Chorwacja sprawnie poradziła sobie z epidemią COVID-19. W tym kraju zakażonych zostało nieco ponad 2,2 tys. osób, a zmarło 97 chorych. Od tygodnia dziennie przybywa tylko kilkoro zakażonych. O koronarzeczywistości w Chorwacji, trzęsieniu ziemi, które nawiedziło kraj w środku epidemii, wspaniałym geście solidarności swoich rodaków i odmrażaniu ligi piłkarskiej mówi nam Tibor Halilović, były zawodnik Wisły Kraków, dziś grający w HK Rijeka.
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Pandemia to nie jedyne nieszczęście, jakie ostatnio dotknęło Chorwację. Kilka tygodni temu Zagrzeb nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Pan, jako zagrzebianin z urodzenia, na pewno mocno to przeżył?
Tibor Halilović, były piłkarz Wisły Kraków, dzisiaj zawodnik HK Rijeka: To była trudna sytuacja dla wszystkich zagrzebian. Tym bardziej, że w czasach izolacji związanej z pandemią wszyscy starali się przebywać w domach. A siła tego trzęsienia ziemi była największą od ponad wieku - 5,3 stopni w skali Richtera. Kiedy wszystko się zatrzęsło, ludzie musieli natychmiast wybiec z domów, a przecież powinni jednocześnie zachowywać dystans z powodu epidemii. Ja miałem to szczęście, że byłem w Rijece, ale cała moja rodzina przebywała w tym czasie w Zagrzebiu. To było dla nich naprawdę przykre przeżycie. Nikt ze współcześnie żyjących ludzi w Chorwacji nie pamięta takiego trzęsienia ziemi. Nikt więc nie wiedział, czego się spodziewać.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy mecze piłkarskie są bezpieczne? Specjalista nie ma wątpliwości. "Duńskie badania to potwierdzają"
To był dla Chorwatów czas testu na solidarność?
Solidarność między ludźmi w takim momencie była wielka. Pomagano tym, którzy w praktyce stracili domy. Stworzono też zbiórkę publiczną na potrzeby małych pacjentów szpitala położniczego, który został zniszczony w wyniku trzęsienia.
To ten, przy którego ewakuacji pomagali kibice Dinama Zagrzeb, czyli grupa Bad Blue Boys?
Tak. Oni też wspierali tę zbiórkę, z której fundusze miały umożliwić powrót małych pacjentów do tej placówki. Bo to szpital wyspecjalizowany w pomocy wcześniakom. Społeczność Zagrzebia bardzo zaangażowała się we wsparcie jego odnowy. Ta zbiórka zresztą cały czas trwa, do tej pory zebrali ponad 5 milionów kun, czyli ok. 3 milionów złotych. Mam nadzieję, że wszystko zakończy się pomyślnie.
Pandemia może wywołać kryzys w sektorze turystyki, jednej z kluczowych gałęzi chorwackiej gospodarki.
To rzeczywiście obecnie jeden z naszych największych problemów. Jak wiadomo, Chorwacja to kraj żyjący z turystyki. Sezon zaczyna się teoretycznie właśnie teraz, w maju. W tym sensie pandemia będzie miała duży wpływ na ludzi, bo bez zysków z turystyki będą mieli problemy finansowe przez resztę roku. To będzie trudny rok dla wszystkich Chorwatów. Być może pandemia będzie miała również pewien negatywny wpływ na chorwacki futbol.
W Chorwacji dość szybko udało się opanować epidemię, to dlaczego nadal trenować i grać mogą tylko drużyny z waszej ekstraklasy? Ponoć reszta lig oraz drużyny młodzieżowe nie ma pozwolenia na grupowe treningi aż do 10 czerwca. O wznowieniu gry tym bardziej nie ma mowy.
