22 maja 2010 roku przeszedł do historii Jagiellonii Białystok. Tego dnia w Bydgoszczy ówcześni podopieczni Michała Probierza pokonali 1:0 (0:0) Pogoń Szczecin i jedyny raz sięgnęli po Puchar Polski. - To właśnie od tego momentu wszyscy za granicą patrzą na Jagę jako na jeden z najlepszych klubów w kraju - zauważa Maycon Calijuri, który grał w tamtej drużynie.
Premierowy sukces zapoczątkował najlepszą dekadę w prawie stuletniej historii podlaskiego klubu. Na łamach WP SportoweFakty całą drogę do niego przypominają jej uczestnicy.
- W tamtym czasie w Pucharze Polski graliśmy trochę więcej meczów: w ćwierćfinałach i półfinałach rozgrywano rewanże. Zaczynało się jednak podobnie jak teraz, a pierwsze starcie w Tychach było bardzo trudne - opowiada .
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Słabszy moment Lewandowskiego i Piątka. "W gorszych chwilach obrywają najlepsi"
- Z całych rozgrywek jest kilka wspomnień, ale wspólny mianownik to cierpienie. Właśnie mecz z GKS-em to dobry przykład. Nie zagraliśmy wtedy dobrze. Pamiętam, jak podczas przerwy Michał Probierz dał nam bardzo mocny... nazwijmy to rozmową. To jednak nas pobudziło i w najtrudniejszym momencie pomogła - dodaje Alexis Norambuena.
- Rywale zmarnowali dwie stuprocentowe sytuacje, dopiero w 119. minucie Kamil Grosicki strzelił zwycięskiego gola. W kolejnym spotkaniu z Arką Gdynia też nie zachwyciliśmy. W 85. minucie oni mieli rzut karny, ale Rafał Gikiewicz go obronił i utrzymał nas w grze - przypomina Hermes.
- Później wszedł Tomek Frankowski i w dogrywce strzelił dwie "jedenastki", dzięki czemu graliśmy dalej - uzupełnia Remigiusz Jezierski.
- Jakby nie patrzeć to trochę szczęścia nam dopisało w obu tych spotkaniach - kończy wątek Hermes.
Czytaj także: Ireneusz Mamrot - z Klasy B na Stadion Narodowy
- Pierwszy ćwierćfinał z Koroną przegraliśmy 1:3. Pamiętam słowa trenera Probierza tuż po nim, że w każdym dwumeczu jesteśmy w stanie pokonać każdego. Powiedział nam wtedy, że w pojedynczym meczu może zdarzyć się wypadek, ale mamy tak mocny zespół, że i tak każdy jest do wyeliminowania. Uwierzyliśmy - przypomina Marcin Burkhardt.
- Czasami zdarza się zagrać słabiej i tak było z nami w Kielcach, ale dwa spotkania to była dobra sprawa. Dostaliśmy drugą szansę i ją wykorzystaliśmy. Pierwsza bramka w Białymstoku wlała w nasze serca dużo nadziei, ostatecznie wygraliśmy 3:0. Ja ustaliłem wynik, wykorzystując rzut karny - podkreśla Hermes.
- Pamiętam jak po tej porażce w Kielcach była ta trudna sytuacja, ale zarazem euforia związana z meczem u siebie. Czuć było wiarę u wszystkich, zagraliśmy bardzo dobrze i była niesamowita satysfakcja - dodaje Jezierski, który w tamtym pojedynku strzelił drugiego gola.
- Po kolejnych zwycięstwach przyszła taka myśl, że naprawdę chcemy ten puchar zdobyć. Te rozgrywki bowiem zawsze są tak trochę traktowane "po macoszemu": są w nim rotacje w składzie, nie ma w nich jakiegoś wielkiego napięcia. Ale to wszystko tylko do pewnego momentu i właśnie wtedy chyba on nastąpił - uzupełnia "Remek".
- W pierwszym półfinale mierzyliśmy się na wyjeździe z Lechią Gdańsk. Ten mecz był wyjątkowy, ponieważ trener i zawodnicy dodawali mi dużo pewności podczas gry. Dzięki temu wypadłem nieźle, chociaż nie strzeliłem gola, ale dałem asystę i drużyna wygrała 2:1 - przypomina Maycon.
- Kapitalnego gola zdobył wtedy Bruno, który huknął z ponad 30 metrów w samo okienko - nadmienia Hermes.
- Co tu dużo mówić? Zagraliśmy wtedy naprawdę dobrze i zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy o krok od zrobienia historii - zaznacza Norambuena.
- Rzeczywiście, byliśmy już bardzo pewni siebie i czuliśmy, że wygramy ten puchar - wtóruje mu Maycon.
