Gdy Lazio Rzym gra u siebie z Interem Mediolan, a kibice gospodarzy cieszą się tylko z goli strzelanych przez rywali, musisz wiedzieć, że to historyczne wydarzenie. 5 maja 2002 roku przeszedł do annałów Serie A. Tego dnia doszło do wyjątkowego finiszu sezonu, który przypominał gigantyczny rollercoaster.
Lazio kibicuje Interowi, trauma Del Piero
Na początek nakreślmy sytuację w tabeli. Przed ostatnią kolejką rozgrywek liderem był Inter (69 punktów), który wyprzedzał Juventus (68) i Romę (67). Nerazzurri byli o krok od pierwszego od 13 lat mistrzostwa kraju. W teorii to oni jednak mieli najtrudniejsze zadanie, bo w ostatnim spotkaniu musieli zmierzyć się w Rzymie z Lazio.
W teorii, bo piłkarze Biancocelestich nie mieli już szans na scudetto. Na dodatek kibice Lazio mieli tego dnia inny cel niż ich piłkarze. Dla nich najistotniejsze było, żeby tytułu, po raz drugi z rzędu, nie zdobył ich największy rywal, czyli AS Roma. Byli nawet gotowi przeboleć świętowanie na ich stadionie mistrzostwa Interu.
Nie wierzycie? Tak jednak się stało - w niedzielę 5 maja nawet sektory kibiców gospodarzy były pełne flag Nerazzurrich. Więcej, fani Lazio dopingowali Inter, wybuchając z radości, gdy ci trafiali do siatki. O tym jednak za chwilę.
Z kolei Juventus mierzył się tego dnia na wyjeździe z Udinese. Był to niezwykły sprawdzian zwłaszcza dla Alessandro Del Piero. Legendarny piłkarz właśnie na tym stadionie, w listopadzie 1998 roku, doznał niezwykle poważnej kontuzji kolana. Włoch opuszczał boisko na noszach i płacząc z cierpienia.
Uraz był tak ciężki, że powrót do gry zajął mu niemal rok. Jeszcze dłużej piłkarz wracał do formy sprzed urazu, a wielu postawiło już na nim krzyżyk. Nawet legendarny Gianni Agnelli zaczął nazywać go "Godotem", nawiązując do słynnej sztuki Samuela Becketta. Bo Del Piero długo nie pokazywał tego, co wcześniej.
Po czterech latach, właśnie na Stadio Frulli, miał przegonić złe duchy.
Kosztowny błąd, absurd na trybunach i łzy Ronaldo
I już w 12. minucie meczu Del Piero podwyższył prowadzenie Juve na 2:0 (pierwszego gola strzelił David Trezeguet). Dzięki temu kibice Starej Damy byli spokojni o zwycięstwo i mogli skupić się na wydarzeniach z Rzymu. A tam działo się znacznie więcej.
Gdy Del Piero trafiał do siatki w Udine, gola dla Interu strzelił właśnie Christian Vieri. Po jego trafieniu okazało się, że zapowiedzi fanów Lazio nie były płonne. Każde próby ataków gospodarzy były kwitowane buczeniem i gwizdami. Te nie przeszkadzały jednak Karelovi Poborsky'emu, który już osiem minut później wyrównał na 1:1. Po chwili odpowiedział Luigi di Biagio, jednak w 45. minucie Czech znów strzelił gola dla Lazio.
Jego drugie trafienie okazało się brzemienne w skutkach dla Vratislava Gresko. To słowacki obrońca Interu popełnił przy jego bramce fatalny błąd, zbyt krótko odgrywając piłkę do Francesco Toldo. Dla 24-latka był to ostatni mecz w koszulce Nerazzurrich i tak naprawdę wstrzymał jego karierę.
- Moim zdaniem w futbolu wygrywa i przegrywa się razem. Popełniłem błąd, ale inni koledzy też nie zrobili wszystkiego, żeby wygrać - mówił po latach Gresko, który dla fanów Interu został głównym winowajcą tego, że 5 maja to do dziś jeden z najczarniejszych dni w historii klubu.