Drugoligowe kluby w Chorwacji porozumiały się w tej sprawie i same zdecydowały, że nie chcą wznowienia rywalizacji. Przede wszystkim chodziło o kwestie finansowe. Za dużo byłoby wydatków i problemów organizacyjnych. Z kolei rezerwy Hajduka Split czy Dinamo mogłyby grać, ale chciały zachować solidarność z resztą. Nie wiem, jak w Polsce, ale w Chorwacji w niższych ligach jest mnóstwo problemów z pieniędzmi. Wydaje mi się, że w Polsce kluby z drugiego poziomu rozgrywkowego są w lepszej sytuacji finansowej. Można uznać, że my, w ekstraklasie, jesteśmy szczęściarzami, że możemy wrócić do grania.
W Polsce drużyny szykujące się do powrotu piłkarskich rozgrywek nie mają pozwolenia na rozgrywanie sparingów. Tymczasem pan ma więcej szczęścia – w Chorwacji przygotowania do wznowienia ligi wyglądają nieco inaczej?
We wtorek graliśmy jeden sparing, z Interem Zapresić, a w niedzielę mamy zaplanowany kolejny – z Istrą Pula. Rozmawiałem o tym z Zoranem Arseniciem, który teraz jest w Jagiellonii Białystok, a także z Ivanem Fioliciem z Cracovii. Mówili mi, że w Polsce nie ma pozwolenia na sparingi. W Chorwacji kluby naciskały na piłkarską federację, by pozwolono nam rozegrać przynajmniej dwa mecze towarzyskie przed wznowieniem rywalizacji w lidze i Pucharze Chorwacji. Możemy grać sparingi z innymi ekipami z chorwackiej ekstraklasy. To o tyle ważne, że wszystkie te zespoły przeszły już dwukrotnie testy na koronawirusa.
To ciekawe, że aż dwukrotnie.
W zeszłym tygodniu była pierwsza akcja testowania i wszystkie wyniki były negatywne. We wtorek natomiast pobierano nam wszystkim krew, to była druga seria testów. Jak dotąd, wszystko w porządku. Zoran wspominał, że w Polsce piłkarze byli początkowo testowani jedynie na obecność przeciwciał, a dopiero w sytuacji, gdy ktoś miał problem na tym etapie, to wysyłali go na "prawdziwe" testy. U nas wszyscy przechodzili ten drugi rodzaj badań. Mamy pewność, że wszystko w porządku.
Dla pana co było najtrudniejsze w czasie trwania ścisłej izolacji?
To, że człowiek czas musiał spędzać w czterech ścianach, nie mógł prowadzić życia, do którego przywykł. Żadnych kaw ze znajomymi, wyjść do kina, spacerów. Wszystko ograniczało się do mieszkania. Z drugiej strony, zwykle jako piłkarz masz każdy tydzień zaplanowany, a tu nagle dostałem czas tylko dla siebie. Trochę się czułem jak na wakacjach. Ale to oczywiście nie był urlop od trenowania. Dostałem z klubu rower stacjonarny i na nim pracowałem. Trzeba było być w formie, bo w każdej chwili mogło być ogłoszone wznowienie rozgrywek. Tym bardziej, że sytuacja epidemiczna w Chorwacji nie była zła.
Jakie to było uczucie – móc wrócić do treningów po takiej przerwie?
Świetne! Po raz pierwszy w profesjonalnej karierze miałem przerwę od futbolu przez aż dwa miesiące. Kiedy jesteś kontuzjowany, to jest inaczej, bo i tak przychodzisz do klubu, widujesz się z kolegami. A tu człowiek siedzi w domu, nawet za bardzo nie ma jak dotknąć futbolówki. Ani nie postrzelasz, ani nie podryblujesz. Możesz najwyżej przygotowywać formę pod względem fizycznym. Ciężko było. Chcieliśmy jak najszybciej wrócić do zajęć na boisku. To była wielka ulga, gdy pozwolono na treningi w grupach.
