Grzegorz Sandomierski. Wychowanek Jagiellonii Białystok nie rzuca rękawic

Materiały prasowe / Jagiellonia Białystok / Na zdjęciu: Grzegorz Sandomierski
Materiały prasowe / Jagiellonia Białystok / Na zdjęciu: Grzegorz Sandomierski

Na starcie sezonu zakomunikowano mu, że będzie numerem 3 i może szukać nowego klubu. - To nie był łatwy moment - mówi Grzegorz Sandomierski, który ostatecznie został w Jagiellonii Białystok i walczył, a obecnie znów jest jej podstawowym bramkarzem.

Ostatnie miesiące nie były łatwe dla Grzegorza Sandomierskiego. W "swojej" Jagiellonii Białystok najpierw musiał pogodzić się z odstawieniem na boczny tor, a później zacisnąć zęby i mocno pracować. W końcu przekonał sztab szkoleniowy, że nie warto było go skreślać i wyszedł na boisko w meczu PKO Ekstraklasy z Arką Gdynia (2:0). - To było mi bardzo potrzebne - nie kryje sam zainteresowany.

Dla 30-latka Jaga jest klubem szczególnym. Wychowywał się przy jej starym stadionie, kibicował, a później w niej dorastał. Spędził najlepsze momenty kariery, mógł na nią liczyć w trudnych chwilach. Krótko mówiąc przeżył naprawdę wiele, choć ostatnie doświadczenia były czymś nowym.

Sandomierski zadebiutował w Jagiellonii jeszcze na początku 2008 roku. Wówczas pomógł jej utrzymać się w Ekstraklasie, a w kolejnych latach zdobył z nią historyczne trofea (Puchar i Superpuchar Polski - przyp. red.) oraz zagrał w eliminacjach Ligi Europy. 3,5 roku później odszedł do belgijskiego KRC Genk jako jeden z najlepszych bramkarzy ligi i reprezentant Polski. Los sprawiał jednak, że dwukrotnie wracał w rodzinne strony. Po raz pierwszy już po kilku miesiącach na wypożyczenie, by mieć szanse zostać powołanym na Euro 2012. Później w czerwcu 2018 roku, po kilkunastu tygodniach na bezrobociu (wcześniej rozwiązał kontrakt z Cracovią - przyp. red.).

ZOBACZ WIDEO: Mateusz Borek: Lewandowski powinien wrócić do Polski i powiedzieć "Teraz ja wam pokażę jak się szkoli"

Drugi comeback związany był z konkretnym planem klubu. W pierwszym sezonie ulubieniec białostockich kibiców miał rywalizować o miejsce między słupkami z Marianem Kelemenem, a po pewnym czasie przejąć jego rolę. W 13 występach nie przekonał jednak wystarczająco sztabu szkoleniowego i latem nieoczekiwanie zaczęło brakować mu miejsca w drużynie. Na miejsce doświadczonego kolegi ściągnięto bowiem Chorwata Krsevana Santiniego, a dodatkowo z wypożyczenia do Wigier Suwałki wrócił utalentowany Damian Węglarz. Dlatego też podczas przygotowań trener bramkarzy Paweł Primel zakomunikował mu, że widzi w nim dopiero trzeci wybór.

Czytaj także: Dylemat Mamrota - Santini czy Węglarz?

Kibicom mocno nie podobało się potraktowanie wychowanka w taki sposób, co zresztą cały czas otwarcie przekazywali. To jednak nie przyniosło rezultatu. Wydawało się, że kolejne opuszczenie Jagi jest dla niego nieuniknione. - To nie był łatwy moment. Z drugiej strony czułem jednak, że szansa na grę ciągle istnieje - wspomina.

To nie pierwszy raz, gdy Sandomierski musiał mocno zawalczyć o miejsce w Jadze. Łatwo nie miał jako nastolatek, gdy trzeba było udowodnić przydatność do drużyny po ciężkiej kontuzji i średnio udanym wypożyczeniu do drugoligowego Ruchu Wysokie Mazowiecki. Jego rywalami byli wówczas Rafał Gikiewicz oraz Grzegorz Szamotulski, więc niejeden by się poddał. O ucieczce nie było jednak mowy, a podjęcie rękawic popłaciło. Kiedy wszedł do bramki, to najpierw pobił rekord w liczbie minut bez puszczonego gola, a podczas zimowych przygotowań ostatecznie zapracował na zaufanie trenera Michała Probierza. Został podstawowym bramkarzem na stałe i po kilku rundach wyjechał za granicę jako najdroższy piłkarz w historii klubu.

Oczywiście obie sytuacje trudno porównywać. Tym razem Sandomierski został głównie dlatego, że zabrakło interesujących ofert. Niemniej znów przekonał się, że warto walczyć. Szybko przeskoczył o jedno miejsce w hierarchii, bo pozyskanie golkipera z Bałkanów okazało się totalną pomyłką. Dzięki temu też dostał okazję gry w Totolotek Pucharze Polski, gdzie w meczu z Cracovią (2:4) obronił nawet rzut karny, ale ogólnie nie zaprezentował się zbyt dobrze. Musiał więc cierpliwie czekać na kolejną, w międzyczasie zasuwając na treningach i łapiąc minuty w czwartoligowych rezerwach. Nauczony przeszłością wiedział, że nie wolno się poddać. - Chciałem być fair wobec samego siebie - nie kryje.

W końcu praca wychowanka została doceniona. Podczas przerwy na zgrupowania reprezentacji sztab szkoleniowy białostoczan doszedł do wniosku, że warto spróbować zmiany w bramce. Węglarzowi w 15 meczach brakowało bowiem interwencji, dzięki którym zespół zdobyłby więcej punktów. - Na mecz z ŁKS-em Łódź zrobiłem zmiany w obronie, obecnie także chciałem dać jakiś nowy impuls drużynie. Szukałem jednak rozwiązań w innych sektorach boiska. A Grzesiek pracował na treningach, naciskał na miejsce w jedenastce i w końcu je sobie wywalczył - wytłumaczył Ireneusz Mamrot na konferencji prasowej po meczu z Arką.

Czytaj więcej: Mamrot zadowolony z konsekwencji defensywy 

- Podczas przerwy na kadrę trener powiedział, że muszę być przygotowany na każdą decyzję. Nie było to żadne zapewnienie, że dostanę szansę. Robiłem jednak wszystko, by go do siebie przekonać. Ostatecznie o tym, że zagram dowiedziałem się dzień przed meczem. I tutaj chciałbym podziękować Damianowi za to, jak się zachował. Mogłem liczyć na jego pomoc i wsparcie, a to bardzo ważne - zaznacza Sandomierski.

Jest pewne, że białostoczanin dostanie kolejną szansę w starciu Jagiellonii z Rakowem Częstochowa w Bełchatowie (niedziela, 1 grudnia o godz. 12:30). A jeśli spisze się dobrze, to najprawdopodobniej zachowa miejsce w bramce do końca roku. Później walka zacznie się na nowo.

Źródło artykułu: