Bundesliga. Rafał Gikiewicz odchodzi w glorii i chwale. Teraz czas na FC Augsburg

Getty Images / Maja Hitij / Na zdjęciu: Rafał Gikiewicz
Getty Images / Maja Hitij / Na zdjęciu: Rafał Gikiewicz

Rafał Gikiewicz już więcej nie założy bluzy Unionu Berlin. Polski bramkarz odchodzi ze stołecznego klubu w glorii i chwale. Rozkochał w sobie kibiców, a teraz ma podbić serca fanów FC Augsburg.

33-latek już pod koniec kwietnia zapowiedział odejście z Unionu Berlin. Polski bramkarz długo negocjował nowy kontrakt, ale strony nie doszły do porozumienia. Sobotni występ przeciwko Fortunie Duesseldorf (3:0) był jego pożegnalnym. Na koniec zachował czyste konto, realizując swój osobisty cel na ten sezon. Jako bramkarz Unionu nie dał się pokonać łącznie w 25 z 75 meczów. To wynik doskonały.

"Bild" swego czasu informował, że Gikiewicz poprosił klub o podwyżkę i kontrakt na dwa lata. Był zmartwiony, że niektórzy rezerwowi z pola zarabiają więcej, choć to on należał do grona najważniejszych piłkarzy w drużynie Ursa Fischera i poprowadził kolegów do historycznych sukcesów. Cóż, nie został doceniony w Berlinie i będzie grał w FC Augsburg, który zaoferował mu trzyletni kontrakt.

Historyczny awans i pewne utrzymanie

Cele Unionu nigdy nie były ambitne. Marzyć można, lecz nikt o zdrowych zmysłach nie myślał o awansie do elity. Nikt, oprócz Gikiewicza. To miał być spokojny sezon niemieckiego średniaka w 2. Bundeslidze, ale Polaka to nie zadowoliło i od razu stwierdził: gramy o awans. Później strzelił gola, zatrzymał kibiców idących na awanturę, stał się czołowym bramkarzem w lidze i utrzymał skazywany na pożarcie zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej. Opuszcza klub jako legenda, a zagrał w nim zaledwie dwa sezony. Nie da się ukryć, że napisał piękną historię.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Ekspert ocenia zachowanie kibiców na trybunach. "Nie chcę nikogo bronić, ale ryzyko zarażenia jest minimalne"

Fani go pokochali. Od samego początku miał z nimi wspaniały kontakt, już w pierwszym roku zaczepiali go na ulicy i mówili, że jeszcze trochę i doczeka się w mieście swojego muralu. Osobiście zawsze potrafił docenić ich zaangażowanie - po spotkaniach podchodził pod trybunę, przybijał piątki, rzucał im bluzę czy rękawice, które kibice traktują jak relikwie. Zdarzało się, że rozdawał bilety na mecze Unionu. Zagrania pod publiczkę? Może tak, może nie. Najważniejsze rzeczy robił jednak na boisku - jego parady poprowadziły berlińczyków do historycznego awansu i dały utrzymanie w lidze.

Lista zasług polskiego bramkarza jest naprawdę długa. Zapracował na swój status formą sportową i charyzmą. Nawet dyrektor sportowy Unionu był w szoku, gdy Gikiewicz na pierwszym spotkaniu powiedział mu z kamienną twarzą, że przyjechał do Berlina awansować. Efekt? W czternastu meczach zachował czyste konto, wygrał baraże ze Stuttgartem i spełnił najskrytsze marzenia kibiców. A rok wcześniej nikt w Unionie nie ośmieliłby się nawet mówić o Bundeslidze. Co za historia.

Przeszedł do historii

- Nie boję się powiedzieć, że przeszedł do historii Unionu. Nikt nie wierzył, że to klub na ekstraklasę, a Rafał prostym i zwykłym przekazem zyskał akceptację kibiców - mówił Artur Wichniarek, który po zakończeniu kariery osiadł w Berlinie. Co ciekawe, Gikiewicz raz na jakiś czas dokładał coś ekstra - w meczu 2. Bundesligi uratował remis (1:1) strzelając gola głową w ostatniej akcji. Rywale z 1. FC Heidenheim nie mieli nic do powiedzenia.

A co zrobił rok później? Po zwycięskich derbach z Herthą zatrzymał własnych kibiców, którzy w kominiarkach ruszyli na sektor fanów rywali. Zapowiadało się na burdę, piłkarze Unionu stali jak wryci, tylko 32-latek wymachiwał rękoma i przeklinając w trzech językach, kazał im wrócić na swoje miejsca.

Polski bramkarz zżył się z fanami, na ręku wytatuował sobie nawet herb klubu, który jest nazywana młodszym bratem Herthy - zwolennicy są oddani, lecz znają swoje miejsce w szeregu. Zarobki piłkarzy też nie przekraczają określonego limitu i są dosyć zbliżone.

Siłą Unionu są więzy niemal rodzinne. W okresie świąt Bożego Narodzenia cały stadion wypełnia się po brzegi tylko po to, by wspólnie kolędować. Gikiewicz pojawił się tam z rodziną. Gdy wstrzymano rozgrywki z powodu pandemii koronawirusa, jako pierwszy zadeklarował rezygnację z części poborów. Wsparł też szpital, w którym kiedyś operowana była jego żona, fundując i osobiście dostarczając lekarzom jedzenie.  Więcej TUTAJ.

