PKO Ekstraklasa. Statystyki a rzeczywistość. ŁKS Łódź rozminął się z planem na grę

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Jakub Wróbel (z prawej)
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Jakub Wróbel (z prawej)

Więcej strzałów, dużo lepsze posiadanie piłki, dwa razy więcej podań, a i tak nie udało się wygrać. Po pierwszym spotkaniu po przerwie nie było widać odmiany gry ŁKS-u Łódź. - Nie w takim stylu chcieliśmy wrócić - uważa napastnik Jakub Wróbel.

Sobotnia porażka z Górnikiem Zabrze jeszcze bardziej skomplikowała i tak już trudną sytuację ełkaesiaków. Ale zarówno trener Wojciech Stawowy, jak i piłkarze po ostatnim gwizdku mieli poczucie, że na boisku nie zaprezentowali się tak, jak chcieli.

- W pierwszej połowie zagraliśmy za nisko, powinniśmy wyjść wyżej na przeciwnika, zagrać bardziej agresywnym pressingiem, bardziej naciskać na stoperów. Jak zabierze się wysoko piłkę, jest bliżej bramki. Być może udałoby wykreować się więcej sytuacji. Sam raz dostałem w głowę, Adam Ratajczyk miał dobrą sytuację... ale tego już nie zmienimy - mówił po spotkaniu Jakub Wróbel.

Z jednej strony ŁKS miał zagrać ofensywnie i stwarzać sytuacje. Tymczasem zabrzanie bardzo przytomnie odcinali łodzian od podań i zabierali im przestrzeń do rozgrywania piłki. Tę beniaminek miał praktycznie do 30. metra przed... własną bramką. Później zaczynały się kłopoty.

ZOBACZ WIDEO: Krzysztof Simon nie wierzy w reżim sanitarny na stadionach. "Życzę powodzenia temu, kto będzie miał nad tym zapanować"

- Nie w takim stylu chcieliśmy wrócić. Chcieliśmy wygrać po długiej przerwie. Każdy pragnął wyjść na boisko, rozegrać dobry mecz. Nie można było odmówić nam chęci, bo było widać w szatni, że każdy chce wykonać dobrą pracę. Jedziemy dalej, nie składamy broni. Póki jest wiara w nas, będziemy walczyć - zapowiada Wróbel.

Pomysłem na zwiększenie siły w ataku było wprowadzenie na ostatni kwadrans drugiego napastnika, Łukasza Sekulskiego. Okazało się jednak, że obrona Górnika tak bardzo neutralizowała wszystko, że i świeże siły rezerwowego nie rozwarły tych szyków.

- Zszedłem niżej pod Łukasza, ale się rotowaliśmy. Ja zostawałem na "9", Łukasz był bardziej aktywny, a pod koniec ja jeszcze stłukłem mięsień czworogłowy, więc Łukasz musiał mnie trochę odciążyć. Mało sytuacji kończyliśmy wrzutką w pole karne, gdzie było nas dwóch czy trzech - twierdzi Jakub Wróbel.

Do końca sezonu pozostało dziesięć meczów. Rycerze Wiosny nie chcą być uzależnieni od tego, co robią rywale, ale jeśli nie zaczną zdobywać punktów, tak właśnie będzie. -Patrzmy na to, co my mamy do zrobienia, a nie czekajmy aż nas przeciwnik zaskoczy - dodaje napastnik ŁKS-u.

- Nikt nie lubi przegrywać. Każdy kto gra w piłkę, wie jak fatalne jest to uczucie. Ale trener nie pozwolił nam spuszczać głów. Mamy walczyć. My to będziemy robić. Dopóki możemy jeszcze zmienić naszą sytuację, będziemy to robić - zakończył Wróbel.

Do bezpiecznej strefy łódzki zespół nadal traci jedenaście punktów. Jednak w 27. kolejce od ŁKS-u oddaliła się Korona Kielce, która pokonała 4:1 Wisłę Płock. Kolejne spotkanie zespół trenera Wojciecha Stawowego rozegra w niedzielę, 6 czerwca w Bełchatowie z Rakowem Częstochowa.

Czytaj też: 

Górnik Zabrze z pierwszą wyjazdową wygraną w sezonie. "Patrzymy w kierunku górnej ósemki"
Wojciech Stawowy: Za dużo grania w poprzek boiska i do tyłu

Źródło artykułu: