Co by nie mówić, sytuacja zrobiła się nieco schizofreniczna: reprezentacja wygrywała mecze i była liderem grupy, a jednocześnie niemal nieustannie zbierała cięgi od mediów i kibiców. Niezależnie od dobrych wyników, selekcjoner Jerzy Brzęczek - tak uczciwie rzecz biorąc, to przecież dobry chłop - nie tylko nie przebierał w ofertach reklamowych (jak Leo Beenhakker czy Adam Nawałka), a wręcz przeciwnie: był zachęcany do jak najszybszej emigracji z kraju. Teraz ten rozdział powoli się domyka.
Awans do mistrzostw Europy jest sukcesem wymiernym i nie da się go negować. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Awans oczywiście był obowiązkiem, ale trzeba go było wypełnić i Brzęczek - może i w nieefektownym stylu, ale jednak - to zrobił. Teraz on i drużyna mają czas, żeby sobie wszystko wyjaśnić i poukładać. Pogadać szczerze, co komu nie pasuje, kto ma jakieś pretensje, kto jest zawiedziony, a kto wręcz rozczarowany. Przecież nie wszyscy muszą grać w reprezentacji, nie z każdym będzie selekcjonerowi po drodze, nie każdy zawodnik, który dobrze gra w piłkę, będzie pasował do drużyny pod względem charakteru. Czas podejmować trudne i niepopularne decyzje. Powietrze w kadrze musi być trochę lżejsze niż ostatnio.
Te niepokojące sygnały z życia reprezentacji to przecież były nie tylko głośne już wypowiedzi Roberta Lewandowskiego i Kamila Glika. Ich słowa może i były nieprzyjemne dla drużyny, ale pokazały, że nie ma zgody na minimalizm. Że stać nas na więcej. To był dzwon, którego bicie obudziło śpiących rycerzy. Po meczach wrześniowych huczało, że obraził się Wojciech Szczęsny (sam to poniekąd potwierdził na Instagramie), po spotkaniu w Rydze rozczarowany był Bartosz Bereszyński, a Kamil Grosicki też wracał ze stolicy Łotwy w kiepskim humorze.
ZOBACZ WIDEO: Eliminacje Euro 2020: Polska - Macedonia Północna. Fatalna nawierzchnia na Stadionie Narodowym. Glik unikał odpowiedzi. "Już raz pan od murawy mnie zrugał"
Te wszystkie "przecieki" z szatni, fochy i wybuchy złości są nie tylko dowodem na kryzys przywództwa w reprezentacji. Nie są też jedynie potwierdzeniem dość prostej tezy, że Jerzy Brzęczek nie jest dla tej grupy piłkarzy wielkim autorytetem, co w sumie mnie aż tak bardzo nie dziwi. Bo obecni kadrowicze grają w dobrych klubach, o jakich selekcjoner mógł jedyne pomarzyć, i zarabiają pieniądze, jakich "Brzęk" nigdy nie zarabiał. Także dokonania trenerskie pana Jerzego (nazywanego powszechnie Jurkiem, co też mu powagi nie przydaje) nikogo nie powalają.
Ten cały foch i te wewnętrzne tarcia w drużynie są przejawem troski o reprezentację. O jej poziom sportowy. Zbigniew Boniek zbyt optymistycznie założył, że trener reprezentacji będzie miał autorytet tylko dlatego, że jest selekcjonerem. Że jest nominowany, że ma władzę, że rozdaje powołania itd. I tu się Boniek pomylił. Piłkarze - a już w szczególności ci najlepsi - mają wilcze charaktery. Lubią sprawdzić, z kim mają do czynienia i na ile sobie mogą pozwolić. Jeśli wyczują słabość delikwenta, to już po nim. I właśnie doświadczeń w takim "próbowaniu" się z piłkarzami, którzy mają ego jak Syberia (cytat z poety Świetlickiego), Brzęczkowi zabrakło. Koń, na jakiego wsadził go Boniek, był zbyt wysoki. Wujka miał trochę wspomóc Kuba Błaszczykowski, ale - jak wiemy - jego rola w reprezentacji stała jednak epizodyczna i marginalna.