Barwne wypowiedzi

Dziennikarze zapamiętają jego barwne wypowiedzi. Kiedy miał pięć spotkań bez straty gola, wyznał, że ta liczba mogła być już trochę większa. Zakończył zmagania z ośmioma meczami z czystym kontem. Debiut w Bundeslidze - palce lizać. - Manuel Neuer w poprzednim miał dziesięć, a ja Gikiewicz - ogórek z Polski, chcę osiągnąć niemal to samo. Wiem, że ktoś może pomyśleć, że zwariowałem, ale ja w to wierzę - mówił.

Rozbawił dziennikarzy na konferencji prasowej, która odbyła się tuż po jego transferze do Unionu. Wówczas zapytano go o cele - bez ogródek powiedział, że interesuje go tylko i wyłącznie awans. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego jak na szaleńca, niektórzy nie powstrzymali śmiechu, ale było to naturalne.

Berlińczycy przez większość rundy wiosennej sezonu 2017/18 oglądali się za siebie i w każdej chwili mogli wpaść do strefy spadkowej. A tu nagle przyszedł uśmiechnięty i zadowolony z siebie człowiek mówiący o napisaniu historii i awansie.

Ciężką pracą wyrobił w Niemczech swoją markę. - Chyba nie przynoszę wstydu. W klasyfikacji bramkarzy są duże nazwiska, piłkarze zarabiający miliony euro. A Gikiewicz z Olsztyna, zwykły Polaczek, który wyjechał niechciany w polskiej lidze, jest na razie numerem 1 - ilustrował.

Gdy wyjeżdżał na Zachód, nie miał wielu propozycji, pojechał na testy do klubu z 2. Bundesligi, nie znał języka niemieckiego. Nie trwało to długo, bo po jednym sezonie i 33 spotkaniach w drugiej lidze niemieckiej koledzy z Eintrachtu Brunszwik wybrali go do rady drużyny.

Piękne pożegnanie

Pożegnanie Polaka z Unionem było pełne łez. Najpierw przez płot podziękował stojącym pod stadionem kibicom za wspólne chwile, a podczas wywiadu telewizyjnego nie potrafił ukryć wzruszenia.

Kilka tygodni wcześniej - po wygranej z SC Paderborn (1:0) - zawodnicy hucznie świętowali z kibicami po opuszczeniu stadionu. Godzinę po końcowym gwizdku na ulicy pojawił się niemal cały zespół. Szczęśliwi fani skandowali nazwisko polskiego bramkarza.

O tym, jaki status Gikiewicz osiągnął w Unionie, świadczy historia sprzed kilku tygodni. Gdy ogłosił, że nie przedłuży kontrakt z klubem, jeden z fanów, 80-letni Achim, koczował w ośrodku treningowym, by się z nim spotkać.

- Przez kilka tygodni siedział w domu na przymusowej kwarantannie, ale jak się dowiedział, że nie zostanę w Unionie, to przyszedł do klubu o 8 rano i czekał do 13, aż skończyłem trening. Ze łzami w oczach powiedział, że przykro mu, iż odchodzę. Gdy widzisz i słyszysz to od człowieka, który narażając zdrowie, przyszedł się pożegnać, to trudno się nie wzruszyć. Miałem łzy w oczach - mówił "Super Expressowi".

Teraz Augsburg

Mógł zostać w Berlinie, bo chciała go sprowadzić stołeczna Hertha. Polak nad tym ruchem nawet się nie zastanawiał. Sam myślał o pozostaniu w Unionie. - Dzieci i żona płakały, chciałem tam zostać za wszelką cenę - tłumaczył w Canal+. Odszedł, ponieważ "nie czuł chemii" ze strony prezesów. Bezrobocie mu nie groziło, na brak zainteresowania nie narzekał. Od razu ustawiła się kolejka chętnych.

Miał szansę na transfer do Premier League, jednak nie chciał grzać ławy w West Hamie United. - Mogłem być kolegą Łukasza Fabiańskiego. Jak złapał kontuzję, to dostałem telefon, że jeżeli bramkarz, który miał go zastąpić, obleje drugie testy medyczne, to mnie ściągną. Ale ja to od razu odrzuciłem. Wiem, jaką Łukasz ma tam pozycję. Iść do wielkiego klubu, by być zmiennikiem, to mnie nie interesuje. Nawet przed chwilą dostałem zapytanie z Włoch, czy chcę iść do wielkiego klubu - wyznał w programie "Face 2 Face" Tomasza Ćwiąkały.

W przyszłym tygodniu Gikiewicz podpisze kontrakt z FC Augsburg. Polak dołączy do 15. drużyny Bundesligi na zasadzie wolnego transferu i podpisze trzyletni kontrakt. Według "Bilda", dyrektor klubu Stefan Reuter ma nadzieję, że nasz bramkarz powtórzy w jego klubie historię z Unionu i szybko stanie się liderem.

Zobacz takżeBundesliga. Gorzkie zakończenie sezonu dla Borussii Dortmund: "Blamaż, wstyd i żenada"
Zobacz takżeTransfery. Media: Inter Mediolan dogadał się z Realem Madryt. Achraf Hakimi zmieni klub

Źródło artykułu: