Czuję się jak zmęczony podróżny, który nierozważnie usnął w pociągu i ktoś mu ukradł - tym razem niestety nie portfel - dotychczasowe życie. Budzę się co dnia z niepokojącym dyskomfortem okradzionego frajera. Ba! Jest nawet gorzej. Bo budzę się - niczym bohater filmu "Dzień świstaka" - co rano w tej samej, zapętlonej, powtarzającej się rzeczywistości.
W przykrym "Matriksie", który może być wszystkim, ale na pewno nie jest moim życiem. Tęsknie za nim. Tym starym, normalnym życiem, ze wszystkimi jego niedogodnościami, które z dzisiejszej perspektywy wydają mi się drobiazgami bez znaczenia.
I - jak każdemu okradzionemu - robi mi się szkoda. Szkoda, że nie umiałem żyć tak, jakby każdy dzień tamtej starej rzeczywistości miał być ostatnim. Szkoda, że żyłem w biegu, że byłem w pędzie. Że tak goniłem w gonitwie beznadziejnej za tym, czego i tak nie dogonię. Szkoda, że tak wiele czasu poświęciłem na nic nieznaczące - za przeproszeniem - pierdoły. I szkoda mi, że tym razem to nie portfel mi ukradli. Cholernie szkoda.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Sportowcy bez planu na najbliższe dni. "Pełen trening nie ma sensu"
Nie mogę odwiedzić rodziców, nie mogę posiedzieć w towarzystwie ludzi, których lubię. Nie mogę także... Aha, przepraszam. Sami wiecie, czego nie możemy. Nie czas na to teraz, nie miejsce. Są święta.
Gdzieś tam, w kosmosie czy niebie, jakiś Wielki Elektronik przestawił wajchę, włączył przypadkiem niewłaściwy guzik i ruszyła piekielna machina jak wielka pralka. Wiruje w niej wszystko. Obrazy jakbym oglądał złą telewizję: dobro miesza się ze złem, szlachetność z podłością, bohaterowie z kanaliami. Przekaz wychodzi z tego żaden, są tylko emocje. Próbuję na nowo układać rzeczywistość, ale średnio mi wychodzi. Ulegam nastrojom, od euforii po zniechęcenie. I z powrotem.
Czasu więcej, więc człowiek robi tysiące rzeczy, których nigdy nie robił. Staliśmy się samodzielnymi hydraulikami, majsterkowiczami, sprzątaczkami, kucharzami, itd. Umiemy nowe rzeczy w internetach - zoomy, skype'y, whatsAppy i inne. Ale nadal nie umiemy oswoić się z rzeczywistością, w której sąsiad sąsiadowi nie podaje ręki, a człowiek widząc człowieka na ulicy, przechodzi na drugą stronę. Co za świat... Jak w tym wszystkim nie zgłupieć? Jak zachować człowieczeństwo, empatię, pomagać potrzebującym?
Wielki Elektronik wysłał nam jakiś czas temu wiadomość: "A co, jeśli zabiorę wam wszystko? Zatrzymacie się? Zaczniecie żyć inaczej? Dostrzeżecie w końcu sprawy najważniejsze?". Niestety, tamtego "listu" nikt nie otworzył, nikt nawet nie odebrał z poczty. Nie mieliśmy czasu, normalka... Wtedy nikogo nie było w domu. To dzisiaj są wszyscy.
Zaraza, w raptem trzy miesiące, zamknęła ludzkość w klatkach. Tę samą ludzkość, co to chciała kosmos podbijać. Nagle okazało się, że terminy nie są ważne, żadne deadlajny nie istnieją, że wszystko da się zamrozić, że można zatrzymać cały świat. I zmusić do myślenia. Jakby Wielki Elektronik szeptał do ucha podpowiedź: "zatrzymaj się, zauważ rodzinę, patrz na to co ważne. I nie goń, bo i tak nie dogonisz".
Zaczęliśmy się już w tej smutnej rzeczywistości urządzać. Na kwarantannach głupiejemy. Jak posiedziałem ciurkiem w domu 14 dni, to luksusem było nawet założenie butów. A gdy po dwóch tygodniach wyszedłem wyrzucić śmieci, czułem się, jakbym miał iść pod ostrzałem "aleją snajperów". Wszędzie czyha śmiertelne niebezpieczeństwo, którego nie widać.
Dopada mnie nerwica natręctw. Przed wyjściem z mieszkania zastanawiam się, jak mam całą drogę do śmietnika niczego nie dotykać, którą ręką otworzyć drzwi, a po powrocie muszę pomyśleć, co się robi najpierw: odkaża czy namydla. Na początku wstydziłem się nawet nałożyć maskę na nos i usta. No bo jak ja będę wyglądał na ulicy? Ludzie się na mnie będą patrzeć, będę śmieszny, będzie widać, że się boję. Dziś już się nie wstydzę. Wychodzę w masce. Zaraz wszyscy będą wychodzić. I będziemy czekać, aż nam ktoś odda nasze życie.
Wspólnotowość, bliskość, uścisk - ależ to było ważne. Teraz już wiemy. Marzymy o zwykłych rzeczach. Żeby można było się spotkać, pośmiać, pogadać. Biegać, grać w piłkę, jeździć na rowerze, pojechać na żagle na Mazury. I nawet się razem napić. Ale tak na żywo, a nie poprzez aplikację.
Tego właśnie wam życzę na te święta. Żeby było po staremu, tak jak dawniej.
Czytaj również -> Hernan Crespo - El Polaco zawojował świat
Czytaj również -> Koronawirus kontra amatorskie kluby