Zobacz też: Euro 2020. Michał Kołodziejczyk: Kto nie skacze, ten zdrajca (komentarz)
Zawodnicy w każdej drużynie patrzą, czy trener może im pomóc, czy dzięki niemu coś ugrają (zaszczyty albo kasę), czy facet się szamocze i sam nie wie, dokąd zmierza. Dzisiaj trudno byłoby obronić tezę, że jest to trener, za którym pójdą w ogień. Czują, że jako grupa mają większy potencjał i powinni być w innym miejscu, już dużo dalej. A kibice nie mają poczucia, że to trener w tej ekipie "trzyma lejce". W butach po Nawałce łatwo się utopić. Awans na razie uspokoi nastroje, ale też nie można przysnąć.
Brzęczek już wie, że z reprezentantami nie jest łatwo. Pielgrzymował po Europie (zarówno na początku kadencji, jak i ostatnio), szukając wspólnego języka z liderami kadry, ale - jak widać - autorytet można zbudować jedynie w boju, w czasie zgrupowań, gdy na bieżąco trzeba podejmować decyzje, pokazywać siłę, pewność siebie i trzymać towarzystwo w ryzach. Już widać, że to był najtrudniejszy egzamin dla nowego selekcjonera i musi on podejść do poprawki. Stosunki w tej reprezentacji trzeba zbudować na nowych fundamentach. Być może na zupełnie innych niż za Nawałki, gdzie wszystko było "tajne/poufne", selekcjoner nie udzielał wywiadów, obowiązywało sprzysiężenie milczenia, a na końcu w drużynie i tak się gotowało "pod pokrywką" tak mocno, że wręcz rozsadziło tę grupę ludzi akurat na mundialu i zmiotło trenera, który do dziś nie wrócił do równowagi.
Teraz odważnie o problemach reprezentacji mówi Lewandowski, odważnie głos zabiera Glik. Pewnie także dlatego, że gdy drużyna za "późnego Nawałki" zmierzała donikąd, byli bierni. Nie byli w stanie mądrze przeciwstawić się trenerowi, nie byli w stanie zrobić nic, co by zawróciło reprezentację ze ślepej uliczki. Teraz liderzy kadry są mądrzejsi o tamte doświadczenia. Reagują wcześniej, mówią odważniej. To dobrze, mydlenie oczu nic nie da. Kibice sami widzą, że było cholernie daleko od OK. Zbigniew Boniek reaguje alergicznie na te próby rozmów przy otwartej kurtynie. Wolałby rozgrywać wszystko zakulisowo. W to grać umie, w to jest mocny. Ale dziś piłkarze wiedzą, jak używać mediów. Korzystają z tego, kiedy im wygodnie. Taktyka "uciszania liderów", jaką obrał Boniek, jest co najmniej dziwaczna. A wiara w to, że może być skuteczna, jest po prostu naiwna.
Zobacz też: Eliminacje Euro 2020. Polska awansowała! Jerzy Brzęczek od gwizdów do euforii
Boniek zaczął uciszać Lewandowskiego "kopiąc go po kostkach". Po meczu z Austrią stwierdził, że jakby Robert strzelił z głowy tę "setkę", którą miał, to Polska by wygrała 3:0. Czyli co? Roberta wina? Później poradził "Lewemu", żeby lepiej szafkę w szatni rozpieprzył, zamiast wypowiadać się krytycznie o grze reprezentacji. Na koniec – po meczu z Łotwą, w którym "Lewy" zdobył hat-tricka i był bohaterem, prezes PZPN powiedział publicznie do reportera TV, że "to były takie bramki z metra, też byś je strzelił". Po co umniejszać osiągnięcie kapitana kadry, który w Rydze niósł tę drużynę na własnych plecach? W jakim celu to Boniek robi? Trudno w tych wypowiedziach dopatrzeć się głębszego sensu… Dobrze, żeby przed mistrzostwami Europy kapitan kadry nie tracił energii na przepychanki z prezesem.
Polacy awansowali do Euro 2020 i teraz najważniejsze, żeby nie przespać tego okresu do samej imprezy, tak jak to się stało przed mundialem w Rosji. Żebyśmy coś ugrali na turnieju, żebyśmy nie chwalili się jedynie trzecim kolejnym awansem na dużą imprezę ("Tria Avanco" napisał w języku esperanto PZPN na koszulkach, w których w niedzielę celebrowali piłkarze).
I dobrze, żeby kadrowicze ze sobą rozmawiali. Także z selekcjonerem i z prezesem PZPN. Niekoniecznie w języku esperanto. Wystarczy po polsku. Tak, żeby się dogadać.
Dariusz Tuzimek