Pod koniec maja wszystkie oczy będą w Chorwacji skierowane właśnie na pańską HNK Rijeka, bo to wy będziecie w gronie czterech drużyn, które pierwsze wznowią granie, w ramach półfinałów Pucharu Chorwacji.
Pierwsze starcie - Lokomotiv Zagrzeb ze Slavenem Belupo - zaplanowano na 30 maja, a dzień później moja Rijeka zagra z NK Osijek. Moim zdaniem, to pewne ryzyko, bo przecież półfinały Pucharu to jedne z najważniejszych spotkań sezonu. A tymczasem będzie to dla nas pierwszy prawdziwy mecz po dwóch miesiącach przerwy. Z drugiej strony, mamy duże szanse na zdobycie tego Pucharu, rok temu udało nam się pokonać w finale Dinamo i sięgnąć po trofeum. Ale myślę, że lepiej byłoby gdybyśmy najpierw mogli rozegrać dwa – trzy mecze ligowe, wejść w rytm i dopiero grać tak ważne starcie w Pucharze.
A jak pan odnalazł się na nowo w chorwackiej piłce po opuszczeniu polskiej ekstraklasy? Miał pan prawo poczuć ulgę po odejściu z Wisły Kraków, bo w styczniu 2019 roku krakowski klub znajdował się w gigantycznych tarapatach organizacyjnych. Rozwiązał pan wtedy kontrakt z "Białą Gwiazdą".
Bardzo dobrze wspominam Kraków, ludzi i miasto. Oczywiście, momentami chciałem grać więcej, jak za czasów Kiko Ramireza. Uważam, że najlepszy okres miałem za Joana Carrillo. Później doznałem kontuzji. Zaczął się trudny czas dla wszystkich, problemy z wypłatami, nikt nie wiedział, co dalej. Nie byliśmy złą drużyną, jak się później okazało, ale wszystko to, co działo się wokół zespołu, miało na niego wpływ. Może nawet bardziej na Polaków w Wiśle, niż na nas, bo to oni wiedzieli naprawdę, co się dzieje i musieli nam to tłumaczyć. Z drugiej strony, dla nas był to po prostu fajny czas, choć nie dostawaliśmy wypłat przez pół roku. Ale mieliśmy w drużynie naprawdę świetnych gości, jak Zoran, Marko Kolar, Vullnet Basha, Jesus Imaz, do tego takie postacie, jak Marcin Wasilewski.
Aż nadszedł moment, gdy nie było już nawet wiadomo, czy klub przetrwa.
Człowiek musiał jednak myśleć o swojej karierze, dlatego zdecydowałem się w końcu na Rijekę. Jestem przekonany, że w mojej obecnej formie, więcej dałbym takiemu zespołowi jak Wisła. Wtedy miałem trochę pecha, a z drugiej strony były momenty, gdy byłem w dobrej formie, a mimo to pewne osoby w klubie nie stawiały na mnie. Potrzebowałem stabilizacji i Rijeka mi to dała. To był bardzo dobry wybór.
Niektóre z osób zarządzających wówczas krakowskim klubem poniosły już częściowo konsekwencje swoich działań.
Nie wiem za wiele o tym, co się wydarzyło po moim odejściu. Co się stało z tymi ówczesnymi działaczami?
Była prezes Marzena S. została aresztowana, podobnie, jak były wiceprezes Damian D. Nie dotarły do pana te wieści?
Czyli czekają na proces? Kiedy tak z perspektywy się na to patrzy i dowiadujesz się, że byli działacze znaleźli się w areszcie, to pewne rzeczy się człowiekowi od razu rozjaśniają… Wiedziałem tylko, że Kuba Błaszczykowski przejął ostatecznie klub, nie znałem szczegółów. W każdym razie klub jest na pewno teraz w lepszej sytuacji i to mnie cieszy. Wisła na to zasługuje, a ja mam nadzieję, że kiedyś uda mi się znowu wpaść do Krakowa i może obejrzeć jakiś mecz.