Po latach o Słowaku ciekawe fakty ujawnił inny zawodnik Interu, Nicola Ventola. - On dzień po tym meczu pojechał sobie do centrum handlowego. Musiała ratować go policja, bo inaczej byłoby źle. Nie wiedział, żeby unikać takich sytuacji i kibiców Interu? - pytał Włoch.
W drugiej połowie na boisku rządzili już gospodarze, choć po golach Diego Simeone i Simone Inzaghiego na trybunach panowała konsternacja i cisza. - To był absurd, nigdy już czegoś takiego nie przeżyłem - mówił potem pomocnik Lazio, Stefano Fiore. Sytuacji nie potrafił też zrozumieć trener Alberto Zaccheroni.
W drugiej połowie zrezygnowany trener Interu Hector Raul Cuper postanowił zdjąć z boiska Ronaldo. Dla Brazylijczyka, który płakał na ławce rezerwowych, był to ostatni występ w koszulce mediolańskiej drużyny - po jakże udanych mistrzostwach świata w Korei i Japonii trafił do Realu Madryt.
Materazziego i Conte wojna na słowa
Jak pisał w swojej książce "Juventus. Historia w biało-czarnych barwach" Adam Digby, jeszcze w trakcie gry obrońca Interu Marco Materazzi miał pretensje do zawodników Lazio i rzucał w ich kierunku z niedowierzaniem: "Przecież dwa lata temu pomogłem wam zdobyć tytuł!". Nawiązywał tym samym do wydarzeń z ostatniej kolejki sezonu 1999/2000. Wówczas Perugia, której zawodnikiem był Materazzi, pokonała w słynnym meczu na wodzie Juve 1:0. Dzięki temu tytuł trafił do Lazio.
Wtedy Materazzi miał nawet wpaść do szatni Juve i prowokacyjnie cieszyć się z ich porażki. 5 maja 2002 roku piłkarze z Piemontu doczekali się rewanżu. Na Stadio Olimpico Inter wygrał 4:2, a Juventus utrzymał swoje prowadzenie w Udinese i zdobył scudetto.
"Piłkarze Interu mogli się czuć nieswojo - po raz pierwszy w historii całe Stadio Olimpico było z nimi. W drugiej połowie stracili jednak wszystkie złudzenia, bo piłkarze Lazio ich zniszczyli" - pisała w poniedziałek "La Gazzetta dello Sport".
Po końcowym gwizdku satysfakcji nie ukrywał Antonio Conte. Pomocnik Starej Damy publicznie odgryzał się Materazziemu. - To zemsta za nasze cierpienie sprzed dwóch lat. Całe szczęście, że dzisiaj na nasz sukces patrzy on. Wtedy śmiałeś nam się w twarz, dzisiaj cierpisz i płaczesz. Wspaniałe uczucie! - mówił dziennikarzom.
Wkrótce Materazzi odpowiedział mu, by premię za zdobycie tytułu przeznaczył na zakup peruki. Co zrobił Conte? Odpowiedział jeszcze mocniej. - Dziś stosuje się już przeszczep włosów. Na nieszczęście dla niego, nie robi się przeszczepów mózgu - zakończył obecny trener... Interu Mediolan.
Wydarzenia sprzed 18 lat tylko podsyciły atmosferę Derbów Włoch, jak nazywa się starcia Interu z Juventusem. Data 5 maja jest jednak znacząca dla wszystkich fanów Serie A. Nie ma kibica, który tego dnia nie wróciłby choć na moment do 2002 roku. Taki finisz sezonu już się nie powtórzył.
Lekarze Barcelony przewidują plagę. Czytaj więcej--->>>
Holandia poradziła sobie z pandemią. Czytaj więcej--->>>
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Sędziowie mają otrzymać elektroniczne gwizdki. Szymon Marciniak: Trzeba wypracować nowe nawyki