Nadzieja powoli umiera. Ruch Chorzów chyli się ku upadkowi. "Nie będziemy już frajerami"

WP SportoweFakty / Michał Fabian / Na zdjęciu: strajkujący pracownicy Ruchu Chorzów, w tym pierwsza drużyna
WP SportoweFakty / Michał Fabian / Na zdjęciu: strajkujący pracownicy Ruchu Chorzów, w tym pierwsza drużyna

Jeśli do poniedziałku nie znajdzie się milion złotych, to będzie to koniec. W Chorzowie żal i smutek mieszają się ze złością. - Ruch zacznie od B klasy? To ja też mogę w nim zagrać - irytował się 69-letni Jan Benigier, były snajper Niebieskich.

Pierwszy spadek był ciosem dla klubu, który w ostatnich dziesięciu latach trzy razy stawał na podium Ekstraklasy. Po nim przyszły kolejne dwa. Czternastokrotny mistrz Polski wylądował - po raz pierwszy w prawie 100-letniej historii - na szczeblu regionalnym, w trzeciej lidze. Zamiast z Legią Warszawa czy Lechem Poznań, ma wkrótce zmierzyć się z Foto-Higieną Gać. Ma, bo obecnie wydaje się to mało prawdopodobne. Ruch Chorzów jest bowiem na skraju upadku.

"Szanuj pracownika swego, bo możesz nie mieć żadnego!" - transparent o takiej treści wywiesili w piątek na trybunie głównej stadionu w Chorzowie pracownicy spółki Ruch Chorzów SA oraz akademii piłkarskiej. Wypłat nie widzieli od miesięcy, ale przez długi czas łudzili się, że w klubie nastaną lepsze czasy. Na próżno.

"Nie mamy za co żyć"

17 lipca pracownicy ogłosili strajk. - Jesteśmy na skraju wytrzymałości. Wiele osób po prostu nie ma za co żyć. Sytuacja jest dramatyczna - mówił Tomasz Ferens, rzecznik prasowy Ruchu, wskazując na stojących za nim pracowników klubu i akademii piłkarskiej. Wielu z nich - jak choćby doskonale znana kibicom z pomeczowych filmów "Pani Renia", czyli dbająca o stroje piłkarzy pierwszego zespołu Renata Kubiak - poświęcało się dla Ruchu bezgranicznie. Ale w końcu i w nich coś pękło.

ZOBACZ WIDEO: Borussia Dortmund lepsza od Liverpoolu. Pięć goli w ciekawym sparingu

By zobrazować to, co działo się w klubie, Ferens przywołał słowa wieloletniego fizjoterapeuty Włodzimierza Dusia, który latem odszedł z Ruchu. - Pan Włodek powiedział kiedyś: "Jak złapiesz frajera, to go duś". My wszyscy byliśmy frajerami przez wiele lat, ale to się skończyło. Już nie będziemy frajerami i nie damy się dusić - podkreślił.

Do strajkujących przyłączyła się pierwsza drużyna, wraz ze sztabem szkoleniowym. - W ostatnich dniach nie trenowaliśmy. Jeśli nic nie wyjaśni się do soboty, to na 100 procent nie zagramy sparingu - powiedział Łukasz Bereta, trener Ruchu, zapytany przeze mnie o mecz z rezerwami Podbeskidzia Bielsko-Biała, który miał być ostatnim sprawdzianem przed ligą.

Porażająca bierność akcjonariuszy

Sytuacja w Ruchu jest patowa. W spółce największymi akcjonariuszami są: miasto Chorzów, a także dwaj biznesmeni Zdzisław Bik (i jego spółka Carbonex) oraz Aleksander Kurczyk (i jego spółka Ado-Med). W skrócie: każdy ma ok. 25 proc. akcji.

Kilka lat temu miasto - za rządów ówczesnego prezesa Dariusza Smagorowicza - udzieliło "Niebieskim" pożyczki w wysokości 18 mln zł. Po niej przeżywający ogromne problemy klub miał stanąć na nogi, ale zamiast tego było tylko gorzej - sportowo i finansowo. Ruch nadal ma potężny garb w postaci wielomilionowego zadłużenia (mimo zawartego w sądzie układu z wierzycielami).

Bik i Kurczyk nie palą się do wykładania pieniędzy na Ruch, nie zabierają także głosu ws. sytuacji w spółce. Miasto wydało tylko lakoniczny komunikat (więcej TUTAJ>>). Lwia część budżetu na ten sezon miała pochodzić z miejskich pieniędzy. Kilka tygodni temu Ruch wygrał konkurs na promocję Chorzowa poprzez sport, za co ma otrzymać 4 mln zł. Jednak nic za darmo.

