Kielczanie chcieli wejść na falę wznoszącą po wygranej w poprzedniej kolejce ze Śląskiem Wrocław. Okazało się jednak, że w niedzielnym starciu w Łodzi mieli niewiele do powiedzenia.
Czytaj relację z meczu ŁKS - Korona
Sprawdziło się to, co mówiłem przed meczem, że ta liga jest nieprzewidywalna i każdy z każdym może wygrać. Nie byliśmy się wstanie przeciwstawić ŁKS-owi, który dominował i bardzo szybko pokazał kto chce rządzić. Nie zrealizowaliśmy założeń. Był taki moment przy 1:2, że pojawiła się nadzieja. Na drugą połowę wyszliśmy pozytywnie nastawieni, ale znów okazało się, że indywidualne błędy na tym poziomie szybko są przerabiane na bramkę. Potem pozostało już tylko oczekiwanie na koniec meczu - ocenił Mirosław Smyła.
Kielczanie nie stworzyli wielu okazji bramkowych, co także zaniepokoiło szkoleniowca złocisto-krwistych. Jego zespół nie zaprezentował się tak, jak by tego oczekiwał.
ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. Bayern - Hoffenheim: niespodzianka w Monachium! Gol Lewandowskiego nie pomógł [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Nie było założeniem cofnięcie się na 20. metr. Odbyło się to naturalnie. W drugiej połowie w niektórych momentach było widać, co chcieliśmy grać. Mogliśmy stworzyć sytuacje, ale zbyt bojaźliwie, zbyt "bezpiecznie" podeszli do gry chłopaki. A do tego gdy dostaje się bramkę jako pierwszy, trudno jest się podnieść. Z Lechią było podobnie. Potem się posypało. Pojawiły się jakieś odruchy, nawyki i kończy się to tak, jak widzieliśmy - dodał szkoleniowiec Korony Kielce.
Z każdego meczu trener Smyła stara się wynieść coś pozytywnego. Tym razem był to występ 20-letniego wychowanka Piotra Pierzchały. Kredyt zaufania ma z kolei Michał Żyro.
- Wydawało się, że Piotrek to jaskółeczka, a on w tym kieracie nie zrobił nic złego, co można byłoby mu zarzucić. Patrząc na nasz zespół mogłem zobaczyć poszczególne postaci, czy sobie radzą czy nie. Ta informacja będzie procentowała. Z kolei Michał Żyro nabiegał się. To zawodnik, który czeka na powrót do formy po urazach. Zaufaliśmy, a on oddaje to wolą walki. Może mamy wątpliwości, niepewność, ale celem jest to, by Korona była w przyszłym sezonie zespołem ekstraklasowym. Fajnie byłoby mieć Lewandowskiego, ale go nie ma. Musimy to uderzenie obuchem w głowę przeżyć i walczyć w kolejnych meczach jak ŁKS w niedzielę - zakończył Smyła.
Zobacz też: Krzysztof Przytuła. Od trzech lat ŁKS wiosłuje pod prąd
Z ulgą odetchnąć mógł z kolei Kazimierz Moskal, który swoją przemowę na konferencji prasowej rozpoczął oczywiście od gratulacji dla swoich piłkarzy.
- W końcu udało się przełamać złą passę. Na taki moment czekaliśmy od dawna. Ale my każdy mecz traktowaliśmy w ten sposób. Dzisiaj się w końcu udało. Zagraliśmy dobre spotkanie. Poza sytuacją z pierwszej połowy i główki nie przypominam sobie, by Korona miała czystą sytuację. Cechowała nas solidna gra i skuteczność. Byliśmy skuteczni w ofensywie i defensywie. Za to chwała zawodnikom. Długo czekali na taki dzień - podkreślił szkoleniowiec ŁKS-u Łódź.
Zakończyła się tym samym seria ośmiu porażek z rzędu beniaminka PKO Ekstraklasy. Także z tego powodu drużyna nie ukrywała radości po ostatnim gwizdku.
- Nie mogę powiedzieć, że na mnie te porażki nie robiły wrażenia. Robiły, bo każdy chce wygrywać. Patrząc na pracę, którą wykonujemy każdego dnia, ta seria wciąż nas boli. Mnie jako trenera boli każda porażka. Powiem więcej: boli mnie, jeśli gramy słabo i nie wszystko się uda zrealizować - dodał Moskal.
Tym razem jednak dał o sobie stać ten ŁKS, który porywał grą i w ładnym stylu awansował z Fortuna I Ligi do PKO Ekstraklasy. To przyjemność oglądania dla kibiców i samego trenera.
- Jeśli przyjemna gra poparta jest wynikiem, to na pewno ogląda się miło, choć przyznam, że był taki moment po straconej bramce, że trochę się obawiałem. Ważne, że zawodnicy zrobili swoje. W przerwie mówiliśmy sobie, ze nie patrzymy co się wydarzyło i chcemy dalej realizować założenia. Oczywiście Klimczak, Srnić, Pyrdoł i Trąbka zrobili dobrą robotę, ale jak zwykle powiem, że cały zespół pracuje na ten wynik. Był zespół. Ten mecz pokazuje, że można grać widowiskowo i zbierać te punkty - podsumował szkoleniowiec.