- W rewanżu zremisowaliśmy 1:1 i tak naprawdę rozpoczęły się przygotowania do finału. Trener tak rotował składem w meczach ligowych, by przyszła do nas jak najlepsza forma - opowiada Burkhardt.
- To co szczególnie wspominam, to podróż kibiców, ich mobilizacja i te filmiki: "Wszyscy do Bydgoszczy". Zjawiło się ich naprawdę sporo - mówi Jezierski.
- Ta atmosfera była szczególna. Później grałem w Bydgoszczy przez dwa lata i nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Połowa stadionu żółto-czerwona, połowa granatowa, co wyglądało bardzo pięknie. Czuliśmy rangę spotkania i wiedzieliśmy jakie jest dla wszystkich ważne - dodaje Hermes.
- Stadion w Bydgoszczy był specyficzny, taki typowo lekkoatletyczny. Tego dnia bardzo gorąco. Spotkanie było trudne, niemrawe. Dopiero w drugiej połowie uzyskaliśmy naprawdę dużą przewagę i sytuacje, a Andrius Skerla strzelił zwycięską bramkę - opowiada Jezierski.
- Nie strzelałem dużo goli, ale jak już się udawało to z reguły były one bardzo ważne - przypomina Litwin na pytanie o tamten moment.
- Zaprocentowało nasze doświadczenie. Wiedzieliśmy, że potrzeba koncentracji, bo w jednym meczu nigdy nie ma faworytów: stracisz przypadkowego gola i zaczynają się schody. My jednak zachowaliśmy czujność, nie dopuszczaliśmy praktycznie Pogoni do swojej bramki. Jedynie na początku mieli bardzo dobrą sytuację, gdzie sędzia mógł dać czerwoną kartkę dla naszego zawodnika, ale tego nie zrobił. To była kontrowersja, ale i tak nie zmieniło to faktu, że byliśmy wyraźnie lepsi, chociaż nie powiem, że było łatwo, bo owszem piłkarsko byli słabsi, ale nadrabiali ambicją - dodaje Hermes.
- Myślę, że dla każdego z nas to świetne wspomnienie. I nie tylko bardzo fajna atmosfera samego finału, ale też niezapomniana feta po powrocie. Troszkę poświętowaliśmy - uśmiecha się Burkhardt.
- Ja tylko żałuję, że nie wykorzystałem swoich dwóch okazji po wejściu z ławki rezerwowych, bo można było zapisać się w historii. Później wiele razy zastanawiałem się czy gdybym trafił, to zostałbym jednak na kolejny sezon. Choć cieszy, że i tak miało się jakiś wkład w ten puchar - mówi Jezierski.
Czytaj także: Piotr Stokowiec - wyrównać rachunki
- To był duży sukces, bo pamiętajmy, że ten sezon był specyficzny. Jagiellonia zaczynała z 10 ujemnymi punktami i wiele osób wieszczyło nam spadek, a skończyło się zupełnie inaczej - przypomina Hermes.
- Myślę, że przedsezonowe ruchy transferowe były dobrze przemyślane przez trenera właśnie pod tym kątem. Postawił na doświadczonych zawodników, a także takich którzy przychodzili z pozytywną energią. Ja jako nowy zawodnik miałem dodatkowe wyzwanie, a wszyscy mieliśmy jasny cel i tylko on nas interesowało - wspomina Remigiusz Jezierski.
- Drużyna była bardzo fajna pod względem charakteru, każdy miał swoje zadania, wiedział co ma robić, była zdrowa rywalizacja. Na pewno ta drużyna była bardzo dobrze zbudowana, a piłkarze bardzo dobrzy jak na naszą ligę. To wszystko pomagało. Nie przypadkiem wielu się tak się rozwinęło i wyjechało później do lepszych klubów jak np. Kamil Grosicki, Bruno - wspomina Burkhardt.
- Każdy element tej układanki był ważny. Na przykład weźmy takiego Marco Reicha, który nie był tytanem pracy na treningu czy boisku, ale był bardzo błyskotliwy i kilkoma zagraniami potrafił wszystko odmienić. Miał też bardzo fajną postawę. Niemiec z fajnym CV, więc wydawałoby się, że duże ego, ale nic z tych rzeczy: był bardzo otwarty do kontaktu, nawet chciał się od razu nauczyć języka - przypomina Jezierski.
- Krótko mówiąc każdy z nas czuł się potrzebny - uzupełnia Maycon.
- No i bardzo ważna była osoba trenera. Był wymagający, bardzo ambitny i starał się trzymać dyscyplinę. Wymagał czujności od zawodników. Bywało, że wygraliśmy kilka spotkań z rzędu, ale on nie dawał nam "odpłynąć". Wiedział z kim pracuje, a my staraliśmy się mu pomóc, dobrze wpływać na młodszych graczy. Dzięki temu wszystkiemu tak się wszystko skończyło - zakończył Hermes.