W zamian klub musi do końca roku przeprowadzić mnóstwo akcji promocyjnych, a także zagwarantować frekwencję na poziomie 50 proc. pojemności stadionu - po odliczeniu wyłączonych sektorów to ok. 3500 kibiców na każdym meczu. I tu pojawiają się problemy.

Do realizacji zadań konkursowych potrzebni są pracownicy i kibice. Ci pierwsi strajkują, ci drudzy niedawno ogłosili bojkot spółki (więcej TUTAJ>>). Czarę goryczy przelało oświadczenie rady nadzorczej w sprawie Szymona Michałka, kandydata kibiców w konkursie na prezesa Ruchu. "Simon" wydawał się faworytem, ale ostatecznie zrezygnował, gdy nie otrzymał od głównych akcjonariuszy gwarancji finansowania klubu. Wspomniane oświadczenie zostało zaś napisane tak, by zdyskredytować go w oczach kibiców.

Odbudują się jak Piast Gliwice?

- Chcieli wojny, to będą ją mieli - uznali kibice, ogłaszając bojkot. Zapowiedzieli, że nie będą kupować karnetów, biletów i klubowych gadżetów. Spółka dotkliwie to odczuła. Jak przyznał Tomasz Ferens, w poprzednich latach wpływy ze sprzedaży biletów i karnetów były potężnym zastrzykiem i pozwalały na gaszenie pożarów. Teraz nie ma o tym mowy.

Szymon Michałek wyjaśnia: - Nie chciałem zaczynać bojkotu, ale jeśli większość kibiców była zdania, że powinien być, to się do niego dołączam. Dziś najwyżej notowanym klubem z Chorzowa w futbolu są... Jaskółki Chorzów. Druga liga kobieca. To, co się dzieje w Chorzowie, to jest farsa! Ktoś postanowił zabawić się w futbol, może jest rzeczywiście dobrym biznesmenem na innym polu i tu szacunek dla pana Bika (jego firma Fasing to jedna z największych na świecie firm produkujących łańcuchy do przemysłu górniczego - przyp. red.), ale ewidentnie w piłce nożnej mu nie wychodzi.

Trzy spadki z rzędu i fatalne zarządzanie klubem spowodowały, że kibice stawiają sprawę jasno. - Albo panowie kładziecie kasę na stół i robimy porządny futbol w Chorzowie, albo niech ta spółka upadnie i zaczynamy od zera. Odbudujemy ją od podstaw, jak zrobił to Piast Gliwice. Przeszedł od B klasy do mistrzostwa Polski - dodał Szymon Michałek.

Legendarny napastnik nie wytrzymał

Hasło "Ruch w B klasie" nie podoba się za to Janowi Benigierowi. Były napastnik Ruchu, trzykrotny mistrz Polski, wicemistrz olimpijski z Montrealu, przysłuchiwał się w piątek dyskusji na stadionie przy Cichej. Po jej zakończeniu nie krył wzburzenia. - Jak słyszę, że Ruch ma zacząć od B klasy, to i ja mogę tam wyjść i zagrać! - pokazał na murawę chorzowskiego stadionu.

69-latek skrytykował tych, którzy doprowadzili Ruch na skraj upadku - nie tylko obecnych właścicieli, ale także poprzednich prezesów, w tym Janusza Patermana. - Na kawkę mnie zapraszali, a ja tylko chciałem zobaczyć normalny mecz. A nie żebym wychodził w 60. minucie i się wstydził za nich. Ci, którzy są winni, już się utlenili. Ich bym tutaj zawołał, niech siądą i odpowiadają - grzmiał Benigier.

Tych, którzy doprowadzili Ruch na dno, w kryzysowym momencie na Cichej się nie spotka. Jedynym przedstawicielem władz klubu jest Marcin Waszczuk. To on - po tym, jak Michałek nie objął funkcji prezesa - zasiada w jednoosobowym zarządzie, w randze wiceprezesa (od niespełna trzech tygodni). Waszczuk to emerytowany wojskowy, krótko ostrzyżony, z niebieskim szalikiem na szyi. Wystąpił razem ze strajkującymi pracownikami. Zapowiada, że jeśli dojdzie do konfliktu z akcjonariuszami, to stanie po stronie pracowników i kibiców.

Nie mogą, nie mają, nie wyłożą więcej. A potrzebny jest milion

Można wyczuć, że Waszczuk - choć został wymieniony w oświadczeniu pracowników jako "osoba, której zależy na dalszym istnieniu Ruchu" - nie wzbudza powszechnego zaufania. - Mówi, że jest człowiekiem z zewnątrz, ale ponoć znał się z Bikiem już wcześniej - usłyszeliśmy na Cichej. - Ale jednak stanął tu razem z nami - odparł jeden z pracowników Ruchu.

