysięcy euro. Jak potwierdził nam Maciej Gałat, agent z Poznania, który pilotował te rozmowy, Lech nie zdecydował się jednak na ten wydatek.
Lech wolał bezgotówkowo
Poznaniacy - i owszem - byli zainteresowani sprowadzeniem Lopesa, ale pod warunkiem, że byłby to transfer bezgotówkowy. A takiej możliwości nie było. Kilka dni po tym jak Lech ostatecznie przekazał, że nie jest zainteresowany płatnym transferem tego gracza, do gry weszła Legia.
Przelała 150 tysięcy euro Cracovii i Lopes trafił na Łazienkowską. I w niedzielę, przynajmniej częściowo, spłacił swój transfer. To była jego pierwsza bramka w barwach mistrzów Polski. W poprzednim sezonie, w 35 meczach ligowych, portugalski napastnik strzelił dla Cracovii 11 goli.
ZOBACZ WIDEO: Roman Kosecki optymistą w sprawie reprezentacji. "Czas działa na naszą korzyść"