Gdy Waszczuk publicznie chwalił strajkujących pracowników ("Pierwszy raz spotkałem się z takim zespołem. Gdyby ktoś z nich odszedł, to na jego miejsce trzeba by zatrudnić trzy osoby"), jedna z pracownic załogi skwitowała to pod nosem: "Znów to gada...". Nic dziwnego, zamiast pięknych formułek wszyscy woleliby zobaczyć wpływ na konto.

Wiceprezes po przyjściu do klubu z Cichej miał za zadanie ugasić kilka pożarów - m.in. przekonać kibiców do zawieszenia bojkotu i znaleźć środki na spłatę zaległości wobec pracowników. Na razie żadnego z nich nie ugasił (poza załatwieniem 40 tys. zł, które rozdzielono wśród załogi - solidarnie po 1 tys. zł). Kontaktował się ze wszystkimi największymi akcjonariuszami: Bikiem, Kurczykiem i prezydentem Chorzowa Andrzejem Kotalą. - Ze wszystkich trzech strony usłyszałem, że nie mogą, nie mają, nie wyłożą więcej - oznajmił.

- Ostatecznym dniem, w którym w klubie muszą się pojawić środki, jest poniedziałek (29.07.). Jeśli tego nie będzie, to nas nie ma - dodał Tomasz Ferens. O jakie kwoty chodzi? Pracownicy oszacowali, że potrzebny jest milion złotych - na spłatę ich zaległości oraz zobowiązań wobec piłkarzy, a także na umożliwienie drużynie startu w lidze. Obecnie nie ma pieniędzy na zorganizowanie pierwszego meczu (3.08.) z Zagłębiem II Lubin. Powód? Brak zabezpieczenia medycznego, zabezpieczenia ochrony, wykupionej polisy OC na organizowanie imprez masowych.

W piątek minął termin na uprawnienie zawodników do gry. Ruch go nie dotrzymał. Do tego sześciu piłkarzy z obecnej kadry złożyło wezwania do zapłaty (w związku z zaległościami sięgającymi dwóch miesięcy). Lada moment drużyna może przestać istnieć.

"Akcjonariusze, litości!"

Podobnie jak akademia piłkarska, której wychowankowie byli ostatnio bohaterami głośnych transferów. Kamil Grabara przeszedł do Liverpoolu, Mateusz Bogusz do Leeds United, zaś Przemysław Bargiel do AC Milan. Pracownicy akademii czują się bezradni. Kiedyś akcjonariusze spółki obiecali im niezależność, tworząc specjalne subkonto. Okazało się, że środki z tego subkonta zaczęły być przeznaczane na łatanie dziur w spółce Ruch Chorzów SA, a nie dla akademii.

Anna Bargiel, pracownica Akademii Piłkarskiej Ruch, ujawniła także inną bulwersującą historię. Za tydzień młodzi piłkarze mają wyjechać na obozy. Rodzice wyłożyli pieniądze, tymczasem ośrodek, który organizuje zgrupowanie, do piątku (był to tzw. deadline) nie otrzymał wpłaty - więcej o tej sprawie TUTAJ>>. Gdy wiceprezes Waszczuk rozpoczął kolejny wywód ("Ruch to wspólnota kibiców, począwszy od małych bajtli, po starszych ludzi, którzy płakali rzewnymi łzami"), nagle przerwał mu Damian Łukasik. To były mistrz Polski z Ruchem Chorzów (z 1989 r.), obecnie trener w akademii.

- Czy dzieci pojadą na obóz? - przerwał wiceprezesowi Łukasik.
- W poniedziałek mamy podpisać umowę z jednym z naszych sponsorów. Rozmawiałem z przedstawicielami ośrodka, mamy czas do środy - odparł Waszczuk.
- A w środę do czwartku! A w czwartek do piątku!
- Tak to wygląda, tak po prostu pracujemy. Przekładamy prolongaty.
- To przesuńmy ligę! - ironizował Łukasik.

- Litości! Akcjonariusze, powiedzcie, co dalej. Chcemy wiedzieć, na czym stoimy - zaapelowała Anna Bargiel.

A jeśli pieniądze nie znajdą się do poniedziałku? - To koniec Ruchu? - padło pytanie. - Nawet nie chcę myśleć o tym - odparł wiceprezes Waszczuk.

- Ale wszystko wskazuje na to, że tak będzie. Trzeba to sobie powiedzieć wprost - skwitowała Anna Bargiel. Nerwowe wyczekiwanie na ruch akcjonariuszy Ruchu trwa...

Źródło artykułu: